piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział drugi


Pchnęła ręką wielkie szklane drzwi i weszła do środka. Wokół panował gwar. Zabiegani ludzie latali w tę i z powrotem zupełnie nie zwracając uwagi na innych. Westchnęła głęboko i zrobiła krok do przodu przeciskając się przez tłum.
- Comello! – Usłyszała wołanie.
Nabrała powietrza w płuca i odwróciła się za siebie.
- Dzień dobry szefie – powiedziała, gdy wysoki, tęgi mężczyzna stanął przed nią.
Pojrzał jej groźne spojrzenie.
Nigdy nie go nie lubiła. Uważał się za lepszego, bo miał swoją firmę. Tak naprawdę w jej prowadzeniu wyręczała go jego żona, bo on sam był za głupi na to, aby wziąć sprawy w swoje ręce.
- Pół godziny spóźnienia, Comello.
- Jakiego spóźnienia? – zdziwiła się. – Sam kazał mi pan dzisiaj przyjść później.
- Niemożliwe – mruknął.
Wyjął z kieszeni marynarki swój czerwony notes, z którym nigdy się nie rozstawał. Zapisywał tam wszystko. Można by pomyśleć, że pomimo tak młodego wieku miał sklerozę gorszą dziewięćdziesięcioletni staruszek.
- Biegiem do biura, robota sama się nie zrobi.
Odszedł podnosząc głowę dumnie do góry. Dziewczyna zaśmiała się w duchu z jego zachowania, w końcu jaki normalny człowiek chodzi dumny jak paw? Nie znała ich wielu. Nie znała praktycznie nikogo.
Pracowała w dobrze prosperującej firmie w Buenos Aires, a jej zajęciem było sprawdzanie błędów ortograficznych i interpunkcyjnych w różnych dokumentach. Jako, że jej współpracownikami byli według niej sami idioci, korekty miała codziennie bardzo dużo. Po całym dniu pracy zazwyczaj marzyła tylko o tym, aby wrócić do domu i położyć się na łóżku nie przejmując się niczym innym. Ta robota przynajmniej nie pozwalała jej myśleć o tym, co stało się kilka lat temu.
Szybkim krokiem udała się w stronę schodów. Stukając szpilkami weszła na górę i ruszyła długim korytarzem do swojego gabinetu przeznaczonego wyłącznie dla niej. To tam spędzała kilka, czasami kilkanaście godzin w ciągu doby oddając się tylko swojej żmudnej, zajmującej pracy.
Weszła do środka i od razu skierowała się do expressu. Zaparzyła sobie mocną, gorącą kawę i usiadła przy biurku. Wzięła do ręki pierwsze z brzegu papiery i rzuciła na nie okiem. Od razu zauważyła masę błędów, które przecież nie mogły istnieć.
Zrobiła łyka kawy i zabrała się do poprawiania tekstu.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! – krzyknęła.
Do środka weszła wysoka blondynka. Nie znała jej, widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Nie wiem, czy dobrze trafiłam… - zaczęła. – Pani Francesca Comello?
- Tak, o co chodzi? – spytała bez entuzjazmu.
- Szef kazał przekazać jakieś dokumenty do korekty. – Wskazała na papiery, które trzymała w ręce. – Powiedział, że chce je otrzymać jeszcze dzisiaj.
Wstała i podeszła do niej. Wzięła od niej kartki i przejrzała je.
- Oddaj mu to i powiedz mu, że jest zdrowo porąbany – zwróciła jej rzeczy, które przyniosła.
Kobieta spojrzała na nią zdziwiona.
- Tak mu powiedz – powtórzyła. – I przypomnij mu, że wczoraj dał mi sto pięćdziesiąt stron jakiegoś archiwum do poprawy na dzisiaj. A ja nie zrobiłam nawet połowy.
Blondynka niepewnie pokiwała głową.
- To wszystko?
- Tak, oczywiście – potwierdziła. – Do widzenia.
Wycofała się i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Zdenerwowana Francesca wróciła na swoje miejsce. Co ten facet sobie wyobraża? Przecież ona nie jest robotem, nie może zrobić tylu rzeczy na raz. Jej się nie programuje, ona nie robi tego, co chcą inni. Może pracować, ale bez przesady. Nikt tak nie potrafi.
Ona też nie.

