niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział piętnasty

Edytce <3,
bo jest takim wspaniałym aniołem, który jest ze mną i w dodatku potrafi
tak niesamowicie pisać.
Bo jej komentarze to coś wspaniałego i za każdym razem
czekam na nie z niecierpliwością.
Bo jest taką cudowną osóbką, która ożywia blogsferę,
bo jej opowiadanie to coś pięknego.
Bo nie wyobrażam sobie bloggera bez niej. 
Bo po prostu jest i każdym swoim słowem wywołuje uśmiech
na mojej twarzy, choć może nie jest tego nawet świadoma.
Bo zawsze będzie, do samego końca.
Dziękuję. Kocham cię <3
 
Nerwowo stukała obcasem o lśniącą posadzkę. W ręce ściskała cały plik papierów. Co chwila poprawiała włosy lecące jej na twarz, jednocześnie wychylając głowę za ścianę. Przygryzała wargę, coraz częściej przenosząc wzrok na wielki zegar wiszący na ścianie przed nią.
Zaklęła pod nosem, kiedy jego wskazówki przesunęły się równo na godzinę ósmą.
W tym samym momencie usłyszała dźwięk automatycznych drzwi widny, a ze środka wysiadła wysoka blondynka.
- Ludmiła. - Natychmiast do niej doskoczyła. - Godzina spóźnienia. Godzina! Wiesz co to znaczy? Musisz mieć naprawdę dobrą wymówkę, jeśli nie chcesz, żeby szef cię wylał.
Kobieta poprawiła torebkę spadającą jej na ramię i wygładziła czarną sukienkę.
- Miałaś mnie kryć - jęknęła.
- Udawało mi się to przez pierwsze trzydzieści pięć minut, później się zorientował, że kłamię. Powiedziałam, że nie ma cię w pracy, bo inaczej mnie by wyrzucił, a na to sobie pozwolić nie mogę. Zresztą, po co ja ci o tym mówię, i tak nie zrozumiesz. Masz te papiery - Wcisnęła jej kartki do rąk - i się módl, żeby szef ci uwierzył, że ktoś ważny zaczepił cię na ulicy.
Blondynka zmarszczyła czoło.
- Kto ważny?
- To już sobie sama musisz wymyślić. Nie mam pojęcia. Ale teraz leć biegiem, i najlepiej to mu jeszcze kawę zanieś. Pośpiesz się, do cholery! - krzyknęła.
Kilkoro pracowników odwróciło się w jej stronę. Zgromiła ich wzrokiem. Nie lubiła, gdy ktoś patrzył się na nią bez konkretnego celu. A szczególnie już mężczyźni. Wtedy na myśl przychodziło jej tylko jedno.
- Dzięki - powiedziała cicho Ludmiła.
Poprawiła włosy, chwyciła wygodniej dokumenty i zdenerwowana ruszyła w stronę gabinetu dyrektora.
Była wdzięczna Francesce, że przynajmniej próbowała ją kryć. Ale wiedziała, że nie mogła od niej wymagać za dużo. Czuła dużą sympatię do tej zamkniętej w sobie Włoszki. Dziewczyna była inna, i to bardzo inna. Nie zachowywała się jak inni ludzie, ale Ludmile to w niczym nie przeszkadzało. Miała jednak nadzieję, że kiedyś dowie się, co jest powodem innego charakteru - a może nie tylko charakteru - Francesci. Musiała przyznać, że była bardzo ciekawa jej przeszłości. Bo ludzie w końcu zmieniają się na skutek przykrych wydarzeń z przeszłości, czy nie? Nie wyobrażała sobie, że jej nowa znajoma była taka od zawsze. Wiedziała, że to coś tak na nią wpłynęło. Nie wiedziała jednak co.
Ale obiecała sobie, że w najbliższym czasie się tego dowie.
Tymczasem jej głowę zaprzątała myśl, jak bardzo będzie musiała kłamać przed swoim przełożonym. Przecież nie powie mu, że spóźniła się do pracy, bo poprzedniego wieczoru upiła się i wylądowała w łóżku z jakimś obcym chłopakiem, prawda? Co z tego, że miał takie piękne oczy, perfekcyjnie ułożone włosy i ten uwodzący uśmiech na twarzy? Co z tego, że to była jedna z najlepszych nocy w jej życiu? Co z tego, skoro przez chwilę zapomnienia mogła stracić pracę, o którą tyle walczyła, o którą tak się starała.

