sobota, 29 marca 2014

Rozdział siódmy

- Mam nadzieję, że wiesz, jaki obowiązek na siebie bierzesz.
Spojrzał uważnie na mężczyznę siedzącego przed nim. Był to wysoki, chudy mężczyzna, zawsze w tym samym granatowym garniturze. Teraz jego świdrujące niebieskie oczy zdawały się przewiercać na wskroś młodego chłopaka, którego miał naprzeciw siebie.
- Oczywiście, że wiem, szefie – odparł.
- Bardzo się z tego cieszę, jednakże – zatrzymał się na chwilę – uprzedzam cię po raz kolejny, że nie jest to proste zadanie. Znalezienie tego jedynego obiektu, wartego uwagi, spełniającego wszystkie niezbędne oczekiwania, jest bardzo trudne, i ty o tym doskonale wiesz.
- Pracuję w pana firmie już kilka lat, myślałem, że wie pan, na co mnie stać – zauważył.
- Wiem, na co cię stać – odrzekł. – Jednak opuszczenie swojego kraju i wyruszenie w podróż po kilku innych, wymaga odwagi.
- Nie opuszczam swojego kraju – zaoponował. – Mój kraj to Brazylia, w Wielkiej Brytanii tylko mieszkam.
- Tak… - mruknął. – Ale wiesz już, że potrzebna jest znajomość hiszpańskiego oraz włoskiego? Nie licząc angielskiego, oczywiście.
- Tak, wiem – potwierdził. – Wspominałem panu kiedyś, że umiem cztery języki. Oprócz mojego ojczystego, portugalskiego, potrafię też mówić po włosku, hiszpańsku i angielsku.
- Świetnie… - zapisał coś w notesie. – Więc chyba mamy wszystko załatwione.
Ponownie spojrzał na niego tak uważnie, że mężczyzna miał wrażenie, że może odczytać jego myśli.
- Dokładniejszy plan twojej podróży podam ci w przyszłym tygodniu – rzekł w końcu.
Podniósł się z czarnego fotela. To samo zrobił chłopak. Szef wyciągnął do niego rękę, a ten ją uścisnął.
- Wierzę w ciebie, Broduey.

Zrezygnowana rzuciła komórkę na sofę.
Znowu. Znowu to samo.
Jak dużo telefonów można wykonywać do własnej córki? Może komuś troska rodziców odpowiada, jednak ją już zaczynała przerastać. Poza tym, gdyby głębiej się nad tym zastanowić, to to co robiła jej matka wcale nie było troską. Ona po prostu nie mogła pogodzić się z tym, że jej jedyna córka nigdy nie zostanie lekarzem. Nie miała wyboru, musiała w końcu to zaakceptować. Problem w tym, że pani Torres wcale nie była osobą, która łatwo się poddaje. A Camila to po niej odziedziczyła.
Jej ojciec wcale nie był lepszy. Kiedy się spotkali, w kółko powtarzał jakie to dobre uczelnie znajdują się za granicą. Nawijał jak nakręcony o tym, że ona powinna robić to co on. Oczywiście zapewniał, że pomógłby jej, gdyby nie mogła sama sobie poradzić. Ale ona po prostu nie chciała. Tylko tyle.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Podniosła się z miękkiego fotela i ruszyła aby je otworzyć. Za progiem zobaczyła swojego przyjaciela. Najpierw na jego twarzy widniał uśmiech, później jednak zmienił się on w niepokój.
- Co się stało? – spytał podchodząc bliżej.
Spojrzała na niego udając zdziwienie i starając się nie myśleć o rozmowie, która miała miejsce kilkanaście minut temu.
- Dlaczego coś miałoby się stać? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie udawaj. Widzę, że płakałaś.
Podniosła rękę i dotknęła nią swojego policzka, na którym poczuła świeże ślady łez. Nawet nie zauważyła, kiedy się tak rozkleiła.
- Oglądałam telewizję – skłamała gładko. – Czasami tak mam.
- Tak, poczekaj, bo ci uwierzę – skwitował.
Zdjął buty, chwycił Camilę za rękę i pociągnął ją do salonu. Kiedy usiedli na czarnej sofie, spojrzał na jej zaczerwienioną twarz.
- Powiedz mi, co się stało – rzekł.
- Ależ nic – zaprzeczyła. – Naprawdę, nie ma o czym mówić.
- Camila, nie łżyj, tylko mów – rozkazał.
Założyła ręce na piersi i odwróciła wzrok w stronę okna.
Czuła na sobie jego spojrzenie. Zupełnie nie wiedziała, jak on potrafi tak wszystko z niej wyciągnąć. Czytał z niej niczym z otwartej księgi. No cóż, byli w końcu przyjaciółmi.
- Rodzice? – Próbował zgadnąć.
Pokiwała powoli i niepewnie głową.
- Mama dzwoniła.
Podciągnęła kolana pod brodę i oparła na nich głowę. I znów nie czuła, kiedy łzy zebrały się pod jej powiekami i wypłynęły na zewnątrz.
Poczuła jak jej przyjaciel obejmuje ją ramieniem.
- Spokojnie – szepnął. – Nie płacz.
- Znowu mówiła o jakiejś uczelni – wyznała przez łzy. – Powiedziała, że ojciec ma znajomości i może załatwić mi miejsce w akademiku. Ale ja nie chcę, Maxi. Oni tego nie rozumieją. Ja mam już po prostu dość…
Odgarnął jej rude włosy na plecy i odwrócił ją w swoją stronę.
- Nie mów tak. – Dotknął jej twarzy. – Ty wcale nie musisz ich słuchać, Cami. Jesteś już dorosła.
- Ale to są moi rodzice. – Pociągnęła nosem. – Maxi, dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Dlaczego oni po prostu nie dadzą mi żyć swoim życiem? Czemu nie mogą mi dać spokojnie rozwijać swojej pasji? Nie potrafią jej zaakceptować? Nie są zdolni zrozumieć, że ja tak bardzo kocham motocross…?
I po tych słowach Maximiliano był już pewny jednego. Nigdy nikomu nie pozwoli odebrać rudowłosej motorów. Nie da zabrać jej szczęścia. Nikt nie skrzywdzi jej, póki on będzie jej przyjacielem.