Westchnął i skierował się do pokoju swojej córki. Dochodziła już godzina jedenasta, a ona wciąż spała. Co z tego, że była sobota? Nie można przecież wylegiwać się do tej pory, trzeba wykorzystać dzień w pełni, nie zmarnować go.
Podszedł do białych drzwi i nacisnął klamkę. Wszedł do środka, a jego oczom zaraz ukazała się mała dziewczynka śpiąca smacznie w swoim jednoosobowym łóżku. Wyglądała tak słodko, kiedy była na wycieczce w krainie Morfeusza, że mężczyzna nie miał serca jej budzić. Wszystko jednak ma swoje granice.
- Słońce. – Potrząsnął nią lekko. – Wstawaj, córeczko, już pora.
Mała otworzyła natychmiast swoje czarne jak dwa węgle oczy i spojrzała na swojego ojca.
- Już? – zapytała.
- Już – potwierdził. – Wstań i ubierz się, dobrze? Zrobimy śniadanie, a później pójdziemy na plac zabaw, tak?
- A na lody? – W jej oczach pojawiła się nadzieja.
Uśmiechnął się.
- Jak będziesz grzeczna. A teraz ja idę na dół, a tu zejdź za chwilę do mnie.
Pokiwała głową, a on wstał z podłogi i wyszedł na korytarz.
Był samotnym ojcem. Dla niektórych jego rówieśników było to nie do pomyślenia – był taki młody, a już musiał bawić jakiegoś bachora. Nie wychodził na żadne imprezy, ale to wszystko wynagradzał mu uśmiech córki, którą przecież tak kochał. Przez tą wpadkę musiał całkowicie zmienić swoje życie, ale wcale tego nie żałował. Przecież gdyby żałował, to już by go tu nie było. Ale był i chciał być dla swojej córki, która była całym jego światem. Nie wyobrażał sobie życia bez niej.
Rola mężczyzny samotnie wychowującego dziecko nie była prosta. Nikt nie mówił, że będzie. On był świeżo po studiach, kiedy urodziła się Dolores. Poczęta została na imprezie z okazji zakończenia szkoły, a że jej matka nie wyrażała jakiejkolwiek chęci na opiekę nad córką, on musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Godził pracę i codzienne wychowywanie dziecka, starał się dać jej wszystko co najlepsze, i choć czasami wydawało mu się, że to wszystko go przerasta, nie chciał się poddać bo wiedział, że wtedy Dolores zostałaby mu odebrana, a on na pewno nie wytrzymałby i już następnego dnia ze sobą skończył. W końcu życie bez córki nie było dla niego życiem.
Do kuchni wbiegła jak zawsze radosna Dolores. Usiadła przy stole czekając, aż jej tata poda jej śniadanie.
- Czy moja księżniczka jest głodna? – spytał uśmiechając się.
- Jak wilk! – zawołała mała.
Zaśmiał się i postawił przed nią talerz z kanapkami, który opustoszał zaledwie po pięciu minutach. Następnie pomógł jej się umyć, a chwilę później wychodzili już przez drzwi wyjściowe na podwórze.
Dolores pobiegła szybko w stronę placu, a on szedł wolnym krokiem nie spuszczając z niej oczu. Nie chciał, by cokolwiek jej się stało, nie mógłby sobie tego wybaczyć. Nie cierpiał nawet, kiedy po prostu przewróciła się i nabiła sobie guza. Wolał ją uśmiechniętą i radosną, a nie smutną i płaczącą z powodu upadku.
Rzadko pytała o swoją matkę. Jednak on wiedział, że mimo wszystko powinna być świadoma całej sytuacji pomimo swojego młodego wieku. W końcu jej koleżanki miały obojga rodziców, a ona tylko jego. Starał się wynagradzać jej brak matki, jednak wiedział, że nie będzie to do końca możliwe.
Matki nie zastąpi nic.