Trzymał w ręce małych rozmiarów kartę. Dowód osobisty. A co dziwniejsze, nie należał on do niego. Tylko do jakiejś kobiety. Nie było na nim nazwiska Leon Verdas, ale jakieś inne, zupełnie mu nieznajome.
Próbował dojść, skąd ten dokument wziął się w jego kieszeni. Przecież nikogo nie okradł. To nie był dowód Camili, jego przyjaciółki, która bardzo często zostawiała mu swoje rzeczy i kompletnie o nich zapominała. Chociaż ostatnio, gdy zostawiła u niego swoją kartę motorowerową, a później kiedy jechała motocyklem na tor złapała ją policja, zaczęła się pilnować. Cóż, widocznie żałowała pieniędzy, które wydała na mandat.
Violetta Castillo.
Zdjęcie obok jakby znajome, a jednak nic mu nie mówiło. Chyba nie znał dziewczyny na nim przedstawionej. Chyba.
- Dolores! - zawołał. - Chodź do mnie!
Usłyszał tupot stóp, a po chwili do jego sypialni wpadła kilkuletnia dziewczynka z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Kochanie, nie wiesz, co to za pani? - Podał jej kartę.
Dolores wzięła dowód do ręki i przyjrzała się mu, mrużąc błękitne oczy. Chwilę trwało, zanim w końcu podała swojemu ojcu odpowiedź.
- To ta pani, której pomagałeś zbierać zakupy - rzekła.
Leon uderzył się otwartą dłonią w czoło. - No tak. Rzeczywiście. Dziękuję, córeczko. Wiesz co? Idź się ubierz, pójdziemy do tej pani. Trzeba jej oddać dokumenty.
- A później zawieziesz mnie do cioci Camili i będę mogła popatrzeć jak jeździ na motorze? - zapytała z nadzieją w swoim cieniutkim głosie.
Zaśmiał się.
Jego córka uwielbiała obserwować poczynania jego przyjaciółki. Patrzyła wtedy z zapałem, jak Ruda wykonuje różne manewry na tej swojej zabójczej maszynie.
Leon modlił się tylko, żeby Dolores nie poszła kiedyś w jej ślady. Zresztą, nie pozwoliłby jej na to. Camila zaczęła jeździć, bo brakowało jej rodziców, bo oni za dużo przesiadywali w pracy i nie interesowali się nią. Na początku była to dla niej po prostu jakaś odskocznia od problemów, a później stała się po hobby, pasją, rzeczą, za którą Cami gotowa była oddać życie. Dosłownie.
Ale Dolores nigdy nie będzie w takiej sytuacji jak ona. Jego córka będzie miała ojca, który będzie o nią dbał i się nią interesował. Może będzie jej brakować matki, ale on będzie przy niej. Nie dopuści do takiej sytuacji, w jakiej znalazła się jego przyjaciółka. Ktoś może nie uwierzyłby, że jej rodzice przez pierwsze półtora roku nie mieli pojęcia, gdzie po lekcjach chodzi ich córka. Myśleli chyba, że zostaje dłużej w szkole na zajęcia dodatkowe. Cóż, mylili się.
Nigdy tak naprawdę nie zastanawiał się, jak będzie wyglądać życie Dolores bez matki. Przecież on jako ojciec nie będzie mógł z nią porozmawiać o wszystkim. Na pewno nie będzie miał ochoty plotkować z nią o chłopakach; spławiłby pierwszego, który by się do niej zbliżył. Ciężko mu będzie prowadzić dyskusje na temat okresu dojrzewania, no bo to w końcu będzie nastolatka, prawda? Będzie się krępował rozmawiać z nią o tych intymnych zbliżeniach, a wiedział, ze to konieczne. W tych czasach trzeba już uświadomić dziesięcioletnie dziecko. A kto to zrobi, jak nie jego rodzice? Nauczyciele w szkole na pewno nie. Ewentualnie jego przyjaciółka; jej na pewno byłoby łatwiej.
- Ciocia Camila ma karę na motor, wiesz? - Poczochrał jej blond włosy.
Dziewczynka zmarszczyła czoło. - Dlaczego?
Leon westchnął.
Bo jest tak nieodpowiedzialna, że od razu po wykładach poszła na tor i pomyliła hamulec z gazem”. No tak to raczej dziecku nie powie.
- Bo była ostatnio trochę za bardzo zmęczona i źle się czuła - odpowiedział.
- A już się dobrze czuje?
Niewiarygodne, jak ta mała kruszynka martwiła się o kogoś innego. W tym małym ciałku znajdowało się wielkie serce, które chce otoczyć miłością każdego z osobna, choć nie jest to możliwe. Leon był dumny, że miał tak mądrą córeczkę.
- Tak, wujek Maxi jej pilnuje - rzekł. - Później do niej pojedziemy, jak będziesz chciała, dobrze?
Mała pokiwała energicznie głową.
- Jedziemy do tej pani? - Jej ojciec potwierdził skinieniem głowy. - A jak ona ma na imię?
Rzucił okiem na dokument, który trzymał w ręce i uśmiechnął się.
- Violetta - powiedział. - Ładnie?
- Viola, no. - Dolores ponownie skinęła głową. - Moja koleżanka ze szkoły ma tak na imię. Dlaczego ty mnie tak nie nazwałeś?
Tak, a teraz miał jej powiedzieć, że to jej matka wybierała jej imię. Gdyby to od niego zależała decyzja, w życiu by jej nie nazwał tak, jak to zrobiła Ona. Prawdę mówiąc, imię jego córki kojarzyło mu się z taką jedną, starą ciotką, która już odeszła niestety z tego świata. Cóż, musiał przyznać, że była zrzędliwą, zgorzkniałą babą, która we wszystkim wynajdywała problemy. Jej odwiedziny traktował jak najgorszą karę.
- Bo Dolores jest ładniejsze, i bardziej do ciebie pasuje - skłamał. - Dobrze, a teraz biegnij do siebie się ubrać i wychodzimy.
Po chwili już jej nie było. Leon zaśmiał się.
Miał najcudowniejszą córkę pod słońcem, to nie podlegało dyskusji. Dolores była jedyna w swoim rodzaju i nigdy nie zamieniłby jej na inną. Była jego słońcem w dzień, a jasnym księżycem w nocy i świeciła mocniej, niż wszystkie gwiazdy razem wzięte.
Kochał ją odkąd ją zobaczył, odkąd ona spojrzała na niego pierwszy raz swoimi wielkimi oczami.
Ale teraz musiał się skupić na czymś innym. Musiał odnieść dowód - który nie wiadomo jakim sposobem znalazł się w jego kieszeni - do jego właścicielki. Przecież bez takiego dokumentu nie można praktycznie nic zrobić, a on, no cóż, znalazł go dopiero po tak długim czasie.

