niedziela, 16 lutego 2014

One Part "Tylko przyjaciele"

   Szła zatłoczonymi chodnikami Buenos Aires. W rękach kurczowo ściskała stos kartek i teczek, które niosła do swojej pracy. Co chwilę odgarniała włosy spadające jej na twarz. Słońce znajdujące się wysoko na niebie rzucało swoje promienie na jej bladą, zmęczoną twarz. Powietrze było tak parne, że ciężko jej było oddychać, zresztą nie tylko jej.
   Przez chwilę swojej nieuwagi – kiedy to zatracona była w rozmyślaniach jak bardzo ostra będzie reprymenda jej szefa – z rozpędu uderzyła w plecy wysokiego, postawnego mężczyzny. Cofnęła się o krok, a wszystkie dokumenty wypadły z jej rąk i rozsypały się po całym chodniku.
   Ten odwrócił się z wyrazem wściekłości na twarzy.
 - Ja… Ja prze… - Dziewczyna zaczęła się tłumaczyć widząc, że nie rozmawia ze szczególnie miłym człowiekiem.
   Jednak ten mruknął coś niekoniecznie pochlebnego pod nosem, odwrócił się i ruszył w stronę przejścia dla pieszych.
   Zrezygnowana spojrzała na kartki leżące na brukowanym chodniku. Część z nich już nie była tak śnieżnobiała jak wtedy, kiedy wychodziła z nimi z domu, a części już nie było w ogóle widać.
   Kucnęła z rozpaczą i zaczęła zbierać porozsypywane dokumenty mając nadzieję, że choć połowę z nich uda się uratować. Wiedziała już, że jej szef na pewno nie będzie zadowolony i w najlepszym wypadku każe jej zostać w pracy po godzinach. A w najgorszym ją zwolni. Tak, rzeczywiście, to drobnostka.
   Wtedy za plecami usłyszała swoje imię. Nie musiała podnosić głowy by domyślić się, do kogo należy ten głos. Rozpoznałaby go zawsze i wszędzie.
   Ale to głupie. Przecież byli tylko przyjaciółmi.
 - Pomogę ci.
   Kątem oka widziała jak klęka obok niej i pomaga w zbieraniu papierów. Z nim poszło jej to o wiele szybciej.
   Kiedy z zasięgu jej wzroku nie było widać już żadnych dokumentów, podniosła się z kucek do pozycji pionowej.
   Ale nie przewidziała, że on w tym momencie zrobi to samo.
   I wtedy ich spojrzenia się spojrzały. On wpatrzył się w jej idealne rysy twarzy, pełne usta i wystające kości policzkowe, a ona po prostu zatonęła jego ciemnobrązowych oczach.

 - Francesca!
   Sześcioletnia dziewczynka bawiąca się lalkami na różowym dywanie w swoim pokoju zdrętwiała. Podniosła gwałtownie głowę kierując spojrzenie na śnieżnobiałe drzwi, przez które wyjść można było na korytarz.
   W myślach odliczyła do trzech, a wtedy one otworzyły się z hukiem.
   W progu stanął ten, którego tak nienawidziła. Ten, który zabrał jej całe szczęście.
   Widziała, jak zbliża się ku niej, jak stawia ciężkie kroki zmierzające w jej kierunku. Przerażona siedziała nadal w tym samym miejscu niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jej bladoniebieskie oczy rejestrowały każdy jego ruch, w tym wielką rękę, którą uniósł do góry, a po chwili z zamachem opuścił na dół uderzając nią swoją własną córkę.

   Siedziała skulona w kącie, rękami zasłaniając swoją głowę. Bała się. Bała się jego gniewu i tego, co może nastąpić po jego pełnym przekleństw i wrzasku monologu. W swojej bujnej wyobraźni czuła już ten ból, który rozchodził się po całym jej ciele w skutek kolejnych uderzeń.
   I nie myliła się. Seria ciosów spadała na jej ręce, nogi i wszystko inne. Była przyzwyczajona do tego cierpienia, jednak z każdym kolejnym staczała się coraz głębiej.
   Jej koszmar trwał już dziesięć lat czyli tyle, ile już była na tym świecie. Nie mogła obudzić się z tego snu, co tak bardzo jej ciążyło.
   Wyszedł. Zostawił ją samą. Dziękowała Bogu, że nie musiała znosić więcej. Nie wiedziała, czy dałaby radę.
   Drżącą ręką wzięła do ręki telefon, który leżał na stoliku. Był to stary model, który trzeba było ładować każdego dnia. Jednak jej – dziewczynce, a może już dziewczynie, która przeżyła zaledwie jedną dekadę – wystarczał w zupełności.
   Jak najszybciej potrafiła wystukała numer swojego najlepszego przyjaciela.
 - Leon – wyszeptała, kiedy odebrał po pierwszym sygnale. – Pomóż mi…

 - Możesz już zdjąć mi tą chustkę z oczu?
 - Jeszcze chwilę, Francesca, poczekaj.
   Westchnęła ciężko. Złapała się kurczowo jego ręki i próbowała nie przewrócić się. Jednak nic nie było takie pewne. W końcu nic nie widziała.
 - To tutaj.
   Zatrzymali się. Odwiązał jej chustkę, jednak nadal zabronił jej otworzyć oczu. Zrobili jeszcze kilka kroków do przodu.
 - Możesz spojrzeć.
   Podniosła powieki. I zamarła.
   Znajdowali się na wielkiej, zielonej łące. Wokół rosło pełno drzew, krzaków z jeżynami i innymi owocami. Na trawie leżał czerwony, a na nim poukładane były przeróżne produkty, takie jak jabłka, kanapki czy nawet lody.
 - Wszystkiego najlepszego w dniu trzynastych urodzin, Francesca.
   Spojrzała na niego. Jego uśmiech przemawiał do niej z taką siłą, że nie mogła oprzeć się odwzajemnieniu go.
   Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem. Objął ją ramionami i przytulił do siebie całując ją w głowę. I pomyśleć, że dwójka tych nastolatków chodziła dopiero do gimnazjum. Dojrzałością jednak przewyższali wszystkich dorosłych.
 - Dziękuję, Leon. – Jej głos zadrżał z emocji. – Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie.