Przyśpieszyła. Czuła tą adrenalinę buzującą w jej wnętrzu, tą radość, która rozpierała ją od środka. To było coś co kochała, nie mogłaby z tym skończyć. Nie teraz.
Przeklinała się w myślach, że nie związała włosów, które teraz przez podmuch wiatru przeszkadzały w jeździe. Mimo, że miała na głowie kask, doskonale widziała jak długie kosmyki powiewają wokół jej głowy.
Zwolniła i weszła w zakręt. Później znów dodała gazu jednocześnie wymijając jadącego obok niej chłopaka. Posłała mu tylko spojrzenie pełne satysfakcji. Co z tego, że jest dziewczyną? W Argentynie jest równouprawnienie, a ona nie zamierzała zaprzestać czegoś, co dawało jej tyle radości. Przy okazji pokazywała przeciwnej płci, że kobiety też mogą robić niebezpieczne rzeczy. Nie muszą ciągle sterczeć przy garach i zajmować się dziećmi. Jej pasja była dowodem na to, że nawet one mają pasje takie jak mężczyźni, które chcą rozwijać, i marzenia, które pragną realizować.
I mimo, że tak oddawała się swojemu hobby, to w środku czuła jaką pustkę. Czegoś jej brakowało. Nie miała drugiej połówki, nie miała na nią czasu. Jej zainteresowania były dla niej ważniejsze. Oprócz jazdy kończyła przecież studia, chciała mieć czym pochwalić się w rodzinie. Oni nigdy w nią nie wierzyli. Sądzili, że w jej głowie był tylko ten głupi motocross i nic więcej. Ona musiała im pokazać, że się mylą. Jej zamiarem było udowodnienie im, że nie jest tylko nieporadną dziewczyną. Kochała motory całym sercem, jednak miała w sobie siłę, żeby zawalczyć i przekonać swoja rodzinę, że znaczy coś więcej.
Oni chcieli, żeby jak jej ojciec uczyła się medycyny, a w przyszłości stała się znanym lekarzem i sprawiła, żeby nazwisko jej rodziny było znane w całej Argentynie. Chcieli osiągnąć dzięki nie sławę, bo w końcu kto nie będzie doceniał ludzi, którzy wychowali najbardziej znanego lekarza? Ale ona wcale nie chciała iść w tym kierunku. Nigdy nie przeszło jej przez myśl, że mogłaby studiować medycynę, że mogłaby leczyć ludzi. A gdyby tak kiedyś się pomyliła i przez jej nieuwagę pacjent by zmarł? Do końca życia miałaby wyrzuty sumienia, nie mogłaby z tym żyć. Poza tym, nigdy nie lubiła przychodni lekarskich, ani szpitali, zawsze napawały ją one lękiem i wywoływały niekontrolowany napad paniki, którego tak nie cierpiała. Ilekroć zobaczyła strzykawkę, serce zaczynało jej szybciej bić, a na widok krwi po prostu traciła przytomność. Taki ktoś jak ona nie może być lekarzem, nie może ratować życia innych ludzi samemu bojąc się wszelkiego rodzaju leczenia.
Mimo to jednak, trenowała motocross. A każdy wie, z czym to się wiąże. Ból, pot i łzy. Mordercze treningi przygotowujące do różnych zawodów czasami zajmowały całe dnie. Ona jako dziewczyna nie miała taryfy ulgowej. Jej trener traktował ją tak samo jak męską część grupy, a jej to odpowiadała. Nie chciała być księżniczką. Była jedyną kobietą na torze. Po części jej to odpowiadało, a po części nie. Czasami nie miała się po prostu do kogo odezwać, choć utrzymywała dość dobry kontakt chłopakami.
Wiele razy zaliczyła upadek na motorze. Wiele razy widziała te okropne rany na swoich rękach i nogach. Ludzie z toru wiedzieli jak się zachować, gdy sobie coś zrobi. Byli świadomi, że gdyby tylko spojrzała na krew płynącą z miejsc, które sobie uszkodziła, niewątpliwie zemdlałaby w jednym momencie.
Kilka razy doznała kontuzji. Skręcona czy złamana noga lub ręka nie były dla nikogo w tym miejscu niczym dziwnym. Wszyscy doskonale wiedzieli, że sami zdecydowali się na ten pełen niebezpieczeństw sport. Nie mogli nikogo o nic winić. Ona miała zazwyczaj takie szczęście, że praktycznie zawsze wychodziła z wypadku bez szwanku. Jedynymi oznakami, że takie coś rzeczywiście miało miejsce, było kilka, może kilkanaście siniaków.
Ona była silna. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. W końcu, czy dwudziestokilkuletnią dziewczynę, która tak walczy o swoje, można nazwać słabą?