I tak spędzała kolejną godzinę siedząc bezczynnie przed telewizorem. W rozciągniętym, szarym dresie, tłustymi włosami, przykryta jakimś starym, drapiącym kocem i z kubkiem gorącej czekolady w ręce. Nie przejmowała się swoim stanem i tym jak wygląda, bo przecież nie miała dla kogo doprowadzić się do porządku. Ten tydzień miała wolny od pracy - supermarket w którym pracowała przechodził jakiś większy remont.
Oczywiście, jej siostra nawrzeszczała na nią już nie raz, nie dwa. Narzekała, że ona wszystko musi zrobić sama, że Natalia nawet głupiego prania nie może rozwiesić. Myślała też, że ich stosunki po ostatniej sytuacji z piekarnikiem się jakoś poprawiły, ale niestety myliła się. Cóż, Naty nawet nie przyszło to na myśl. Ta sprawa to był nagły przypływ jakiejś... troski?, która zaraz zniknęła. Zresztą, przecież nie mogła zostać na dłużej. To była w końcu Naty.
A teraz Violetta spędziła jakieś trzy godziny w łazience, ubrała się, oznajmiła, że wychodzi z Lorenzo i opuściła ich dom. Natalia nie mogła zrozumieć, jak ona ciągle może się spotykać z tym lovelasem. Niby mówiła, jak go bardzo kocha, jak on kocha ją, jak idealną parę tworzą, i że ich związek jest tak cudowny i zgrany, jakich mało.
Ale ona nie pojmowała dlaczego ona się nim tak zachwyca. Urodą nie grzeszył, zbyt inteligentny również nie był. Bogaty nie był, pieniędzy nie miał... Aż dziw, że Violetta wybrała sobie kogoś takiego. W końcu ona zawsze musiała mieć wszystko najlepsze. Cóż, podobno miłość nie wybiera.
Mimo wszystko, chciała mieć takie szczęście jak jej siostra. Chciała znaleźć kogoś, kto ją naprawdę pokocha, pomimo tego, że nie jest taka jak inne dziewczyny w jej wieku. Ona woli samotność, ciszę i spokój. Nie lubi dużych imprez, zabaw, głośnej, dudniącej muzyki. Marzy jej się, by mieć przy sobie kogoś, kto do niej podejdzie, przytuli jej i powie jak bardzo ją kocha, jak bardzo mu na niej zależy.
Tak naprawdę nie wiedziała czym jest miłość. Nigdy nie czuła, żeby dostawała ją od swoich rodziców. Miała wrażenie, że za każdym razem, kiedy z nimi rozmawiała, bił od nich taki chłód, takie zimno... Starała się unikać kontaktów z nimi na wszelkie sposoby. Jeśli nie było to konieczne, nie zbliżała się do nich.
Ale największy ból sprawiły jej słowa matki. „Jesteś jednym wielkim błędem. Nie powinnaś się urodzić.” Nie wiedziała, dlaczego tak powiedziała. Jednak ta kobieta nie miała świadomości, jak bardzo wtedy zniszczyła wnętrze swojej córki.
Słowa czasami ranią jeszcze bardziej niż czyny. Ból psychiczny jest gorszy od fizycznego. Wierzyła w to od samego początku. Jednak może kiedyś ktoś zahamuje to wewnętrzne cierpienie i da jej to, na co zasłużyła...?
Usłyszała dzwonek do drzwi. Z niechęcią podniosła się z wygodnej kanapy i stanęła na chwiejnych nogach. Naciągnęła rękawy bluzy na dłonie i poprawiła nieświeże włosy, po czym ruszyła w stronę wiatrołapu.
- Już, idę, idę - zawołała, kiedy pukanie powtórzyło się.
Westchnęła lekko, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Cóż, nie wyglądała za ciekawie.
Otworzyła drzwi.
Za progiem stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Za jego nogami ukrywała się mała, kilkuletnia dziewczynka.
Naty zawsze chciała mieć młodsze rodzeństwo, kogoś, kim będzie mogła się zajmować i dbać o niego. Niestety, zamiast tego, los podarował jej starszą siostrę, która niczym nie dorastała do pięt takim małym, niewinnym dzieciom.
On uśmiechnął się.
- Dzień dobry, nie wiem, czy dobrze trafiłem - powiedział. - Czy tutaj mieszka Violetta Castillo?
Na początku przeszło jej przez myśl, że to jakiś jej wielbiciel. Ale przecież miał dziecko. A Violka przecież jest z tym swoim Lorezno.
- Tak, to moja siostra. - Założyła ręce na piersi. - Co się stało?
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni jakąś kartę.
- Parę dni temu spotkałem się z nią na ulicy, moja córka na nią wpadła. - Wskazał na dziewczynkę. - Jakimś sposobem jej dowód wylądował u mnie, dopiero dzisiaj go znalazłem. Chciałem go oddać.
Wzięła go od niego i przyjrzała się mu.
- Mhm, to dowód Violetty - potwierdziła. - Dziękuję. Przekazać jej coś? Albo nie. Wie pan co? Niech pan zostawi jakiś kontakt do siebie. Moja siostra na pewno będzie chciała panu podziękować.
Zaśmiał się. - Oczywiście. Ma pani jakąś kartkę, coś do pisania?
Jej wzrok padł na notes i długopis leżący na szafce. Cóż, za zrządzenie losu. Podała je mu.
Śledziła z uwagą jak zapisuje ciąg cyfr na papierze. Podrapała się po głowie.
- Proszę bardzo. - Oddał jej zeszyt. - Aha, i proszę do mnie nie mówić na pan. Jestem Leon. - Wyciągnął do niej rękę.
Natalia uśmiechnęła się mimowolnie. Uśmiech był lekki. Ale był.
- Natalia. - Uścisnęła jego dłoń. - A ona - Skinęła na dziewczynkę - jak ma na imię?
Leon odwzajemnił uśmiech. - Dolores.
Dziewczyna pokiwała głową.
- Bardzo ładnie - rzekła. - Zawsze mi się podobało. Dobrze, czy to już wszystko? - spytała.
- Tak, tak. - Skinął głową. - Do widzenia.
Naty ponownie się uśmiechnęła. - Do widzenia, i jeszcze raz dziękuję.
Odszedł.
Zamknęła drzwi. Położyła notes i dowód na komodzie i wróciła do pokoju.
Położyła się z powrotem na sofie. Zamknęła oczy, chcąc zapomnieć o szarej rzeczywistości i udać się na wycieczkę do krainy snów, gdzie wszystko jest możliwe.
I gdzie każdy coś znaczy. 