   Tej nocy znów do niej przyszedł. A miała nadzieję, że spędzi ją spokojnie. Myliła się.
   Słyszała, jak zaskrzypiały drzwi jej pokoju. Do jej uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków stawianych na drewnianej podłodze jej pokoju. Nie otwierała oczu. Udawała, że śpi.
   Poczuła jak ją dotyka. Jego wielkie dłonie jeździły po całym jej posiniaczonym ciele. Z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy.
 - Przestań, proszę… - szepnęła.
   Ale on nie zareagował. Po raz kolejny od piętnastu lat ją wykorzystał. Nie wiedziała ile razy już to zrobił, po czwartym przestała liczyć. Miała dość. Dość wszystkiego.
   Przy życiu utrzymywał ją tylko Leon – jej przyjaciel.
   Przestał. Zszedł z jej łóżka i wolnym krokiem skierował się do drzwi.
 - Dobrej nocy, córeczko.
   Wyszedł zostawiając ją samą. Wtuliła twarz w poduszkę i zaniosła się cichym szlochem. Nie wiedziała, dlaczego to właśnie ją to spotkało. Przecież nigdy niczym nie zawiniła. Ale widocznie Bóg miał jakiś cel w tym, że skazał ją na takie cierpienia. W końcu nic nie dzieje się bez powodu.

   Biegła. Biegła tak szybko jak tylko mogła. Jej nogi odmawiały już posłuszeństwa.
   Rękawem bluzy otarła krew spływającą po jej twarzy. Czuła wielki ból w każdym, nawet najmniejszym fragmencie swojego ciała. Chciała już dotrzeć do celu, znów być w ramionach swojego przyjaciela, który przytuliłby ją z całej siły i dał poczucie przynajmniej chwilowego bezpieczeństwa. To było dla niej w tym momencie najważniejsze.
   Wbiegła po kamiennych schodkach i już stała przed drzwiami jego domu. Zadzwoniła, zapukała. Czekała kilka sekund, aż te otworzyły się i stanął w nich Leon.
   Widząc ją zamarł, jednak po chwili chwycił ją za rękę i wciągnął do środka, jednocześnie przyciskając do siebie. Głaskał ją po czarnych włosach i szeptał uspokajające słowa, którymi chciał zagłuszyć jej płacz.
   Nie wiedział, który raz już przybiegła do niego o tej późnej porze, jednak w ciągu tych siedemnastu lat zdarzyło się to naprawdę wiele razy, a jemu za każdym razem towarzyszyły te same uczucia. Czuł wielkie współczucie do tej małej istotki, którą trzymał w ramionach i nienawiść do tego, który jej to robił. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze na to pozwalał. Może po prostu bał się zadziałać?
   Odsunął ją od siebie i założył kosmyk błąkających się po jej poranionej twarzy włosów za ucho. Opuszkiem palców starł czerwoną krew wypływająca z jej rany na czole.
 - Nie każ mi tam wracać – poprosiła rozpaczliwym szeptem.
   Chwycił ją za posiniaczone dłonie i spojrzał w jej pełne bólu oczy.
 - Nigdy.

   A jednak wróciła. Wróciła po to, aby rok później wyślizgnąć się śmierci z rąk. Można powiedzieć, że tą śmiercią był jej własny ojciec. A Aniołem Stróżem, Wybawicielem, był Leon.
 - Co się z nim stało? – spytała.
   Siedziała na szpitalnym korytarzu w towarzystwie swojego najlepszego – i jedynego – przyjaciela.
   Spojrzał na nią z troską.
 - Dostał to, na co zasłużył – odparł dotykając jej bladego policzka. – Nie myśl o tym. To już przeszłość.
   Zapatrzyła się w jego oczach. Widziała w nich tak wiele współczucia i miłości. Miłości, którą darzyli się od osiemnastu lat. Byli w końcu przyjaciółmi.
   Ale przyjaźń a miłość – tak wielka różnica? Owszem, dla niej tak.
 - I już nie wróci? – W jej głosie słychać było strach.
   Pokręcił przecząco głową.
 - Nie wróci – zaprzeczył.
   W jej spojrzeniu nadal czaił się niepokój.
 - Nie znajdzie mnie? – Histeria w jej głosie narastała z każdą chwilą.
   Objął ją ramieniem i przytulił mocno do siebie.
 - Nie znajdzie – rzekł. – Nie pozwolę na to.
   Wtuliła twarz w jego ciepły tors i zaczęła wdychać jego zapach. Był on jedyny w swoim rodzaju, nigdy takiego nie spotkał, nie czuła.
   Powoli odsunęła się od niego. Ich spojrzenia spotkały się.
   Chwycił ją za trzęsącą się rękę.
   Czuli to samo.
   Zaczęli się do siebie zbliżać. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry, które oni pokonali w kilkanaście sekund. Nawet nie wiedzieli, kiedy ich usta spotkały.
    Dotykał jej poranione wargi swoimi. Nie odstraszyły go nawet te przecięcia na nich, które były w końcu tak dobrze wyczuwalne.
    A ona? Ona nie zastanawiała się nad tym co robi. Wtedy żyła chwilą. Chwilą, która była najlepszą w jej życiu.
   Oderwali się od siebie.
   Widziała jego zdezorientowanie, za to on doskonale czuł jej speszenie.
 - Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi – wyszeptała starając się powstrzymać drżenie swojego słabego głosu.
   Ścisnął mocniej jej dłoń.
 - Tak – potwierdził. – Tylko przyjaciółmi.