        No i jest drugi rozdział. Mam nadzieję, że się wam podoba :)
        Wyjaśnił się pierwszy wątek z pierwszego rozdziału. Tą dziewczyną jest Francesca, a nie Naty, jak niektórzy twierdzili :D Czy ktoś pomyślał, że to właśnie Fran?
       No i tam jeszcze w pierwszym wątku o niej pojawiła się jakaś wysoka blondynka... Kto to może być? xD
       Jest drugi wątek - ojciec samotnie wychowujący córkę. Tutaj również nie podałam imienia, ale jak ktoś zajrzał do bohaterów, to po cytatach można się domyślić kto jest tym ojcem :D
      Trzeci wątek, to na pewno nie Lara! Jej nie ma w moim opowiadaniu :) Wytężcie swoje umysły i spróbujcie zgadnąć, kim jest ta dziewczyna :D Na pewno wam się uda :D
      To chyba tyle :P
      Gracias za tyle komentarzy pod pierwszym rozdziałem, jesteście wspaniali <3333
      Jak macie ochotę, to wpadajcie na mojego drugiego bloga na OP o Fedemili KLIK.
      Trzeci rozdział pojawi się  niedługo. Tam już wyjaśni się trochę wątek dziewczyny z motocrossu, oraz pojawi się kolejny :)
      Mam nadzieję, że przeczytacie :D
     Kocham was <33333