To jakiś rekord. Pisałam ten rozdział przez godzinę, może niecałą. Cóż, pewnie dlatego jest taki beznadziejny ;) Edytka, przepraszam, że dedykuję ci coś takiego, ale no musiałam, bo zasługujesz <3 
Tutaj, w tym miejscu chciałabym wam podziękować, za 100 obserwatorów na moim blogu z One Partami. Chciałam to zrobić jak najszybciej, a nie wiem kiedy pojawi się ostatnia część parta tam, dlatego piszę to tutaj :) Dziękuję, jesteście wspaniali <3
Aha, z boku jest ankieta, chciałabym, żebyście zagłosowali :) 
Kochani moi, już niedługo wakacje, czy tylko ja się tak cieszę? Ale kurde... szkoda. Wiem, dziwna jestem, szkoda mi, że wakacje :) Ale nie będę mogła się spotykać ze znajomymi, nie? :( 
No dobra, przynajmniej się wyśpię :D
Już jutro na Juntosie <<KLIK>> pojawi się mój part o Marcesce, serdecznie wszystkich zapraszam :) Mam nadzieję, że przeczytacie :)
Kocham was <33

17 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 16

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział czternasty

Fragment +18... Ale krótki, i "gra wstępna", to tak się chyba może nie liczy ;)

Otworzyła oczy.
Przez chwilę nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Była w małym, białym pokoju. Widziała tylko mały stolik stojący obok dużego, małżeńskiego łoża na którym leżała.
Spojrzała w dół. Podniosła kołdrę. Była kompletnie naga. I już wiedziała co stało się tej nocy.
Przypomniała sobie tego bruneta, który podszedł do niej, gdy siedziała przy barze. W głowie ponownie usłyszała jego głos. Poczuła jego ręce oplatające ją. To wszystko było takie niewyraźne. Wydawało jej się, że to wszystko działo się kilka dni temu, nie pamiętała tego dokładnie. Wszystko spowite było gęstą mgłą.
Cóż, wiedziała, że przesadziła z alkoholem.

Jęknęła cicho. Wczepiła swoją bladą dłoń w jego gęste włosy i zacisnęła ją.
- Nie powinniśmy - wysapała.
Podniósł się na rękach. Jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od niej. Czuła jego oddech na swojej skórze.
- Dlaczego? - spytał uwodząco.
Zniżył się i pocałował ją w szyję. Otworzyła oczy.
- Prawie się nie znamy...
Zaśmiał się cicho. Usiadł na jej okrakiem i przytrzymał jej ręce po obu stronach głowy. Pochylił się i złożył pocałunek na jej policzku.
- Właśnie się poznajemy.
Gwałtownie wyszarpnęła swoje ręce z jego uścisku i przekręciła się tak, że teraz to on leżał, a ona znajdowała się nad nim. Uśmiechnęła się wyzywająco, co on odwzajemnił.
- Przejmujesz inicjatywę. - Bardziej stwierdził, niż zapytał. - To mi się podoba.
- Nie wiesz do czego jestem zdolna.
Wyciągnął ręce przed siebie i powoli zdjął z niej bluzkę. Serce zabiło mu mocniej, kiedy zobaczył jej piersi w dosyć bardzo wyciętym, czarnym biustonoszu. Rzucił jedną z części jej garderoby na bok, po czym jednym, sprawnym ruchem rozpiął jej biustonosz. Jego oczom ukazał się duży, kształtny biust. Nabrał powietrza w płuca. Ona zaśmiała się triumfalnie, po czym przejechała swoją dłonią po jego twarzy.
Zeszła z niego usiadła obok, patrząc na niego wyczekująco. Podniósł się do pionu. Zrozumiał jej aluzję.
Ściągnął z siebie koszulkę, pokazując jej swoją idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. Otworzyła lekko usta i przymrużyła oczy. Zaśmiał się cicho. Rozpiął swoje spodnie, rzucił je na ziemię. Kiedy tylko pozbył się ostatniej rzeczy, ona już pociągnęła go w swoją stronę. Teraz to on znów przejął władzę.

Nie pamiętała co działo się dalej.
Przekręciła głowę w bok. Już go tam nie było. Z trudem przypomniała sobie jego imię. Federico. Była przekonana, że jest to imię zagraniczne. Nie wiedziała skąd dokładnie... nigdy nie była w tym dobra.
Jej zaspane oczy dostrzegły biały kawałek papieru leżący na szafce obok niej.
Dziękuję za wspaniałą noc. Mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy.
W pierwszym momencie nie wiedziała o co chodzi. To drugie zdanie było takie... dziwne? Dziwne. Ma nadzieję, że nigdy się nie zobaczą?
I dopiero po chwili dotarło do niej, że była tylko na jedną noc. Cóż, tak naprawdę jej to nie zdziwiło. Już nieraz spotykała mężczyzn, którym zależało tylko na jednym. Nigdy wprawdzie nie dawała zaciągnąć się do łóżka. To był pierwszy taki raz.
Zaraz przy swoim uchu usłyszała dzwonek telefonu. Sięgnęła po niego ręką i nawet nie patrząc na wyświetlacz, nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Słucham?
- Gdzie ty do cholery jesteś, że tak spytam? - usłyszała zdenerwowany, kobiecy głos. - Chcesz, żeby cię wywalili po niecałym miesiącu?
- Em... Francesca?
- Mówiłam ci już w zeszłym tygodniu, że nie będę świecić za ciebie oczami! - Nie zwróciła uwagi na jej pytanie. - Masz pół godziny spóźnienia, więc lepiej się pośpiesz, jeżeli nie chcesz, żeby szef się wściekł.
Podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej, przytrzymując drugą ręką kołdrę.
- Która jest godzina?
- Jeśli nie będziesz tutaj za moment to możemy spokojnie myśleć, że twoja ostatnia.
Przygryzła wargę. Wzrokiem znalazła zegar wiszący na ścianie. Wskazywał siódmą trzydzieści. Jęknęła do słuchawki.
- Będę za kwadrans - zapewniła Francesce. - Wymyśl coś, proszę cię.
Nie czekając na jej odpowiedź rozłączyła się i rzuciła komórkę na poduszkę. Zerwała się z łóżka zrzucając z siebie okrycie. W biegu odnalazła wszystkie swoje ubrania porozrzucane po całym pokoju i założyła je na siebie. Poprawiła włosy w lustrze wiszącym przed nią, po czym wybiegła z pomieszczenia.
Próbując złapać jedną z taksówek kursujących po ulicach rozmyślała o chłopaku, z którym to spędziła dzisiejszą noc. Z którym rzeczywiście zapomniała.