Jej wzrok wędrował od drzewa do drzewa, od chmury, od kwiatu do kwiatu, aż w końcu zatrzymał się na ciemnowłosym chłopaku siedzącym na trawie. Na jej widok podniósł się ziemi i podszedł do niej.
- Cześć Violu . – Pocałował ją w policzek i chwycił za rękę.
Uśmiechnęła się, a on to odwzajemnił.
- Chciałeś mnie gdzieś zabrać? – spytała.
- A tak – zgodził się. – Miejsce wprawdzie takie zwykłe, ale mam nadzieję, że ci się spodoba.
- Na pewno tak – zaśmiała się.
Włożyła rękę pod jego ramię i oboje ruszyli w jemu tylko znanym kierunku.
Szli zatłoczonymi chodnikami Buenos Aires mijając niesamowitą ilość ludzi. Niektórzy szli parami, niektórzy grupami, a jeszcze inni spacerowali sami, ewentualnie z psami na smyczy.
- Lorenzo – zagadnęła – a gdzie dokładnie mnie prowadzisz?
- To będzie niespodzianka – odpowiedział tajemniczo.
Pokiwała głową i oparła ją o jego ramię.
On była tajemnicza, on był tajemniczy – kolejna wspólna cecha. Było ich mnóstwo, a ona z każdym dniem wynajdywała kolejne, i kolejne. Mimo to jednak wiedziała, że jej uczucie do chłopaka nie jest już silne jak na samym początku…
Wszystko w końcu kiedyś się kończy. Ona jednak nie wiedziała, jak szybko skończy się związek jej i Lorenza. Była już z nim tak długo. W tym momencie po prostu nie miała serca go zostawiać. Widziała przecież, jak na nią patrzy, jak uśmiecha się na jej widok. Widziała jego chęć do kolejnych spotkań, jak z zapałem planował to, co będę robić przez najbliższe tygodnie. Chciał jej dać wszystko, nawet gwiazdkę z nieba.
- Jesteśmy na miejscu.
Podniosła wzrok. Przed nią roztaczała się olbrzymia łąka, pełna różnorodnych krzaków i traw. W niektórych miejscach trawa była tak zielona, że aż raziła w oczy. Uśmiechnęła się.
Uwielbiała takie miejsca.
Uwielbiała przebywać w nich z kimś, kogo kochała.
Bo kochała Lorenzo. I choć ta miłość malała, i malała, i malała, to nadal istniała. Violetta wiedziała, że kiedyś może skurczyć do rozmiarów mikroskopijnych, ale na razie była.
Była, a razem z nią i ich związek. Związek Lorenzo i Violetty.