   Oderwała wzrok od jego twarzy. On swoje spojrzenie skierował na kartki, które trzymał w rękach.
 - To… to twoje. – Wyciągnął je w jej stronę.
   Wzięła je od niego.
 - Dziękuję.
   Ale on nie wiedział, że dziękuje mu za wszystko co zrobił dla niej przez tyle lat. A ona po prostu nie była świadoma, że jej słowa odnoszą się właśnie do tego.
   Oboje byli zdziwieni tym, co przed chwilą zobaczyli nawzajem w sobie. On zobaczył w niej dojrzałą kobietę, która mimo tak trudnego życia brnie dalej, przed siebie, a nie nastoletnią dziewczynę, która tak bardzo cierpi.
   Ona dostrzegła w nim mężczyznę, który tak bardzo jej pomógł, mężczyznę, który był przy niej od małego, który uratował ją od śmierci.
 - Muszę już iść – rzekła wreszcie.
   Podrapał się po głowie.
 - Tak… ja też.
   Powoli odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, w kierunku swojej pracy.
   Znów to czuła… To, co wtedy, kiedy przybiegła do niego w nocy. To, co czuła w szpitalu podczas rozmowy z nim.
   Ale to nieistotne. Byli przecież tylko przyjaciółmi. 

   No więc tak.
   Mówiłam, że rozdział będzie jutro, ale raczej się z nim nie wyrobię, więc publikuję tutaj mojego parta, który wysłałam na konkurs do Sophie xD
   Miała być Marcesca, ale musiałam zmienić jedną postać, żeby nadawała się ona do którejśtam kategorii xD No i jest Leoncesca :P
   Wiem, dziwny on jest :D Wpadłam na pomysł i napisałam go w godzinę/półtorej :D Mądra ja :P
   Mój komputer, a dokładniej przeglądarka, uległ schrzanieniu. Teraz przebywam sobie na komputerze mojej jakże wielkodusznej siostry, dzięki ci Panie.
   No dobra, koniec mojego ględzenia, zapraszam do czytania xD
   A kolejny rozdział w przyszłym tygodniu prawdopodobnie :*

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział czwarty


Ruszył w kierunku pokoju głównego. Słyszał entuzjastyczne szepty swoich współpracowników. Nie dziwił im się. Szef rzadko kiedy zwoływał zebrania podczas pracy. Zazwyczaj odbywały się one po godzinach. Ale dzisiejsze spotkanie miało być wyjątkowe.
- Proszę o ciszę! – W pomieszczeniu rozległ się głos mężczyzny. – Mam ważne ogłoszenie! Cisza!
Rozmowy ucichły. Wszyscy skierowali wzrok w jego stronę. Każdy chciał się dowiedzieć o co chodzi.
- Nasza firma wywalczyła dofinansowanie – zaczął. – W związku z tym, musimy dać teraz z siebie wszystko. Razem ze współpracującymi z nami ludźmi ustaliliśmy pewną, bardzo istotną rzecz. Wpadliśmy na bardzo dobry, aczkolwiek kosztowny pomysł. Jest to coś wyjątkowego, a udział w tym będzie mogła wziąć tylko jedna osoba, posiadająca odpowiednie predyspozycje.
Spojrzał na swoich pracowników. Wszyscy niecierpliwie czekali na dalszy ciąg wypowiedzi.
- Sprawa – ciągnął – ma na celu poszerzenie horyzontów waszych zainteresowań. Zastanawiacie się pewnie, na czym ona polega…
Wszyscy szybko pokiwali głowami, a po chwili znów słychać było ciche dialogi. Mężczyzna podniósł rękę, tym samym nakazując ciszę.
- Już tłumaczę – rzekł. – Jedna, wybrana osoba z naszej firmy będzie miała niepowtarzalną szansę. Zdobędzie ona możliwość zwiedzenia kilku krajów. Będą to między innymi Włochy, Hiszpania, Francja, Brazylia i Argentyna. A jej zadaniem będzie znalezienie odpowiedniego miejsca czy osoby, z którą będzie mogła przeprowadzić sesję zdjęciową. W tym zadaniu liczy się kreatywność i pomysł. Na tym wybranku spoczywać będzie wielka odpowiedzialność. Zdjęcia muszą być perfekcyjne. Nie może być żadnych niedociągnięć. Wszystko ma być dopracowane i zapięte na ostatni guzik.
Miny zgormadzonych w gabinecie wyrażały zdziwienie, ale i zainteresowanie. Każdy chciał wziąć udział w tym przedsięwzięciu, ale nikt nie wiedział, jaki jest haczyk.
- Jednak osoba ta, musi spełniać specjalne wymagania. – Mężczyzna kontynuował swoją wypowiedź. – Na pierwszym miejscu oczywiście stawiamy bezpieczeństwo. Chodzi tutaj o ubezpieczenie, ale to chyba każdy ma załatwione. Drugim warunkiem jest prawo jazdy, jednak tutaj także nie ma większego problemu. Ale ostatnią i najważniejszą sprawą, jest komunikacja. Osoba, której powierzone zostanie to zadanie, musi umieć porozumieć się z ludźmi, którzy będą w jej pobliżu. Tak więc ten z was, który wyjedzie, obowiązkowo musi znać języki takie jak hiszpański, włoski i angielski. Z angielskim nie ma kłopotu, ponieważ większość z was pochodzi właśnie z Anglii, czyli stąd. Głównie chodzi mi o język włoski i hiszpański.
Drgnął.
To było jego marzeniem od zawsze.
Przyjechał tutaj, kiedy miał osiemnaście lat. Przeprowadził się, aby rozwijać swoją pasję. Fotografia to było dla niego coś ważnego. Dzięki niej widział piękno świata, które go otaczało. Widział to, czego inni nie mogli zauważyć. A to wszystko dzięki temu zwykłemu urządzeniu, zwanemu powszechnie aparatem. Pierwszy taki dostał gdy był jeszcze dzieckiem. Od tego czasu już nigdy się z nim nie rozstał. Zawsze nosił go przy sobie w czarnej torbie. Był dla niego jak relikwia, którą trzeba traktować ze czcią. On właśnie to robił.
A teraz… Teraz zdarzyła się wyjątkowa okazja. Jedna osoba z jego firmy może wyjechać w podróż, zwiedzić tyle miejsc, a tym samym rozwinąć swoją pasję.
Gdyby był to on, mógłby pojechać do swojej ojczyzny, a przy okazji zobaczyć trzy inne kraje. To spełnienie marzeń. Tylko, trzeba spełniać tyle warunków… On nie miał z tym problemu.
- Czy wśród nas znajduje się ktoś, kto spełnia wszystkie wymagania? – Z rozmyślań wyrwał go głos jego szefa.
Podniósł głowę i spojrzał na niego. To samo zrobiła reszta jego współpracowników.
- Ja – odezwał się. – Chyba ja.