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział pierwszy


Wiedziała, że z każdym dniem jest coraz słabsza. Zatracała się w swoim ponurym świecie odizolowując się od wszystkiego i wszystkich. I choć miała dość swojej własnej słabości to była świadoma, że sama nie da sobie rady. A nie miała kogo prosić o pomoc.
Otworzyła ciężkie powieki, tym samym zaczynając kolejny dzień swojego życia. Życia, bytowania, egzystowania, jak kto woli. Ona się nad tym nawet nie zastanawiała.
Wolnym krokiem podeszła do wielkiego, kryształowego lustra wiszącego na przeciwległej ścianie. Zobaczyła w nim średniego wzrostu szatynkę, ze zmęczoną twarzą i podkrążonymi oczami.
Natychmiast odwróciła głowę, nie chcąc widzieć swojego własnego odbicia. Napawało ją ono lękiem i obrzydzeniem, którego nie mogła pozbyć się już od kilku lat. Codziennie musiała znosić samą siebie, co było dla niej nie lada wyzwaniem. Potrafiła mu sprostać, tym samym oddając resztki swojej energii, której przecież tak bardzo potrzebowała.
Wyszła ze swojej sypialni i skierowała się na dół. Zeszła powoli po stromych schodach i znalazła się w kuchni.
Zaparzyła sobie herbatę, wyjęła chleb i inne składniki potrzebne do przyrządzenia śniadania. Jednym ruchem włączyła trzeszczące radio, po czym już z gotowym posiłkiem usiadła przy okrągłym stole znajdującym się na środku pomieszczenia.
Po kilku minutach talerz stojący przed nią był już pusty.
Podniosła się, wzięła naczynia i włożyła je do zmywarki, po czym szybkim krokiem udała się do łazienki. Czekały tam na nią wcześniej przygotowane ubrania, które szybko na siebie założyła. Uczesała swoje ciemne włosy, zrobiła lekki makijaż i opuściła pomieszczenie.
Chwyciła torebkę wiszącą na wieszaku, wrzuciła do niej telefon, chusteczki i dokumenty. Wzięła do ręki klucze, założyła buty, a następnie wyszła z domu.
Zamknęła drzwi i skierowała się w stronę wyjścia z posesji.
Przekroczyła granice podwórka, aby znaleźć się na ulicy. Zdecydowanym korkiem ruszyła w prawą stronę, w którą zmierzała każdego ranka. To w końcu był jej jedyny cel w ciągu każdego dnia.
Nie miała przecież żadnych innych planów. Nie ona.

Usiadł na ławce przed swoim blokiem i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił jednego, włożył do ust i wciągnął trujący dym. Robił to nałogowo, i mimo, że przeklinał się za to, nie potrafił przestać. Palił od kilku lat, a rzucenie tego nie było prostym zadaniem. Jego nie miał kto wspierać, a wsparcie było potrzebne. Kumple próbowali przemówić mu do rozsądku – przecież papierosy zabijały – ale jakoś nie miał w sobie tyle siły, aby przestać.
- Czasami mam ochotę po prostu ci przywalić. – Obok niego usiadł jego najlepszy przyjaciel. – Ale później nie mógłbyś się pozbierać.
- Czasami mam ochotę po prostu zniknąć z powierzchni ziemi – odparł nie spoglądając na chłopaka. – Ale później nie mógłbym już wrócić.
Znów zaciągnął się dymem. Zakaszlał, kiedy wleciał on do jego gardła.
Zgasił papierosa i wrzucił go do kubła na śmieci.
- Po co przyszedłeś? – spytał.
- Nie było cię od dwóch dni w robocie, szef jest wściekły – odparł. – Kazał przekazać ci, że dzisiaj masz ostatnią szansę.
- Wiem.
- Co zamierzasz zrobić?
Nie odpowiedział.
Sam nie wiedział, jakie ma plany. Ta praca była jedynym źródłem jego utrzymania, a przecież musiał opłacać czynsz za mieszkanie w którym mieszkał. Poza tym musiał mieć pieniądze na przeżycie, to oczywiste.
- Nie mam wyboru – mruknął.
- Zaczynamy od piątej, jak zawsze. – Chłopak wstał. – Nie schrzań tego tym razem.
Odszedł, zostawiając go samego.
Siedział jeszcze pół godziny przed blokiem. Rozmyślał. Lubił rozmyślać.
Do czego w życiu doszedł? Był typem bad boya i nie krył się z tym. Dziewczyny lgnęły do niego, a on to wykorzystywał. Szedł z nimi do łóżka, a później porzucał, nie zamierzając zostawiać jakichkolwiek wyjaśnień. A młode kobiety mimo, że zdawały sobie sprawę z jego postępowania, chciały mieć z nimi styczność. Dla nich było to wyróżnienie, że taki chłopak jak on zwrócił na nie uwagę. Wybierał najlepsze, najładniejsze, aby później mieć jeszcze większą satysfakcję z ranienia ich. Większość ludzi powiedziałaby, że ból innych sprawiał mu przyjemność. Po części może i tak było, może była to prawda. Ale nikt nie znał jego wnętrza, jego prawdziwego charakteru i historii, która tak go zmieniła. On sam nie zamierzał nikomu o tym mówić. Przypadek sprawił, że jego przyjaciel się o wszystkim dowiedział. Przypadek jest przypadkiem, i nic nie można na to poradzić. On też nie mógł, choćby chciał. Ale czy chciał? Tak naprawdę, to na rękę było mu to, że jednak nie musi przed kimś udawać silnego, że może zdjąć z twarzy tą maskę, którą zakładał każdego dnia. Przed swoim kumplem mógł być sobą, i właśnie za to go cenił. Ale ważniejsze jest to, że mógł z nim porozmawiać o wszystkim, a on zawsze go wysłuchał i doradził.
W końcu, kim jest człowiek bez przyjaciół?