       Tak oto prezentuje się rozdział siódmy :) Znów trochę przykrótki, ale jakoś nie umiem pisać dłuższych :D
       Macie fotografa Brodueya, Camilę i Maxiego oraz Violettę ze swoim chłopakiem. Ich wątek moim zdaniem wyszedł mi najgorzej, ale to nieważne :D
       I co jeszcze...?
       Tym razem poczekam sobie na 15 komentarzy :) To chyba nie aż tak strasznie dużo? No, mam nadzieję, że nie xD
       Aha. Przy okazji chciałam wam polecić spis opowiadań o Violettcie, do którego zgłosiłam oba moje blogi :D Spis został złożony wczoraj, więc dopiero zaczyna się rozkręcać :) Jeśli macie swojego bloga, to zgłoście go :) Czuję, że ten Spis to będzie sukces, dziewczyna, która go założyła jest zmotywowana :D Tutaj macie linka: [KLIK]. Z boku po prawej jest też button, jeśli go klikniecie to przeniesiecie się bezpośrednio do Spisu :D Gorąco polecam :)
       Tak. Następny rozdział po przekroczeniu magicznych 15 komentarzy, jak już mówiłam :D O czym sobie w nim przeczytacie? Trochę o Włochach - nie, nie o kraju, tylko o obywatelach. Dokładniej to o tym, jak młody Włoch nie szanujący kobiet może traktować taką, która pochodzi z jego kraju :) I jeszcze trochę o tym, co czuje dziewczyna niekochana przez rodziców, oraz o nauczycielu tańca :D No, mniej więcej :P
       Chyba o niczym nie zapomniałam :D
       Aha! No pewnie, że zapomniałam :P
       Wstawiam wam tutaj zwiastun bloga zrobiony przeze mnie :) Możecie go też obejrzeć w zakładce 'Opis bloga i zwiastuny' :) Dlaczego w liczbie mnogiej? Ponieważ niedługo zostanie tam również wstawiony zwiastun z Doliny Zwiastunów, który zamówiłam zanim sama spróbowałam coś zmajstrować :D
       Oto on:



       I jak? Piszcie, jak wam się podoba, ocena jest dla mnie bardzo ważna :)
       Więc to chyba już wszystko :)
       Zapraszam serdecznie na mojego drugiego bloga, gdzie pojawił się już part o Bromili :)
       Kocham was bardzo <3333333
   
       Wasza Alexandra :*

środa, 19 marca 2014

Rozdział szósty

- Dolores, chodź do mnie szybciutko!
Mała dziewczynka z brązowymi włosami zaplecionymi w długiego warkocza podbiegła do swojego taty, jednocześnie chwytając jego dużą dłoń.
- Jaki smak lodów chcesz?
Siedmiolatka spojrzała uważnie na szybę, za którą widziała kilkanaście pudełek z lodami o różnych kolorach. Przypatrywała się im przez chwilę.
- Czekoladowe i miętowe – zdecydowała podnosząc swoją małą główkę w górę.
Młoda kobieta stojąca za ladą wzięła do ręki rożek i nałożyła na niego dwie gałki lodów, po czym wręczyła je dziewczynce.
Mężczyzna zapłacił, a następnie wziął swoją córkę na ręce i udał się w stronę placu zabaw.
Kiedy usiadł na ławce, wzorkiem odprowadzając swoją córkę udającą się w kierunku zjeżdżalni, do jego głowy zaczęły napływać niezliczone wspomnienia.
Oczami wyobraźni widział siebie – młodego chłopaka, którym był jeszcze kilka lat temu. Nie twierdził, że jest już w sile wieku, ale najmłodszy również nie był. Miał już dwadzieścia siedem lat, żadnej dziewczyny, narzeczonej, a tym bardziej żony, jednak to wszystko zastępowała mu Dolores. Ona była jasnym słońcem świecącym każdego dnia na niebie. Swoimi promieniami otulała każdego kogo spotkała na swojej drodze.
Pamiętał jak wczoraj dzień, w którym pierwszy raz wziął ją w ramiona. Był wtedy niedojrzałym jeszcze dwudziestolatkiem, na którego tak wcześnie został narzucony ten ciężki obowiązek. Jednak kiedy trzymał przy swojej piersi nowonarodzoną Dolores wiedział, że nigdy nie będzie żałował tamtej imprezy. W końcu, jak można żałować wieczoru, podczas którego poczęta została jego pierworodna córka?
Przypomniał sobie moment w którym to on został jedynym opiekunem dziewczynki. Siedział wtedy spokojnie na sofie w salonie rozmyślając o całej tej sytuacji, kiedy zadzwonił jego telefon. W słuchawce usłyszał kobietę, która nakazała mu jak najszybciej zjawić się w szpitalu. Matka jego córki zostawiła ją wcześniej niż to uzgodnili. Od tego czasu jedyną nadzieją Dolores był on.
Kochał ją od pierwszej chwili jej istnienia. Była to ojcowska miłość od pierwszego wejrzenia. Z biegiem lat coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to dzięki swojej córce jego życie jest takie jest. Bez niej nic nie byłoby już takie samo, wiedział o tym doskonale.
- Leon! – Usłyszał wołanie.
Ledwo odwrócił głowę, a już widział przed sobą swojego przyjaciela. W końcu – jak tu nie zauważyć tej jaskrawożółtej czapki rzucającej się w oczy?
- Co tu robisz? – Usiadł obok niego i oparł się łokciami o kolana.
- W sumie nic. – Podrapał się po głowie. – Myślę i patrzę na Dolores.
Chłopak zwrócił głowę w kierunku jednej z wielu dziewczynek biegających wesoło po placu zabaw.
- Mogłem się domyślić. – Uśmiechnął się.
- No widzisz. A ciebie co tutaj sprowadza?
- Wracałem od Camili, byłem z nią na torze – odparł. – Znowu wymyśla jakieś niestworzone rzeczy na tej maszynie. Jest niesamowita.
- Wiem coś o tym – zaśmiał się pod nosem. – Serce ci z piersi nie wyskoczyło?
- Było blisko – mruknął. – Ale ja już się przyzwyczaiłem. Idę teraz do domu, muszę przygotować się do zajęć, dzisiaj mam pokazać dzieciakom nowy układ.
Jego przyjaciel miał pasję. Uczył tańca młodszych, co tak bardzo się przydawało. On sam nie miał żadnego hobby, jednak nie było to jakimś jego wielkim marzeniem. Wystarczała mu Dolores, ona zastępowała i wynagradzała wszystko.