Była szczęśliwa. Dostała nową pracę. Taką, jaką sobie wymarzyła. Już nie musiała pożyczać pieniędzy od znajomych, sama mogła na siebie zarobić. W pierwszej kolejności należało spłacić długi, które zaciągnęła przez te ostatnie lata. Żałowała każdego pożyczonego i wydanego peso, ale nie miała innego wyjścia.
Skończyła studia, zdobyła wysokie wykształcenie. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie cienie przeszłości, które czuła na sobie każdego dnia.
Przeklinała dzień, w którym to wszystko się stało. Chciała wymazać go z pamięci, jednak nie było to takie proste. Żyła ze świadomością cierpienia swojej własnej siostry. Nie mogła nic na to poradzić. Chciała jej pomóc, ale nie miała takiej możliwości. Mogła dać jej tylko swoją obecność.
Gdyby wtedy pokonała własne lenistwo i wyszła te kilkadziesiąt metrów przed dom. Gdyby poczekała na nią niedaleko szkoły, w której odbywała wieczorne zajęcia. Gdyby się na to zdobyła, nic takiego by się nie zdarzyło. Siedziałaby teraz ze swoją siostrą i przeglądała zdjęcia, które tak często sobie robiły. Może opowiadałaby jej o swojej nowej pracy. A może po prostu oglądałyby jeden z tych głupich romansideł, które tak uwielbiały. Jednak przez jej głupotę nie było to możliwe.
Nie wiedziała, co przeżywa Sara. Nie wiedziała jak może czuć się dwudziestoletnia dziewczyna spędzająca czwarty rok w zakładzie psychiatrycznym. Nie czuła jej cierpienia, które spoczywało na barkach tej drobnej kobiety. Ona sama by tego nie przeżyła. Wiedziała, że nie dałaby rady. Nie byłaby tak silna jak jej siostra.
Jednak nie miało to większego znaczenia. Chciała po prostu przy niej być. Choć wiedziała, że ona nie zwraca większej uwagi na jej obecność, to czuła się inaczej, kiedy była w jej pobliżu. Nie mogła jej dotknąć, nie mogła jej przytulić, jednak wiedziała, że w jakimś sensie jej siostra czuje się bezpieczniejsza, kiedy przy niej siedzi. Działały na siebie zadziwiająco dobrze. Nawet lekarze musieli to przyznać. To było coś niebywałego.
Wiedziała, że jest ostatnią osobą, na którą może liczyć. Jej rodzice nie poradzili sobie z całą sytuacją i uciekli od nich. Po prostu uciekli. Zostawili swoje dwie córki na pastwę losu. Wtedy były przecież jeszcze niepełnoletnie. Musiały radzić sobie same. Nie miały innego wyjścia.
Od tego momentu znienawidziła ich. Nie potrafiłaby im wybaczyć. Nie chodziło jej o siebie, a o swoją młodszą siostrę. Potrzebowała ich wsparcia, potrzebowała matki i ojca, a oni tak po prostu je zostawili. Bez żadnego słowa wyjaśnienia spakowali walizki i złapali najszybszy samolot. Wylecieli z Buenos Aires.
To za dużo. Nie damy rady. Przepraszamy.
W głowie wciąż tłukły jej się zdania napisane czarnym atramentem na nieskazitelnie białej kartce. Tak niewiele słów, a tak bardzo ranią. Oni nawet nie wiedzieli jak bardzo. Gdyby mieli tego świadomość, może zachowaliby się bardziej odpowiedzialnie. W tamtej chwili ich rozumowanie było gorsze od rozumowania pięciolatka. To był cios poniżej pasa.
Przez cztery lata nie dali żadnego znaku życia. Nie odezwali się. Nie wysłali nawet głupiego esemesa z zapytaniem o samopoczucie swych córek. Jednak ona nigdy nie odpisałaby na taką wiadomość. To było dla tchórzy. I choć ci ludzie tchórzami byli, to w głębi duszy wiedziała, że stać ich na coś więcej.
Nadzieję zawsze można mieć. Ona umiera ostatnia.