Nie wiedział, kiedy minął ten miesiąc. Czas upływał nieubłaganie. Nie zdążył się nawet obejrzeć, kiedy już musiał wyjeżdżać z Brazylii.
Spędził tam naprawdę wspaniałe dni. Po takiej długiej rozłące znów spotkał się ze swoją matką. Tak bardzo za nią tęsknił. Nikt nie mógł wyobrazić sobie jak cieszył się, kiedy znów ją zobaczył.
Przypomniał sobie te swoje młode lata, kiedy to biegał boso po podwórku, kiedy robił babki z piasku czy bawił się w błocie. Do pamięci powróciło jego pierwsze wspomnienie z aparatem - zrobił wtedy zdjęcie swojej mamie. Tego miesiąca powtórzył to kilka razy; miał kolejne fotografie do rodzinnego albumu.
A teraz? Teraz pakował kolejne rzeczy do walizki wiedząc, że musi znów opuścić ten dom. Najgorsze było to, że nie wiedział kiedy kolejny raz będzie mógł go zobaczyć.
Usłyszał pukanie do pokoju. Po chwili drzwi się otworzyły.
- Pomóc ci w czymś, synku?
Spojrzał na nią.
Przed nim stała niska kobieta w podeszłym już wieku. Widział pierwsze siwe włosy na jej głowie, i kolejne zmarszczki na jej umęczonej twarzy.
- Nie trzeba, już kończę. - Uśmiechnął się.
Jego matka odwzajemniła to.
- Gdzie teraz lecisz? - Przysiadła na skraju jego łóżka.
Wrzucił jakieś papiery do torby i wyprostował się.
- Francja - odparł. - Później Argentyna.
Kobieta zaśmiała się.
- Nigdy nie lubiłam Francji - mruknęła. - Ich język mnie przeraża. Połowę liter wymawiają nie wiadomo jak, a połowy nie wymawiają wcale. To nie to samo, co nasz Portugalski.
- Nie przesadzaj, mamo. - On również się zaśmiał. - Bonjour! Comment êtes-vous?
Celina spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Synu, hiszpański, włoski, angielski, tak, ale błagam cię, nie francuski...
- Nie martw się - przerwał jej - więcej nie umiem. Cóż, i tak jest lepszy od chińskiego.
Kobieta ściągnęła brwi.
- 早安? Czy to takie trudne? - Uśmiechnęła się.
Chwycił do ręki swój dotykowy telefon i popstrykał w nim coś. Odchrząknął.
- Jak się masz? - wypowiedział kaleczonym polskim.
Jego matka kolejny raz się zaśmiała.
- Nie, nie polski. Gorszy od francuskiego. Brzmi mniej więcej jak szumiące radio. Kiedyś sobie porównaj.
Poprawiła włosy i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Broduey również.
Kochał ją. Kochał ją całym sercem, bo tylko przy niej mógł być tak naprawdę sobą i nie musiał się niczego wstydzić.
Nie miał dziewczyny. Nie spotkał jeszcze tej jedynej, a nie chciał szukać jej na siłę. Podobno miłość przychodzi sama, i to w najmniej oczekiwanym momencie. Tak słyszał. Ktoś tak mówił. Ludzie czasami mają rację.
Cóż, może swoja miłość miał znaleźć w którymś z krajów, który miał odwiedzić? Nie wiedział. To wszystko było przed nim.
Miał tylko nadzieję, że nie pożałuje decyzji podjęcia się takiego wyzwania. Było trudne, owszem. Ale czy nie potrafił zrobić tego wszystkiego. Potrafił. Musiał jeszcze tylko chcieć. A chciał. Bardzo chciał. Bo to było dla niego coś wielkiego. Robił w końcu to co kochał, prawda?