Zrobiła krok do przodu i już stała na szarym chodniku przed swoją pracą. Westchnęła i wolnym krokiem ruszyła w stronę swojego domu. Słońce powoli zaczynało zachodzić, na ulicach było już coraz mniej ludzi – większość znajdowała się już w swoich domach, a jednak gdzieniegdzie słychać było donośne głosy rodziców przywołujące swoje dzieci bawiące się na placach zabaw do domów.
Idąc tak wąskim chodnikiem w stronę dzielnicy La Boca, uparcie wpatrywała się w swoje stopy ukryte w czarnych butach na wysokim obcasie. Kilka razy przypadkowo otarła się o przechodzących obok niej ludzi, za każdym razem wzdrygając się, kiedy jej ręka dotknęła kogoś innego.
- Przepraszam. – Nagle ktoś ją zaczepił. – Jak mam się dostać na pocztę?
Cofnęła się o krok widząc przed sobą wysokiego mężczyznę koło czterdziestki. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz – nie lubiła rozmawiać z ludźmi, których nigdy nie znała.
- Prosto… - wykrztusiła po chwili – a później w prawo.
Mężczyzna podziękował, po czym szybko oddalił się we wskazanym kierunku.
I mimo że wypowiedziała tylko kilka słów, to już czuła się tak, jak tamtej nocy. A nienawidziła tego.
Chciała po prostu zapomnieć. Ale nie umiała.