Wyszła z domu. Przekroczyła granicę swojego podwórka i od razu znalazła się na ulicy. Wokół siebie widziała pełno ludzi śpieszących w różnych kierunkach. Ona miała jeden, ustalony kilka godzin temu przez siebie i swojego partnera.
Dziarskim krokiem ruszyła w stronę centrum stolicy Argentyny. Czuła wiatr rozwiewający jej brązowe włosy, które były jedną z niewielu rzeczy, które w sobie lubiła. Gdyby ktoś zapytał ją, za co je tak uwielbia, odpowiedziałaby zapewne, że na takie pytania nie ma odpowiedzi.
Była tajemnicza. Jednak to dodawało jej uroku. Jej radość udzielała się wszystkim w jej pobliżu, nie licząc kilku wyjątków. Ona jednak nie przejmowała się nimi za bardzo, choć jeden z nich szczególnie miała na uwadze.
Jej siostra była tak naprawdę dla niej najważniejsza na świecie. Pomimo tak wielu kłótni kochała ją całym sercem. Jednak czasami miała wrażenie, że ona nie czuje tego samego. Nigdy nie dowiedziała się, dlaczego bywają takie dni, że jej jedyna rodzina nie może na nią spojrzeć. Miała wtedy wrażenie, że się jej brzydzi. Nie rozumiała tego. Nie wiedziała dlaczego się tak dzieje. Przecież nigdy nie zrobiła nic złego. Bynajmniej nie umyślnie.
- Dzień dobry, kochanie.
Zatrzymała się. Na ławce przy fontannie dostrzegła swojego chłopaka. Uśmiechał się, jak zwykle zresztą. Ona na jego widok zrobiła to samo.
Była przy nim szczęśliwa, jednak ciągle wątpiła, czy jest to miłość. Nigdy wprawdzie nie doznała tego uczucia, ale czuła, że to nie z Lorenzo chce spędzić resztę życia. A miała już dwadzieścia pięć lat i powoli dochodziła do wniosku, że pora się ustatkować.
- Dzień dobry.
Usiadła obok niego. Pocałował ją w policzek, jednocześnie chwytając za rękę i przyciągając do siebie. Oparła głowę o jego ramię. Jej oczy od razu powędrowały na dzieci bawiące się przy wielkiej, kamiennej fontannie.
Pamiętała, jak to ona przychodziła tu, aby potaplać się w chłodnej wodzie. Jej siostra nigdy nie lubiła tego miejsca. Czasami dała wyciągnąć się z domu, ale nigdy nie traktowała wyprawy do centrum z jakimś większym entuzjazmem.
Jako dziecko uwielbiała to miejsce. Tutaj czuła się sobą. Wiele razy wskakiwała na jedną z ławek i zaczynała śpiewać swoje dziecięce piosenki. Przechodnie wtedy z zafascynowaniem patrzyli na tą radosną, pełną życia dziewczynkę z tak wielkim talentem. Nigdy nie zwrócili za to uwagi na jej smutną, samotną siostrę skuloną gdzieś pod drzewem.
- O czym tak rozmyślasz? – Przy swoim uchu usłyszała czyjś głos.
Odwróciła głowę tak, ze teraz patrzyła prosto w brązowe oczy swojego chłopaka.
- Wspominam dawne lata – odparła. – Przypominam sobie, jak przychodziłam tutaj z rodzicami i z siostrą.
- Też często wybieraliśmy się tutaj na spacery.
Tak wiele ich łączyło. Jednak mimo to czuła, że nie może zaoferować Lorenzo niczego więcej od przyjaźni. Nie chciała zranić go zerwaniem. Wiedziała, że bardzo ją kochał i zrobiłby dla niej wszystko. Ale nie miała serca, aby tak po prostu zakończyć ten ponad pięcioletni związek.
Na początku myślała, że to tylko jeden z wielu chłopaków, z którymi będzie w związku przed swoim ślubem. Zaczęła spotykać się z dwudziestojednoletnim – można powiedzieć – chłopakiem, który po prostu musi się jeszcze wyszaleć. Jednak sprawy zabrnęły za daleko i teraz nie był to przelotni związek.
To zwykłe „chodzenie” po czasie przeobraziło się w dość poważną sytuację. Ale ona jeszcze nie chciała tego tak traktować. To nie był jej czas.




        Oto czwóreczka. Mi średnio się podoba, czekam na wasze opinie :)
        I chyba znowu sobie pozgadujecie xD Wiem, jestem okropna, ale co poradzić? Takie życie :P Mam nadzieję, że nie są to zagadki nie do rozwiązania, i pójdzie wam dosyć łatwo :D
       Nienawidzę Disneya. Po co im ta miesięczna przerwa w Violetcie? No ja się pytam po co? Przecież ja nie wytrzymam. A jak wy? :D
       To krzywe coś tam na samej górze bloga to tak zwany nagłówek. Mądra Ola sama zrobiła, tak, jaka ja jestem pomysłowa xD Ogarnęłam ten cały program z małą pomocą Mai <333 
        Oczywiście było trochę problemów, bo jak sobie go ściągnęłam to się okazało, że jest po angielsku, a że ja jakoś tego języka nie kocham, to ściągnęłam sobie spolszczenie. No i jak to ja - coś tam popstrykałam i program zrobił mi się po francusku. Jak zobaczyłam te wszystkie ich litery to aż się cofnęłam.
       Więc jeszcze raz ściągnęłam program i spolszczenie i po przeczytaniu instrukcji (kilka razy pod rząd) udało mi się załadować spolszczenie. Ależ ja jestem inteligentna! (Żart) :P
        Dobra, koniec gadki o tym wszystkim xD
       Wiecie co? Ferie mi się skończyły. No serio. Za mną już cały tydzień w szkole, a w nim nawał sprawdzianów, kartkówek i tego wszystkiego, wiecie jak to jest.
        Nie wiem jak to będzie z częstotliwością dodawania rozdziałów, ale postaram się robić to jak najczęściej, aby was nie zawieść :*
   