Postawił talerz z jedzeniem na szafce i uklęknął obok łóżka. Odgarnął rude włosy z jej twarzy i uśmiechnął się.
Cóż, ta noc była naprawdę ciężka. Camila wymiotowała praktycznie cały czas. Później już nie miała nawet czym wymiotować. Leki przeciwgorączkowe wcale nie dawały tego efektu, którego się spodziewał. Bo nie było lepiej. Zasnęła dopiero o trzeciej nad ranem, cała zmęczona i spocona z wysiłku.
- Camila - Potrząsnął nią lekko. - Wstawaj, królewno.
Mruknęła coś pod nosem i odwróciła się na drugi bok, jednocześnie naciągając na siebie kołdrę. Westchnął cicho. Podniósł się z podłogi i usiadł na łóżku, przekręcając ją w swoją stronę.
- Cami - powtórzył. - No, obudź się już. Camila.
Podniosła powoli powieki i przetarła zaspane oczy. Spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Jak się czujesz? - spytał, przykładając rękę do jej czoła.
- Chyba w porządku - odparła zachrypniętym głosem.
Chwycił ją za ramię i pociągnął do góry. Jęknęła cicho i oparła głowę o jego ramię, wypuszczając powietrze z płuc.
- Zjesz coś, co? - Pomasował ją po plecach.
Pokręciła przecząco głową. - Nie chcę.
- Ale musisz - uparł się. - Potrafiłaś zjeść jakieś przeterminowane jogurty, a kanapek nie zjesz? Nawet się nie wygłupiaj.
Zamknęła oczy i pociągnęła nosem.
- Ty nie umiesz robić kanapek - zarzuciła mu.
- Aha. - Pokiwał głową. - Nie umiem robić kanapek? Okey. Nie chcesz jeść? Poczekaj, pójdę do kuchni, zrobię to... wiesz co. Mleko. Z czosnkiem. To, co go nie lubisz.
Gwałtownie podniosła głowę, co nie było odpowiednim posunięciem. Jej czaszkę przeszył ogromny ból, a ona z jękiem chwyciła się ramienia Maxiego.
- Daj te kanapki - mruknęła w końcu.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Jak ci dawali, to trzeba było brać - powiedział. - Teraz się nie wymigasz. Tamto na pewno bardziej ci pomoże.
- Ale ja tego nie lubię...
Usłyszała głośny dźwięk telefonu, który podrażnił jej uszy.
I wtedy sobie przypomniała.
Dzisiaj. Dzisiaj mieli przyjechać jej rodzice. A ona była w takim stanie. Nie mogli ją tak zobaczyć. Powiedzieliby, że jest nieodpowiedzialna. Nie chciała dać im kolejnego powodu do takiego myślenia. Choć niewiele mogła zrobić.
Jej przyjaciel podał jej telefon, spoglądając na wyświetlacz. - Porozmawiaj z nią. Później przyjdę.
Wyszedł z pokoju zostawiając ją samą.
Położyła się na łóżku i odchrząknęła lekko. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła komórkę do ucha. - Słucham?
- Córeczko. - Usłyszała przesłodzony głos swojej matki. Przewróciła oczami. - Córeczko, kochanie. Przepraszam cię bardzo, mieliśmy dzisiaj przyjechać, ale nie damy rady, tacie wypadło coś ważnego w pracy.
Odetchnęła cicho z ulgą.
Jeden plus. Jedyny.
- Nic się nie stało, mamo. - Próbowała przybrać pogodny ton głosu. Wiedziała, że kobieta po drugiej stronie nie zorientuje się, jak teraz się czuje. Cóż, ona nigdy nie była dobrą matką. Smutna prawda. - Hmm... Kiedy przyjedziecie?
Nie tym razem. Odpowiedź jej marzeń. Może nie powinna. Ale nie mogła inaczej. Ale nadzieje bywają płonne.
- Za trzy dni - padła odpowiedź. Jak wyrok. - Z samego rana.
Pokiwała głową, choć jej matka tego nie widziała.
- Przyjechać po was na lotnisko? - spytała.
Usłyszała dźwięczny, sztuczny śmiech.
- Mamy dla ciebie niespodziankę - rzekła. - Zabieramy cię w takie jedno miejsce. Myślę, że ci się spodoba.
Ściągnęła brwi. - Jakie miejsce?
- Zobaczysz, Camilciu - odparła słodko kobieta. - A teraz muszę już kończyć. Do widzenia, córeczko. I przygotuj paszport!
Sygnał przerywanego połączenia.
Zdezorientowana spojrzała bez konkretnego celu na komórkę. Przygryzła wargę.
Do pokoju wszedł jej przyjaciel. W ręku trzymał żółty kubek. Camila z takiej odległości czuła to śmierdzące coś, co się w nim znajdowało. - Co jest?
Odłożyła telefon na szafkę.
- Sama nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Mają przyjechać za trzy dni. Chcą mnie gdzieś zabrać. Kazali przygotować paszport. - Spojrzała na niego. - Dlaczego?
Usiadł na skraju łóżka. Podał jej kubek, a ona wzięła go, już nie zwracając uwagi na jego zawartość.
- Mmm... Jakaś wycieczka?
- Nagle im się na wycieczki zebrało? Maxi, ja nie chcę nigdzie jechać.
Odgarnął jej włosy z twarzy. - Na razie się tym nie martw, może to rzeczywiście coś dobrego. No, ale teraz pij to. - Wskazał na kubek.
Westchnęła cicho. Zamknęła oczy i podniosła go powoli do ust.
- Nienawidzę cię - mruknęła.
- Tak, ja też cię kocham, ale wyznania miłosne później.
- Głupi jesteś.
- Powiedziała ta mądra.
Posłała mu tylko piorunujące spojrzenie, po czym ponownie zamknęła powieki i z trudem przełknęła kolejny łyk mleka z czosnkiem. 


Wiem, że miał być wczoraj, ale ja wam powiem, że kompletnie zapomniałam. Bo myślałam, że mam go dodać w poniedziałek. Ale teraz jest, mimo, że beznadziejny, ale jest ;)
Krótki? No, może trochę. Chociaż bywały krótsze ;)
Tak, niedługo wakacje, więc więcej czasu, także opóźnień (mam nadzieję) z mojej strony nie będzie :D Tydzień do rady, więc takiego kompletnego luzu to nie ma, ale będzie lepiej niż w tym tygodniu, mam nadzieję ;)
Part o Fedemilie na drugim blogu pojawi się zapewne w tym tygodniu, nie wiem dokładnie kiedy xD
Jeszcze coś? Wydaje mi się, że nie. Zapraszam do czytania i komentowania ;)