Ona nie miała przyjaciół. Nie potrzebowała ich. Wolała żyć sama dla siebie i nie zwracać uwagi na innych. Wystarczy, że musiała znosić codziennie swoją siostrę, z którą dzieliła mieszkanie. Gdyby tylko mogła, wyprowadziłaby się z niego, ale przecież nie miała pieniędzy, nie poradziłaby sobie. Z jej pensją kasjerki mogła niewiele, czasami tylko z obowiązku dokładała się do budżetu domowego, który przecież i tak był dla nich za wysoki. Były w końcu tylko dwudziestoparoletnimi kobietami, siostrami, które i tak nie potrafią się ze sobą dogadać. Mimo, że nieraz przez cały dzień potrafiły się kłócić, to w głębi duszy kochały się najbardziej na świecie. Rodzina jest w końcu rodziną. Jej się nie wybiera.
To były zupełnie dwa odmienne charaktery.
Ona była samotnikiem. Nie interesowało ją życie towarzyskie, nie miała swojej drugiej połówki czy prawdziwej przyjaciółki, której powierzała swoje sekrety. Nie miała do kogo dzwonić o trzeciej w nocy, kiedy budziła się zapłakana, bo znów przyśnił jej się jakiś koszmar. Nie miała z kim esemesować, siedząc wieczorem, pod kocem, w swoim łóżku. Zresztą, kto by chciał zadawać się z takim kimś jak ona?
A jej siostra? Była zupełnym przeciwieństwem.
Była radosną kobietą nie potrafiącą usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Energia rozpierała się dosłownie zawsze, a ona czasami nie miała jak jej spożytkować. Znosiła humory swojej siostry, która praktycznie zawsze była zła. Czasami nie wytrzymywała i wybuchała, wyciągając na wierzch wszystko co gotowało się w niej przez jakiś czas. Miała chłopaka, jednak sama nie potrafiła powiedzieć, czy jest z nim szczęśliwa. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, ale nie wiedziała, czy go kocha. Nie była pewna swoich uczuć, które przecież miała.
Od pół godziny waliła w drzwi łazienki, w której zamknęła się jej siostra. Znowu zajęła jej jedyne takie pomieszczenie w domu, a przecież ona musi się szykować. Umówiła się ze swoim chłopakiem, za niecałą godzinę musi być na miejscu spotkania. A przecież jej młodsza siostra znając życie znów cały dzień przesiedzi w ich mieszkaniu, leżąc na kanapie przed telewizorem i jedząc chipsy. Tak w końcu było w każdą sobotę, kiedy to nie szła do pracy. Zamiast spożytkować ten czas jakoś pożytecznie, posprzątać, ugotować obiad, czy nawet podlać te głupie rośliny, których pełno było w tym lokum, ona wolała leniuchować.
W końcu w zamku zazgrzytał klucz, klamka nacisnęła się, a ze środka wyszła średniego wzrostu dziewczyna o czarnych włosach.
- Specjalnie to robisz? – Jej siostra spojrzała na nią uważnie. To nie był pierwszy raz, kiedy ta robiła jej na złość.
- Łazienka już jest wolna, o co ci chodzi? – Poprawiła włosy opadające jej na twarz.
Znowu miała jakieś problemy. Dzieliła się nimi ze wszystkimi dookoła, a w szczególności z nią.
- O to mi chodzi, że siedziałaś tam pół godziny, chociaż i tak cały dzień spędzisz w domu – odparła.
- I co z tego. – Wzruszyła ramionami.