        Zapraszam na One Parta o Naxi, na moim drugim blogu, do którego przeniesiecie się klikając zakładkę "Mój drugi blog" :)

   Dziękuję za wszystko, kocham was <33333

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział trzeci


Wyszedł przez furtkę ze swojej posesji i znalazł się na ulicy. Odetchnął świeżym powietrzem, które tak uwielbiał. Jego nogi od razu poniosły go w kierunku toru motocrossowego, gdzie obiecał spotkać się ze swoją przyjaciółką. A on obietnicy zawsze dotrzymywał, tak było i tym razem.
Po kilkunastu minutach spaceru dotarł na miejsce. Już z daleka słyszał warkot motorów. Tolerował je tylko dla Camili. W końcu nie mógł zabronić jej rozwijać swojej pasji. On również taką miał, ale przecież motory, a taniec, to zupełnie co innego. Jednak to nie jemu było wybierać hobby swojej przyjaciółki. Wiedział, że było to całym jej życiem. Przecież gdyby nie to, dziewczyna nie wytrzymałaby ze swoją rodziną, która wywierała na niej presję. Nie akceptowali jej wyboru, zawsze była tą gorszą. Według nich żadna porządna kobieta nie powinna w ogóle przebywać w takim miejscu. Ale Camila była wyjątkowa. Od zawsze to wiedział. Nigdy nie poznał osoby do niej podobnej. Była jedyna w swoim rodzaju, i to w niej uwielbiał. W końcu, jak można nie lubić takiej dziewczyny jak ona?
Wszedł na teren toru motocrossowego. Od razu podszedł do barierek z zamiarem wypatrzenia swojej przyjaciółki. Widział kilka motorów jeżdżących po trasie, ale nie mógł zauważyć pojazdu należącego do Camili. Wytężył wzrok…
Jest. Jego oczy zauważyły granatowo – szary motor, a na nim osobą ubraną w czarny kombinezon. Miała ona na głowie kask tego samego koloru. Uśmiechnął się. Na jej widok zawsze się uśmiechał.
Przejechała kilka metrów od niego. Zauważyła go. Jej głowa odwróciła się ku niemu. Mimo, że nie mógł zauważyć jej twarzy to wiedział, że go dostrzegła. Kiedy była po drugiej stronie pomachał do niej. Przyśpieszyła, co oznaczało, że rzeczywiście go widzi. Po chwili jej motor zjechał na pobocze. Zdjęła kask i powiesiła go na kierownicy pojazdu. W pewnym momencie usłyszał czyjś krzyk.
- Jeszcze raz zobaczę, że jeździsz z rozpuszczonymi włosami, to wywalę cię z mojej grupy!
To był jej trener – Nicolas. Maxi znał go, zawsze był bezwzględny. W jego drużynie panował rygor, nigdy nikogo nie oszczędzał. Nie liczył się z tym, że Camila jest jedyną dziewczyną w zespole. Ale Maximiliano wiedział, że jej to odpowiadało. Nigdy nie chciała być wyróżniana.
Odpowiedziała coś gestykulując rękami. Za moment odwróciła się w jego stronę, a po kilku minutach była już przy nim.
- Chcesz zobaczyć czego się dzisiaj nauczyłam? – spytała z entuzjazmem, bez żadnego słowa przywitania. – Ćwiczyłam to od kilku miesięcy, a dzisiaj w końcu mi się udało.
- Jasne, pokaż.
Uśmiechnął się do niej szeroko, co ona odwzajemniła. Już miała odejść, kiedy on odezwał się.
- Chcesz, żeby serio wywalił cię z grupy? – spytał.
Spojrzała na niego, w pierwszym momencie nie wiedząc o co chodzi. Po chwili jednak zorientowała się.
- A tak… - Podrapała się po głowie. – Już idę…
Ruszyła w kierunku szatni, jednak Maxi przechylił się przez barierki i chwycił ją za rękę.
- Zapomniałaś? Mam milion twoich gumek w kieszeniach.
Wyjął z bluzy czarną gumkę do włosów i podał ją dziewczynie. Ona uśmiechnęła się i wzięła ją od niego, po czym szybkim ruchem związała gęste, rude włosy.
Znając życie, kiedy będzie schodziła z toru odda mu ją z powrotem. Zawsze tak robiła. To dlatego Maxi miał przy sobie niezliczoną ilość tych małych przedmiocików należących do jego przyjaciółki. Wiedział, że Camila jest zapominalska, dlatego nigdy tak po prostu nie wyjął ich z kieszeni i nie zostawił w domu. Prędzej czy później i tak znalazłaby się potrzeba, w której będzie musiał pomóc swojej przyjaciółce.
Dziewczyna odwróciła się i pobiegła szybko do swojej maszyny. Założyła kask na głowę i wyprowadziła motor na linię startową. Wsiadła na niego, odpaliła go, a po chwili wyjechała na tor.
Patrzył na nią z uwagą. Widział, ile szczęścia jej to daje. Adrenalina to było dla niej coś ważnego. Zdawał sobie sprawę, że gdyby ktoś zabrał jej motocross, już nie byłaby tą samą Camilą. I mimo wielkiej niechęci do jej zamiłowania, nigdy nie pozwoliłby nikomu zrobić czegoś takiego. Nikt nie mógł skrzywdzić jego przyjaciółki.
Jeździła z zawodową prędkością, wymijając kolejno wszystkich znajomych motorzystów. Choć była tylko kobietą, to była jedną z najlepszych w swojej grupie. Nie oszczędzała się. Maxi wiele razy prosił ją, aby zrezygnowała z treningu, na przykład podczas bezlitosnej ulewy, ale ona nigdy nie wymiękła. Jeśli zaplanowała sobie coś związanego z motorami, to bezwzględnie to wykonywała. Była uparta. Można tak powiedzieć.
Przyśpieszyła. Chłopakowi od razu zaczęło szybciej bić serce. Nie lubił momentów, w których jej prędkość była tak szybka. Bał się, że kiedyś straci panowanie nad motorem i ulegnie wypadkowi. Wiedział jednak, że po prawie dziesięcioletniej jeździe, jest to mało prawdopodobne. Camila miała wprawę. W końcu z motocrossem miała do czynienia od trzynastego roku życia.
Wjechała na fragment toru, w na którym była tylko ona jedna. Wokół niej było pusto. Miała pole do popisu. Wiedział, że lubiła mieć wolną przestrzeń. Tylko wtedy czuła się w pełni swobodna.
Rozpędziła się. Chłopak zauważył czarną rampę stojącą kilkanaście metrów przed nią. Chciała wyskoczyć? Przecież to była dla niej pestka, opanowała to w wieku czternastu lat. Jednak Maxi nie wiedział, że tym razem jej trik będzie dużo bardziej niebezpieczny. I trudny.
Zbliżała się do rampy. Była już blisko. W ułamku sekundy wjechała na nią, a po chwili jej motor wisiał już wysoko nad ziemią. Niespodziewanie dziewczyna poruszyła kierownicą. Przednie koło pojazdu skierowało się ku górze.
Chłopak zamarł.
Camila jednak wiedziała co robi. Ćwiczyła to. Ponownie skręciła kierownicą i obróciła się zwinnie tak, że motor ustawiony był równolegle do ziemi. Po momencie spadł na dół i wylądował miękko na torze, wyruszając w dalszą drogę.
Maxi odetchnął z ulgą. A jednak nic się jej nie stało. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciółka potrafi zrobić coś takiego. Naprawdę miała talent. Wiedział to od zawsze, ten dzień jednak utwierdził go w tym przekonaniu.
Patrzył, jak zjeżdża na pobocze i schodzi z motoru. Ruszyła w jego stronę, jednocześnie ściągając z głowy kask.
- I jak? – Podbiegła do barierek i stanęła przed nim. – Podobało ci się?
Uśmiechnął się.
- Było świetnie.
Z jej twarzy znikł ten entuzjazm z jakim się tu pojawiła. Pojawiło się za to rozczarowanie.
- Gdyby naprawdę ci się podobało, to powiedziałbyś coś więcej.
Chłopak spojrzał w jej oczy.
- Bardzo mi się podobało – zaprzeczył. – Po prostu myślałem, że dostanę zawału, kiedy obracałaś się na motorze w powietrzu. Tylko tyle. Ale to było naprawdę niezwykłe. Jesteś niesamowicie utalentowana.
Po tych słowach na jej twarzy znów wykwitł uśmiech.
- Naprawdę?
- Oczywiście. – Pokiwał głową. – Ja nigdy w życiu bym czegoś takiego nie zrobił.
- Maxi… - zaczęła. – Proszę cię, nie porównuj nas. Ja jeżdżę trenuje już dziesięć lat, a ty tylko kilka razy siedziałeś na motorze.
- Dobra, nieważne. – Machnął ręką. – Jeździsz jeszcze, czy możemy już iść?
- Chciałabym zrobić jeszcze kilka okrążeń, jeśli nie masz nic przeciwko – zaproponowała.
Kolejne kilka minut spędził na podziwianiu wyczynów swojej najlepszej przyjaciółki. Tak naprawdę, to uwielbiał to robić. Wiedział, że wtedy jest szczęśliwa. A jej szczęście było dla niego najważniejsze.