17 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ 15

Kocham was <3

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział trzynasty

- Mówię ci, usiądź na kanapie.
Oparła głowę o jego kolano i zamknęła oczy.
- Tutaj mi wygodnie - zaprzeczyła.
Maxi westchnął głęboko. Przełączył kolejny kanał, jak to robił już od kilkudziesięciu minut.
- Po co tu w ogóle przychodziłaś? - zapytał.
- Ja również, drogi przyjacielu, cieszę się, że cię widzę - mruknęła pod nosem.
Odgarnął jej włosy z twarzy.
- Chodzi mi o to, że nie powinnaś wychodzić z domu - odparł. - Nie w takim stanie. Przecież mogłem do ciebie przyjechać.
- Daj spokój - jęknęła.
Przyłożył rękę do jej czoła. Była rozpalona.
- Zaraz skoczę do apteki po jakieś leki przeciwgorączkowe. Jak się czujesz?
- Bywało lepiej. Ale nie trzeba - zaprzeczyła. - Będę się zbierać do domu.
Podniosła głowę do góry. Rozprostowała kości w kolanach i dźwignęła się na nogi.
W tym samym momencie zakręciło jej się w głowie. Straciła równowagę i pewnie upadłaby, gdyby nie szybka reakcja Maximiliano. Praktycznie w ostatnim momencie poderwał się do pozycji pionowej i złapał swoją przyjaciółkę.
- Teraz nigdzie nie pójdziesz - rzekł. - Nie możesz być sama.
Chciała coś powiedzieć, chciała zaprotestować. Ale poczuła tylko jak żółć podchodzi jej do gardła. Nie zdążyła zareagować. Nagle zwymiotowała na podłogę przed nią. Zakryła usta ręką.
Poczuła silne ramiona pod swoimi plecami, a po chwili jej nogi oderwały się do podłogi.
Kilka sekund później klęczała przed muszlą klozetową w łazience. Wymiotowała głośno.
Jej przyjaciel odgarnął jej włosy do tyłu i zawinął je sobie na dłoni, pomagając jej utrzymać głowę w górze. Drugą rękę przyłożył do jej czoła.
- Boże, przepraszam... - Odezwała się cicho, kiedy jej organizm już się uspokoił. - Przepraszam Maxi, nie chciałam, tak mi głupio...
Pociągnął ją za włosy, podnosząc jej głowę wyżej.
- Nic się nie stało - odparł. - Oddychaj. Jadłaś coś nieświeżego?
Przymknęła oczy.
- Emm... ja...
- Camila.
Odwrócił ją w swoją stronę.
- Nie będziesz zły? - spytała.
- A mam do tego podstawy?
Wzruszyła ramionami. Wbiła wzrok w swoje kolana.
- Mów - usłyszała.
Westchnęła cicho. Oparła ciężką, pulsującą z bólu głowę o jego ramię.
- No... Bo wczoraj wieczorem byłam głodna - zaczęła - ale bardzo mnie bolała ta noga, byłam zmęczona... Po prostu nie chciało mi się wychodzić. Znalazłam coś w lodówce, ale to chyba długo sobie tam leżało... Takie jakieś dziwne w smaku było, ale zjadłam i... no tak to było.
- I co, mam nie być zły?
- Nie chcesz być zły - zapewniła go.
- Nie chcę - potwierdził - ale jestem.
Jęknęła cicho.
- Wiesz co, Cami? Czasami mam ochotę sprawić ci porządne lanie, żebyś w końcu się ogarnęła. Chociaż wątpię, żeby w twoim przypadku to choć trochę pomogło.
Zacisnęła rękę na jego dłoni. Spięła wszystkie mięśnie.
W ostatnim momencie popchnął ją w stronę toalety. Znów zaczęła wymiotować.
- Jesteś nieodpowiedzialną, niezorganizowaną, niedojrzałą i dziecinną dziewczyną, wiesz? Masz w planach kiedyś dorosnąć?
Podał jej kawałek ręcznika papierowego. Wzięła go od niego i wytarła nim twarz.
- Maxi, przestań - poprosiła. - Zaraz... zaraz posprzątam wszystko i pójdę do domu... no.
- Nie. - Chwycił ją za ramię, kiedy chciała wstać. - Niczego nie będziesz sprzątała, i nigdzie nie pójdziesz. Zostaniesz u mnie na noc.
- Nie chcę ci zawracać głowy...
- A weź mnie nawet nie denerwuj - przerwał jej. - Zaniosę cię na górę.
- Dam radę sama.
Podniósł brwi do góry. Pomógł jej wstać.
- W takim razie proszę bardzo.
Postawiła krok na przód. Utrzymała się. Przy drugim jednak poczuła, jak kolana się pod nią uginają. Straciła równowagę.
- Właśnie widzę, jak dajesz sobie radę.
Włożył rękę po jej plecy i podciął jej nogi. Oparła głowę o jego ramię i zamknęła oczy.
Wyszedł z łazienki. Skierował się w stronę schodów. Wszedł po nich na górę, a później ruszył do swojego pokoju.
Cóż, w końcu nie mógł położyć jej gdzie indziej. Jak na złość, dwudziestoletnie łóżko w pokoju gościnnym się zepsuło tak, że nie można było na nim jakoś po ludzku się przespać.
Kopnięciem otworzył drzwi. Znaleźli się w środku.
Całe pomieszczenie pozaklejane było różnokolorowymi plakatami z tancerzami z całego świata. Tu i ówdzie wisiały wielkie zdjęcia jego, Leona i Camili. Nie mogło również zabraknąć kilku fotografii jego przyjaciółki na motorze.
Ten pokój zdecydowanie nie wyglądał jak pokój dorosłego mężczyzny.
Położył Camilę na łóżku. Ponownie przyłożył rękę do jej czoła.
- Będę za piętnaście minut - powiedział. - Pojadę do apteki po coś przeciwgorączkowego. I przy okazji kupię coś na te twoje wymioty. Czekaj tutaj na mnie.
Chciał podnieść się z łóżka, ale ona chwyciła go za rękę.
Czuła się naprawdę beznadziejnie. Głowa pulsowała jej od bólu, obraz przed oczami stawał się niewyraźny, brzuch bolał ją niemiłosiernie, a ustach nadal czuła ten ohydny posmak.
- Nie zostawiaj mnie samej - poprosiła.
Spojrzał na nią ze współczuciem. Tak bardzo było mu jej szkoda.
- Cami, wrócę za moment - powtórzył. - Przecież muszę kupić ci jakieś leki. Spróbuj zasnąć.
Ścisnęła mocniej jego wielką dłoń.
- Nie idź - rzekła. - No błagam cię...
Westchnął cicho.
- Przesuń się trochę.
Zrobiła mu miejsce obok siebie. Ułożył się wygodnie i przykrył siebie i ją kołdrą.
Położyła głowę na jego piersi. Odgarnął jej włosy z twarzy.
- Maxi...
- No co?
- Dziękuję, że jesteś - powiedziała.
Zaśmiał się pod nosem. Pocałował ją w czoło.
- Zawsze będę, moja księżniczko na różowym, czterokołowym rowerku.
Uśmiechnęła się lekko.
- Powiedział nieustraszony rycerz z czerwonym wiaderkiem na głowie i żółtą łopatką w ręce.