Lubiła robić jej na przekór. To było tak naprawdę jej jedynym zajęciem w te nudne soboty, których tak naprawdę nie znosiła. Bo w końcu komu pasowałoby kilkunastogodzinne przebywanie w pustym, cichym mieszkaniu? Przecież mogła gdzieś wyjść. Mogła, ale nie chciała.
Wolnym krokiem udała się do salonu i usiadła w fotelu. Wzięła do ręki pilot i włączyła telewizor, trafiając akurat na jakąś nudną telenowelę o zakochanej dziewczynie. Natychmiast przełączyła na inny kanał. Nienawidziła takich programów. To był tylko serial, który przedstawiał zupełnie inne życie, niż jest w rzeczywistości. Życie było trudne, na swojej drodze można było spotkać wiele przeszkód. Telewizja ukazywała je w zupełnie innym świetle, według nich było to najlepsze co mogło spotkać człowieka. Może i było to prawdą, ona jednak postrzegała to zupełnie inaczej.
Odkąd uzyskała pełnoletność, musiała radzić sobie sama. Mimo, że zawsze mogła liczyć na pomoc swojej siostry, to nie chciała z niej nigdy korzystać. Nawet wtedy, kiedy spędziła kilkanaście dni w mieszkaniu pełnym brudu i kurzu, w spoconych ubraniach, niemyta od dobrych dwóch tygodni, wygłodzona i wyczerpana ze wszystkich sił. Nawet wtedy nie zadzwoniła do swojej jedynej rodziny z prośbą o pomoc. Dopiero jej starsza siostra przyjechała do niej i siłą wyciągnęła z tego zaniedbanego lokum, po czym zawiozła do swojego mieszkania. Jej dotychczasowe miejsce zamieszkania sprzedała i zapowiedziała, że nie pozwoli jej samej się o siebie martwić, dopóki nie zmądrzeje. Jako że uważała iż to nigdy się nie stanie zapowiedziała, że radzi jej przyzwyczaić się do jej towarzystwa, które przecież miała znosić przez kilka lat.
I tak już piąty rok spędzała w obecności swojej siostry, która tego pamiętnego 16 listopada zabrała ją do siebie. W głębi duszy czarnowłosa była jej za to wdzięczą bo wiedziała, że sama nie da sobie rady.
Gdy wreszcie usłyszała głos dziewczyny oznajmiający, że wychodzi, odetchnęła pełną piersią. W końcu została sama. Lubiła samotność. Ona jedyna ją rozumiała.
Przez następne piętnaście minut skakała z kanału na kanał próbując znaleźć coś godnego uwagi, jednak nic takiego nie zauważyła. Zrezygnowana wbiła wzrok w jaką sztucznie uśmiechniętą kobietę w malinowej sukience zapowiadającą prognozę pogody. Zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu.
Dlaczego taka była? Ona sama nie wiedziała. Była jednak pewna tego, że nie chce się zmieniać. Ani dla siebie, ani dla nikogo innego. Było jej dobrze tak jak było, jej życie całkowicie jej odpowiadało i nie miała do siebie żadnych pretensji, że skierowała je na taki tor.
Próbowała powstrzymać poczucie winy zbierające się w niej w tym momencie. Nie miała pojęcia skąd się ono brało, nie wiedziała dlaczego. Warknęła zirytowana i z całej siły cisnęła trzymanym w ręce pilotem o ścianę. Urządzenie rozleciało się na milion przeróżnych kawałeczków i rozsypało się po całej podłodze, częściowo wpadając pod meble.
Nie obchodziło ją to teraz. To była w tym momencie najmniej istotna rzecz, która mogła zaprzątać jej głowę. Jej siostra się tym zajmie. To nie była sprawa dla niej.
Wolała pomyśleć o samej sobie.
    