- Nie te struny – rzekł. – Drugi palec o jedną wyżej, a trzeci jedną niżej. Przesuń je wszystkie próg dalej. To jest C – dur.
- Nigdy się tego nie nauczę – jęknęła dziewięcioletnia dziewczynka opuszczając ze zrezygnowaniem rękę. – To jest za trudne.
- Oczywiście, że się nauczysz – odparł. – Musisz być cierpliwa, nie od razu Kraków zbudowano.
Brunetka spojrzała na niego.
- Kraków? – powtórzyła. – Co to?
- Jakieś miasto, w Polsce chyba – uśmiechnął się. – Nigdy nie byłem dobry z geografii.
To rozładowało atmosferę. Veronica odwzajemniła uśmiech.
- No dobrze – rzekł. – C – dur poćwiczymy później, teraz pokaż mi e – moll.
Gitara… zwykłe drewniane pudło rezonansowe, sześć strun na brązowym gryfie, a jednak to taki niesamowity instrument. On odnajdywał w nim samego siebie. Kiedy spod jego palców wydobywała się delikatna melodia wiedział, że to jest to co chce robić. Nigdy nie przypuszczałby, że w nim zawrze się cały sens jego istnienia, bo choć grał od zawsze, to mając dziesięć lat nie wiązał z nim większej w przyszłości. Teraz jednak wszystko było zupełnie inne, teraz wiedział, że inaczej nic nie miałoby sensu. W końcu muzyka jest czymś, dzięki czemu żyje, miał tego świadomość.
Kiedy zginęła jego siostra, w pewnym momencie myślał, że już na zawsze zerwie z grą, później jednak uświadomił sobie, że nie potrafiłby tego zrobić, byłoby to dla niego za trudne. Wtedy nie byłby już tym samym Marco spacerującym po ulicach z gitarą na ramieniu, lub siadającym na ławce przy fontannie i wygrywającym przypadkowe melodie. Nie byłby tym samym chłopakiem widzącym siebie samego w gitarowej melodii.
Siedząc wieczorami w swoim mieszkaniu przeglądał coraz to ciekawsze strony internetowe na których to wyszukiwał kolejne świetne melodie idealne do nauki dzieci i młodzieży. Czasami zdarzało mu się w kilkanaście minut nauczyć zupełnie nieznanej piosenki, jednak dla niego nie było to nic dziwnego, w końcu właśnie to kochał.
Chciał kiedyś spotkać kogoś, do kogo rzeczywiście by coś poczuł, kogo mógłby pokochać. Jego marzeniem było poznać kobietę, która nie byłaby jedną z tych zapatrzonych w sobie laleczek, którym zależy tylko na wyglądzie. Pragnął mieć partnerkę dobrą, delikatną, która nie myślałaby tylko o sobie i o pieniądzach, które mogłaby wydać na nowe ciuchy. Wszystkie, które do tej pory spotkał były brzydzącymi się pracą paniusiami, nieskorymi do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Bały się, że mogą złamać sobie paznokieć podczas wycierania kurzy, że ich włosy mogą się powykręcać, kiedy wyjdą na wilgotne powietrze aby wyrzucić śmieci do kontenera.
Ale on nie chciał takich. Nie był typem chłopaka przebierającego we wszystkich kobietach, szukającego najładniejszej. On nie patrzył na wygląd, dla niego liczyło się przede wszystkim wnętrze.

    
        Tak oto przedstawia się rozdział szósty. Pod ostatnim dobiliście trzynastu komentarzy, więc postanowiłam od razu opublikować kolejny :)
        No więc tak. Macie trzy wątki i mam nadzieję, że wam się spodobają :)
        Wiecie co? Zwiększam próg do 14 komentarzy xD Dacie radę, liczę na was :)
        To chyba tyle :D
        Dziękuję za wszystkie komentarze pod rozdziałem piątym, kocham was <333333

        Aha xD Zrobiłam zakładkę 'Opis bloga', jak ktoś chce, to niech zajrzy :D

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział piąty


Zeszła po schodach na dół do kuchni, gdzie znajdowała się już jej siostra. Nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem, podeszła do lodówki z której wyjęła jogurt truskawkowy. Wzięła do ręki łyżeczkę, która leżała na blacie i zabrała się do jedzenia.
- Więc to jest twoje dzisiejsze śniadanie? – Do jej uszu dobiegł głos Violetty.
Podniosła głowę nie przestając konsumować posiłku.
- Tak – mruknęła. – A co?
Dziewczyna włożyła do mikrofalówki chleb z serem i włączyła ją. Nalała do kubka herbaty i upiła łyka.
- Nic – odparła. – Tylko chciałam ci przypomnieć, że idziesz dzisiaj do pracy.
Natalia wstała i wyrzuciła kubełek po jogurcie do kosza. Łyżeczkę włożyła do zmywarki, w której znajdowały się same czyste naczynia. Jej siostra spiorunowała ją wzrokiem, ale nic nie powiedziała.
- Serio? – prychnęła czarnowłosa. – Dobrze, że mi powiedziałaś, inaczej bym zapomniała.
- To lepiej zjedz jeszcze coś. Chyba, że chcesz tam zasłabnąć.
Dziewczyna wytarła ręce o ścierkę, którą następnie rzuciła na ladę. Spojrzała na swoją siostrę spod byka.
- Tak, bo siedzenie na kasie rzeczywiście jest bardzo męczące.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni zostawiając Violettę samą.
Znowu się jej czepiała. Wynajdowała problemy tam, gdzie ich nie było. Zawsze miała jakieś „ale”. Było ich stanowczo za dużo. Czy nie mogła zająć się sobą? Oczywiście, że nie, bo wielkoduszna Violetka musiała pokazać wszystkim jakie dobre ma serce. Mogła sobie tego oszczędzić.
Wszyscy jej wierzyli. Była tą dobrą od zawsze. To Natalia była traktowana jak odludek. Nie mogła zaprzeczyć, że jej siostra była porządnym człowiekiem. Żywiła do niej jednak pewną urazę, która powstała wiele lat temu. A Naty po śmierci rodziców poprzysięgła sobie, że tego tak nie zostawi. Obiecała sobie, że się odegra. Violetta dostanie to, na co zasłużyła.

Drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł wysoki, tęgi mężczyzna. Dziewczyna podniosła głowę znad biurka.
- Coś się stało, szefie? – Wstała z krzesła podchodząc do niego, nadal jednak zostając w odpowiedniej odległości.
Spojrzał na nią z góry i poprawił szary krawat.
- Przyniosłem pani nowe dokumenty – rzekł. – Pisała je nasza nowa pracownica, jest masa błędów.
Kobieta wyciągnęła rękę po kartki, które trzymał. Podał je jej.
- Więc dlaczego szef zatrudnia kogoś, kto nie zna zasad ortografii?
Nie bała się podważać jego decyzji. Wiedziała, że i tak jej nie wrzuci. Nie znalazłaby na jej stanowisko nikogo tak dobrego jak ona. Szanował ją. Jednak bez wzajemności. Dla niej był on po prostu grubym idiotą, który uważa się najlepszego na świecie. Nie miała do niego szacunku. Zresztą, tak samo jak do reszty mężczyzn.
Straciła go kilka lat temu. Miała wtedy dziewiętnaście lat. Teraz ma ich dwadzieścia cztery, jednak jest to mało istotne. Ważniejsze jest to, co stało się przed pięcioma laty. Nikt nigdy nie dowiedział się, co Francesca przeżyła tego wieczora.
Doskonale pamiętała każdy gest, który wykonała, każde słowo, które wtedy wypowiedziała. Gdyby chciała, mogłaby sobie przypomnieć wszystkich, którzy byli obecni na tej imprezie. Potrafiłaby nawet powiedzieć w co byli ubrani, co pili. Każdy szczegół utkwił w jej wspomnieniach tak dokładnie… A data 13 lipca już nigdy nie opuści jej myśli. Do końca życia będzie pamiętać to, co wtedy się wydarzyło.
Strach będzie jej nieodłącznym towarzyszem każdego dnia. Już jest. Niepewność każdego kroku już nigdy jej nie opuści.
Czasami ludzie są tak okrutni. Ranią innych, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. A to zostawia uraz już na zawsze, sprawia, że człowiek zmienia się całkowicie. Już nie jest tą samą osobą, co wcześniej. Co może czuć? Ból? Cierpienie?
Radość to dla nich coś obcego. Dawno się nie cieszyli. Ona miała tak samo. Od pięciu lat na jej twarzy nie pojawił się najmniejszy choćby uśmiech. Piwne oczy, z których zawsze tryskała ta zaraźliwa energia, teraz nie wyrażały nic.
Chcąc uciec od tego miejsca, od ludzi, którzy ją otaczali, wyjechała. Do obcego kraju, miasta. Nie znała nikogo ani niczego. To miejsce było dla niej zupełnie obce. Nie mogła porozumieć się z nikim, bo w Buenos Aires rzadko spotykała kogoś, kto mówił w jej języku. Jedynym wyjściem był szybki kurs języka hiszpańskiego.
Nie potrafiła uczyć się, w głowie cały czas mając tamtą noc. Cały czas walczyła ze sobą. W końcu postanowiła być silna. Przestała się nad sobą użalać, podniosła się z lodowatej ziemi i ruszyła dziarsko w dalszą wędrówkę, jaką było życie.
Była z siebie dumna. Teraz była kimś ważnym. Miała dobrze płatną pracę, na którą nie mogła narzekać. Mimo przeciwności losu potrafiła zawalczyć. Na początku wydawało jej się, że nie ma siły, że nie potrafi, w tym momencie jednak mogła powiedzieć, że umie zrobić wszystko. Miała niesamowitą wolę ducha. Taką, jak nikt inny skrzywdzony w podobny sposób co ona.
- Dziewczyna jest nowa, musi nauczyć się jeszcze wielu rzeczy – odparł przejeżdżając ręką po swojej łysej głowie. – Ale te dokumenty muszę mieć jeszcze dzisiaj, jak najszybciej.
- Mam kilka innych rzeczy do korekty – mruknęła spoglądając na biurko.
- W pierwszej kolejności proszę zająć się tym. – Wskazał na plik kartek, które trzymała w ręce. – To jest najważniejsze.
Czarnowłosa westchnęła i przejrzała dokumenty.
- Postaram uporać się z tym w ciągu dwóch godzin. – Rzuciła je na biurko. – Ale niczego nie obiecuję.
Mężczyzna zapiął swoją czarną marynarkę opinającą wielki brzuch.
- Lepiej niech się pani postara – rzekł. – To pilne.
Odburknęła coś pod nosem, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę.
Mężczyzna wypowiedział kilka zdawkowych słów, po czym z dumnie uniesioną głową opuścił gabinet zamykając za sobą drzwi.
Francesca z westchnieniem usiadła na krześle i chwyciła kubek z kawą. Drugą ręką zaczęła uważnie przeglądać nowe dokumenty, które miała poprawić.
Nagle szklanka wysunęła jej się z uścisku i spadła na biurko. Cała jej zawartość zalała leżące na blacie, nieskazitelnie białe kartki.
- Dlaczego zawsze mnie to spotyka? – warknęła ukrywając twarz w dłoniach.
Odetchnęła głęboko i ponownie spojrzała na papiery pokryte ciemną cieczą. Wiedziała, że musi to jakoś naprawić. Nie miała innego wyjścia.