Przekroczył próg budynku i znalazł się w środku. Na ramieniu zawieszony miał pokrowiec z gitarą. Rzadko kiedy rozstawał się z tym instrumentem, wolał mieć go zawsze przy sobie. Grał na nim od dziecka, był z nim zżyty. Zawsze poprawiał mu humor.
- Proszę pana! – Usłyszał wołanie.
Odwrócił się w stronę, skąd ono dochodziło i dostrzegł chłopca biegnącego w jego stronę.
- O co chodzi, Matthew? – spytał uśmiechając się.
On zatrzymał się i odgarnął włosy opadające mu na czoło.
- Bo… - zaczął. – Proszę pana, bo ja zapomniałem dzisiaj wziąć gitary.
Mężczyzna zmarszczył czoło.
- Jak to zapomniałeś?
- No… - Chłopczyk podrapał się po głowie. – Śpieszyliśmy się rano z mamą, bo zaspaliśmy… I tak jakoś o tym nie pomyślałem…
Spojrzał uważnie na chłopca, po czym zaśmiał się.
- Dobrze – Skinął głową. – Dzisiaj pouczysz się na gitarze szkolnej. Tylko żeby było mi to ostatni raz, tak?
- Tak. – Pokiwał entuzjastycznie głową. – Obiecuję, proszę pana.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Biegnij pod klasę, zostało kilka minut do dzwonka. Za chwilę przyjdę i otworzę wam salę.
Chłopiec odwrócił się i szybkim krokiem udał się wzdłuż korytarza.
On skierował się w stronę pokoju nauczycielskiego. Otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. W środku było pusto. Usiadł wygodnie na obrotowym krześle, chcąc wykorzystać te kilkanaście minut przed rozpoczęciem zajęć. Wyjął gitarę z futerału i zaczął pociągać pojedyncze struny, wygrywając melodię, którą tak dobrze znał.
Myślał. Myślał o sobie. Lubił to robić.
Był szczęśliwy. Miał dwadzieścia sześć lat, wymarzoną posadę nauczyciela gry na gitarze, własny dom. Ale nie miał rodziny, nie miał partnerki, ani dobrych przyjaciół. Miał do nich pecha. Każdy, kogo spotkał, obrabiał go za plecami. O rodzinie wolał mnie wspominać. Rodzice wyrzekli się go, bo kochał muzykę. Według nich, jest ona czymś złym. A dlaczego?
Miał kiedyś siostrę. Starszą kilka lat, ale już znaną na całym kontynencie. Śpiewała, tańczyła, grała na wielu instrumentach. Wiele razy bywała gościem specjalnym na różnego rodzaju imprezach, aż w końcu sama zaczęła jeździć po świecie w trasy koncertowe. Muzyka była jej życiem. To uczucie zaszczepiła również w swoim młodszym bracie.
To miał być zwykły koncert. Jeden z wielu, jakie dawała. Wszystko było już gotowe – oświetlenie, muzyka, instrumenty. Wyszła na scenę. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą napisała będąc jeszcze dzieckiem. Tam była sobą, nie musiała nikogo udawać.
Wszystko zawaliło się w jednej chwili.
Za jej plecami wybuchł pożar. Słychać było głośny odgłos, a później wrzaski ludzi. Odwróciła się zszokowana za siebie. Wszystko stało w płomieniach.
Została otoczona przed ognisty krąg. Nie miała jak zejść na dół. Nie miała szans. Po kilku, może kilkunastu a nawet kilkudziesięciu minutach poczuła na swoim ciele niewyobrażalny ból. Nigdy nie czuła czegoś takiego.
Nie wiedziała co się dzieje. Straciła przytomność. Już nigdy nie otworzyła swoich brązowych oczu. Nigdy już nie zaśmiała się, nie zapłakała, nie odezwała się.
Odeszła. Tak po prostu. Bez żadnego słowa pożegnania.
Dużo czasu zajęło mu pogodzenie się z jej stratą. Cierpiał, cierpiał i to bardzo. Uczył się żyć bez jej obecności, bez jej cudownego głosu, który tak uwielbiał. Mimo kłótni, które często się między nimi zdarzały, kochał ją nad życie. Byli przecież rodzeństwem.
Jednak mimo wszystko on nie mógł porzucić muzyki. Nie potrafił tego zrobić, to było dla niego zbyt trudne. Ona była dla niego ważna, można powiedzieć, że najważniejsza. Ale jego rodzice byli innego zdania. Kazali mu zaprzestać gry na gitarze, śpiewu… Nie posłuchał ich.
I w tym momencie stracił kolejne ważne dla niego osoby.
Wiedział, że zrobił dobrze. Nie miał wyrzutów sumienia. Oni sami tego chcieli. Wyrzucili go za drzwi, jak tylko skończył osiemnaście lat. Nie zadzwonili, nie napisali, nie dali żadnego znaku, że jeszcze o nim pamiętają. Nic.
Nie złamał się jednak. Był silnym chłopakiem, który nie przejmuje się takimi rzeczami. Ze swoim uporem szukał dla siebie odpowiedniej pracy, w której mógłby się wykazać. Znalazł ją.
Szkoła muzyczna zatrudniła go na stanowisku nauczyciela gry na gitarze. Kochał swoją pracę. Nie była ona dla niego obowiązkiem, ale przyjemnością. Rano wstając z łóżka nie myślał, że znów będzie musiał spędzić cały dzień z wrzeszczącymi dzieciakami, ale że będzie mógł nauczyć tych młodych ludzi czegoś nowego, sprawić, że jeszcze bardziej pokochają muzykę. To miejsce było jego drugim domem. Tutaj był szczęśliwy. Uczniowie i reszta nauczycieli byli dla niego jak rodzina, której już praktycznie nie miał.
Nie mógłby stąd odejść. To był sens jego życia