         I jest rozdział pierwszy :) Wyszedł jaki wyszedł. Wiem, że nigdzie nie podałam imion, ale tak miało być :D Domyślajcie się :P
        Rozdział drugi... Nie wiem kiedy. Na pewno w przyszłym tygodniu :)
        Dobra... ale jak wam się on podoba? Ja jestem nawet zadowolona... Narracja trzecioosobowa, mądra ja :D 
        Dziękuję za już tylu obserwatorów, nie spodziewałam się tego :D No i dziękuję za komentarze pod prologiem, one naprawdę wiele dla mnie znaczą <33333
        I przepraszam za to krzywe coś tam u góry :P To są właśnie efekty nudów :P
       Teraz już mam ferie, więc coś tam napiszę na zapas xD Przynajmniej tak myślę :D
       TE QUIEROOOOO <333333

środa, 15 stycznia 2014

Prolog


Pomyśl…
Gdybyś tak w jednej chwili mógł stracić wszystko, o co przez całe życie tak walczyłeś. Gdyby wszystkie twoje starania poszły na marne, a ty zostałbyś z niczym.
Gdyby szczęście, które przez wiele lat pielęgnowałeś, w ułamku sekundy zamieniło się w smutek i rozpacz.
Gdyby każdego dnia towarzyszył ci strach, a ty nie miałbyś pojęcia, jak go zwalczyć.
Chciałbyś żyć?

W życiu raz jest dobrze a raz źle. Nic na to nie poradzimy. Jednym z głównych tematów problemów jest miłość. Najważniejsze jest w niej zaufanie osobie którą kochamy.
Gdy ta osoba mówi Ci, że to już koniec, to tak jakby ziemia zaczęła usuwać nam się z pod nóg, jak gdyby świat stracił swoje barwy.
Rozstanie to wielki ból, prawie każdy przeżył jakiś miłosny zawód lecz nic nie można na to poradzić. Musimy stawić mu czoła. Nie ważne jak bardzo boli po prostu musimy. Życie toczy się dalej…
Żadne z nich nie miało łatwo. Los stale rzucał im kłody pod nogi, a kiedy potykali się o nie, nie pomagał im się podnieść. Był okrutny.
Część z nich nigdy nie zaznała szczęścia. Nie wiedzieli co to jest.
Ale zawsze trzeba mieć nadzieję na lepsze jutro. Bez nadziei człowiek nie istnieje. Ona umiera ostatnia…


         Prolog jest do dupy. Oczywiście oprócz części, którą pisała moja Weronisia <3333 Ta środkowa :D Ja pomysłu nie miałam, więc wyszło jak wyszło :P
         Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za to. 
         Rozdział pierwszy prawdopodobnie w sobotę.
         Zakładkę z bohaterami postaram się zrobić jeszcze dzisiaj.

         KOCHAM WAAAAAAAS <333333

wtorek, 14 stycznia 2014

Buenos dias!

   Wiem, co sobie teraz myślicie - oo, ta Ola założyła drugiego bloga, Matko Boska. Ja wiem, że może to nie był najlepszy pomysł, ale miałam wizję, więc założyłam :D
   Tak, tak, wygląd nie powala. To chyba taki tymczasowy :P
   Dziękuję wszystkim dziewczynom za miłe słowa pod postem na moim pierwszym blogu :) No, postanowiłam jednak założyć.
  
   Blog będzie historią :) O pięciu parach, które widać na nagłówku, jednak mówię od razu, że nie będzie to jakaś kolorowa historia :D
   Prolog powinien pojawić się jutro, mam nadzieję, że ktoś to będzie czytał :)

   KOCHAM WAS <3333333