Wyszedł z budynku swojej pracy i ruszył szybko przed siebie. Miał dość. Znów pokłócił się z szefem. Ten podły idiota go nie rozumiał. Uważał, że jest bezczelnym chłopakiem, któremu zależy tylko na tym, by na jednej imprezie zaliczyć jak najwięcej kobiet.
Federico nie był zdziwiony tym faktem. Każdy miał go za bezuczuciowego dupka zdolnego tylko do jednego. Właśnie tak był znany w swoim środowisku. Miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, a już wyrobioną opinię. Bolało go to, że większość ludzi ocenia go powierzchownie, nie poznając jego wnętrza. Według niego to było ważniejsze.
Nikt nie wie, przez co przeszedł. Wszyscy myślą, że wychował się w zwykłej, kochającej rodzinie. Jego dzieciństwo nie było takie, jak reszty dzieciaków w jego wieku. Patologia miała swoje miejsce jego domu od zawsze. To było coś strasznego.
Wciąż pamiętał codziennie kłótnie swoich rodziców. Ich kłótnie zostaną w jego głowie już na zawsze. Przed miał obraz swojej pijanej matki wchodzącej do domu z pustą butelką po piwie w ręce. Widział jak czołga się po podłodze, by dotrzeć to brązowej, śmierdzącej sofy stojącej w salonie. Słyszał jej głośne przekleństwa mieszające się z krzykiem jego ojca, który zawsze kazał wracać mu do swojego pokoju, by nie widział widoku tej nachlanej kobiety.
On zawsze chciał na niego jak najlepiej. Pracował całymi dniami, by zarobić na jedzenie, oraz – oczywiście – na papierosy i alkohol dla jego matki. Nie rozumiał, dlaczego po prostu nie może jej zostawić. Jego marzeniem było wyprowadzić się z tego domu raz na zawsze i już więcej nie wracać, nie widzieć kolejny raz swojej rodzicielki, która chwiejnym krokiem chodziła od pokoju do pokoju w niewiadomym celu.
Nigdy nie miał łatwo. Ciągłe ukrywanie przed znajomymi matki alkoholiczki było trudne. Nie pamiętał, by którykolwiek z jego kolegów był kiedyś w jego domu. Nikogo nie zapraszał, nie chciał się wstydzić. Na pewno przestaliby się z nim zadawać, gdyby dowiedzieli się całej prawdy. A tego nie chciał, rzeczywiście mu na nich zależało.
Zresztą, tak naprawdę jego matka rzadko kiedy zjawiała się w domu. Zazwyczaj całe dnie przesiadywała pod sklepem razem z innymi menelami. Nie obchodziło ją nic innego. Federico widywał ją tylko wieczorami. Czasami jednak były takie momenty, kiedy to przez kilka tygodni potrafiła siedzieć w salonie w ich domu.
Wtedy chłopiec bał się wyjść ze swojego pokoju. Miał zaledwie siedem lat, kiedy to wszystko się zaczęło, kiedy jeden z jego rodziców wpadł w ten nałóg. Od tamtej chwili było już tylko gorzej. Ta młoda kobieta staczała się coraz głębiej. Nie zwracała już uwagi na nic. Dla niej najważniejsze było to, by mieć co wypić, co zapalić.
Federico kochał swojego ojca. Jednak gdyby ktoś go spytał, czy czuje to samo do matki, nie wiedziałby co odpowiedzieć. Sam nie był świadom tego, czy kocha tą alkoholiczkę. Ona zabrała mu całe szczęście, sprawiła, że wszystko się zepsuło. Ale matka to matka. Rodziny się nie wybiera, a ona nią była.
Lata mijały. Sytuacja w jego domu się nie zmieniała. Bynajmniej nie na lepsze. Czasami tylko wydawało mu się, że jest coraz gorzej, zawsze jednak odpierał od siebie to uczucie. Chciał być silny. Nie mógł pokazać swojej matce, że tak bardzo go to rani, że tak cierpi przez jej zachowanie. Był w końcu mężczyzną.