  
        No i jest rozdział trzeci. Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tylko dwa wątki, ale jakoś tak wyszło.
        Macie dziewczynę z motocrossu - Camilę. No, jest też Maxi jako przyjaciel. I drugi wątek jakiegoś chłopaka, mężczyzny, nie wiem. Jak ktoś chce, to w bohaterach może się zorientować kto nim jest :D
        Aha. Wcześniej było coś w stylu 'Część pierwsza: Rozdział drugi' ale doszłam do wniosku, że to bez sensu. A dlaczego? Bo wiedziałabym mniej więcej kiedy ma się kończyć pierwsza część, ale nie miałabym pojęcia jak długa miałaby być kolejna. No, bywa.
       Zapomniałam o czymś? A taaaak. Dziękuję za trzydziestu obserwatorów, nie spodziewałam się tego tak szybko, po tak krótkim czasie.  Muchas gracias <3333
       Dziękuję, że jesteście, że czytacie, ale mam małą prośbę - jeśli czytacie, to komentujcie. Im więcej komentarzy, tym mam większą chęć do pisania. Dla was to tylko kilka minut, a dla mnie to bardzo duży power xD
       Rozdział czwarty? Nie wiem, ale niedługo. Pewnie w przyszłym tygodniu.
       A teraz lecę dodać parta na moim drugim blogu, na którego też serdecznie zapraszam!
      KOCHAM WAS <3333