Już ostatnim w tym domu. Jego ojciec nie wytrzymał. Nie mógł już dłużej żyć u boku takiej małżonki, a nie chciał jej zostawić. Zrobił to co uważał za słuszne, jednak nie zastanowił się, jak wiele bólu sprawi tym swojemu jedynemu dziecku, które tak kochał. Samobójstwo nigdy nie jest odpowiednim wyjściem z beznadziejnej sytuacji, ale on widocznie o tym nie pomyślał. Połknął garść tabletek i popił je najtańszym alkoholem, jaki znalazł u swojej żony. Umarł. Umarł, zostawiając swojego syna samego. Nie licząc matki alkoholiczki.
Od tego zdarzenia w Federico coś się zmieniło. Coś w nim pękło. To wtedy postanowił sobie, że już nie będzie taki, jaki był do tej pory.
Biorąc przykład ze swojej rodzicielki, w wieku piętnastu lat po raz pierwszy sięgnął po papierosa. Alkoholu próbował już dużo wcześniej, zresztą jak każdy jego rówieśnik. Nie chciał jednak stać się kimś na wzór swojej matki. Fajki w zupełności mu wystarczały.
Z grzecznego chłopca stał się złym, nieposłusznym nastolatkiem, który w nosie ma szkołę i naukę. Nie będąc jeszcze pełnoletnim, zaczął regularnie chodzić na huczne imprezy. Codziennością stało się dla niego przesiadywanie w śmierdzących barach pełnych pijanych ludzi. Nie przeszkadzało mu to jednak, wręcz przeciwnie – to było coś dla niego.
Patrzył na każdego nachlanego człowieka i w duchu śmiał się z jego losu. Wiedział, że sam sobie na to zapracował, sam stał się tym, kim jest teraz.
Kiedy skończył dziewiętnaście lat, postanowił sobie jedno – nigdy nie będzie szanował żadnej kobiety. Według niego każda była taka sama, wszystkim zależało tylko na jednym. Nie traktował ich poważnie. Uwodził, zapraszał do łóżka, a później uciekał bez słowa.
Nie żałował swojego postępowania. Taki był jego styl bycia. Wiedział co sądzą o nim inni, jednak nie przejmował się ich opiniami. Było mu dobrze tak jak było.
I pomyśleć, że to wszystko sprawiła jedna, jedyna kobieta. Jedna z wielu, a jednak tak ważna w życiu każdego człowieka. Oprócz jego.
Matka.



        I jest rozdział piąty. Długo go nie było, ale w końcu się pojawił.
        Według mnie jest on najlepszy ze wszystkich, jakie do tej pory tutaj opublikowałam, no ale decyzja należy do was <33333
        I tutaj już nie ma żadnych zagadek, wszystkie imiona są podane xD
        No dobra.
        Zauważyłam, że mało osób czyta tego bloga, a ostatniego posta skomentowało tylko siedem osób, w tym chyba jedna nominacja do LBA. 
        Więc ściągnę sobie pomysł do Nikoletty xD 
        Następny rozdział pojawi się najwcześniej wtedy, gdy pod tym rozdziałem pojawi się trzynaście komentarzy od trzynastu różnych osób. Wiem, że jest to możliwe, patrząc na poprzednie rozdziały, które komentowało więcej osób :)
       I jeszcze jedno :P
       Głupi blogger się nie zaaktualizował i nikomu nie wyświetliło się, że dodałam parta na moim drugim blogu xD Więc teraz podaję do niego link, kto nie czytał, tego zapraszam :* [LINK] 
       Boże, jutro Violetta wraca na ekrany, nie mogę się doczekać <333 A wy? :D
       Kocham was <3333333