Wzięła do ręki pomarańczową maszynkę. Ścisnęła ją w dłoni.
Wahała się. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Za każdym razem miała ogromne wyrzuty sumienia, że sobie to robi. Ale nie mogła inaczej.
To trwało już... ponad dziesięć lat. Zaczęła sprawiać sobie ból, gdy skończyła dwanaście lat. Dwanaście lat. Przecież to jeszcze dziecko, ktoś by powiedział. Jednak Natalia, to było inne dziecko, z innymi potrzebami, z innym charakterem i z innymi problemami. Problemami, które w pewnym momencie ją przerosły.
Wiedziała, że okaleczanie się, tak naprawdę nic nie da. Na jej nadgarstkach pojawią się tylko najpierw rany, a później blizny, które może po czasie znikną. A jeśli nie znikną? To wtedy Naty będzie miała niezaprzeczalny dowód swojej beznadziejności.
Zbliżyła ostrze do swojej ręki. Przytknęła je do zimnej skóry. Pociągnęła w dół.
Zabolało. Jak zawsze. Ręka ją zapiekła, pojawiła się głęboka rana.
Wypłynęła krew.
Zamknęła oczy. Zacisnęła zęby i nadal zadawała sobie ból.
Dwa rodzaje bólu; psychiczny i fizyczny. Nie wiedziała, który jest gorszy. Większość powiedziałaby, że to ten fizyczny, bo w końcu się go czuje, ale... czy bólu psychicznego nie czujemy? Czy on po prostu jest, niezauważalny, nieprzeszkadzający?
Nie. Ból psychiczny niszczy nas od środka, zmienia nas. W naszej głowie dzieje się coś niedobrego, zmienia się wszystko. Nasz umysł przestaje być naszymi niewolnikami, wyrywa się na wolność i robi zupełnie coś innego, coś, czego my nigdy byśmy nie zrobili.
Czasami... czasami najlepszym rozwiązaniem jest po prostu poprosić o pomoc. Umieć przyznać, że sami nie damy sobie rady.
Ale ona tego nie chciała. Przecież i tak nikt by jej nie zrozumiał. Wyśmialiby ją i zwyzywali od idiotek i bezmózgów, z czym to wiele razy się spotkała.
Nieraz miała wrażenie, że już sobie nie poradzi. Zawsze otoczona była wieloma osobami, wokół niej było tyle doskonałych ludzi, jak jej rówieśnicy, znajomi, Violetta.
Często zadawała sobie pytanie, dlaczego to właśnie ją to wszystko spotyka. Nigdy nie dostawała odpowiedzi. Czy zawiniła kiedyś czymś? Czy kogoś skrzywdziła, sprawiła mu przykrość? Nie wiedziała, nie pamiętała.
Zawsze była dobra, bynajmniej starała się taka być. Nie wychodziła przed szereg, nie uważała się za lepszą, i nigdy nie awanturowała, gdy ktoś nią pomiatał.
Walczyła od zawsze. Nie chciała się poddać i pokazać, jak bardzo cierpi. Tylko w domu, kiedy była sama, ukazywała swoje najgorsze słabości.
Z jej oczu popłynęły łzy. Tak bardzo ją bolało... Mimo to nie przestała.
Koc na którym siedziała, cały był już w czerwonej krwi, a zakrwawiona maszynka nadal tkwiła w jej trzęsącej się dłoni.
Drzwi jej pokoju otworzyły się z hukiem. Do środka wpadła jej siostra.
Nie podniosła głowy.
- Co ty robisz?!
Podbiegła do niej, klęknęła obok i wyrwała jej maszynkę z ręki. Ona sama miała dłonie owinięte białym bandażem, który nosiła już od kilku dni.
- Co ci padło na głowę? - Chwyciła ją za ramiona i potrząsnęła nią. - Mówiłam ci, żebyś z tym skończyła!
Spojrzała na nią.
- Akurat ty tutaj nie masz nic do gadania - rzekła. - Zajmij się sobą.
- Natalia, jestem twoją siostrą, chcę ci tylko pomóc!
- Ale ja nie potrzebuję pomocy! - krzyknęła. - A tym bardziej od ciebie.
Violetta przygryzła wargę.
Dlaczego ona taka była? Przecież chciała dla niej dobrze, chciała tylko, żeby była szczęśliwa. To w końcu jej siostra.
Spojrzała na jej ręce.
- Wiesz, że to nie zniknie, prawda?
Natalia uśmiechnęła się z ironią. Podwinęła rękaw bluzy.
- Tak jak to? - Wskazała na jedną z blizn koło łokcia. - I to? - Dotknęła ręką kolejnej.
Viola spojrzała na nią z bólem.
- Dlaczego sobie to robisz? - spytała.
- A dlaczego ty mi to robiłaś?
Nie rozumiała sensu tych słów. Słyszała je już któryś raz, jednak nigdy nie zorientowała się o co chodzi jej siostrze. I dobrze. Tak miało zostać.
- Niech w końcu dotrze do ciebie, że nie mam zamiaru cię słuchać - dodała po chwili. - Mam gdzieś twoje prośby, rozumiesz?
Violetta odgarnęła włosy z twarzy i założyła ręce na piersi.
Chciała jej pomóc, ale nic na siłę. Nie będzie zmuszać jej do niczego. Chce, ale już po prostu nie ma na to siły.
Natalia sama musi wziąć się za siebie i zmienić swoje życie jeśli chce, by ono miało jakikolwiek sens. Bo ona sama tego nie zmieni.

Wszedł do zatłoczonego klubu. Uśmiechnął się. Lubił to miejsce.
Po całym dniu spędzonym w szkole wśród rozwrzeszczanych dzieciaków, i po tłumaczeniu w kółko tych samych nut czterdziestce dzieci, należała mu się chwila odpoczynku.
Tylko na dyskotece, w otoczeniu chętnych panienek i seksownych barmanek zapominał o wszystkim i wchodził do swojego świata. Do złego świata.
Podszedł do baru.
- To co zawsze, słonko - rzucił do kobiety stojącej za ladą.
Po chwili stanęła przed nim wielka szklanka ognistego whisky. Wziął ją do ręki i przechylił. Opróżniła się po kilku minutach.
Wiedział, że jak Marco się dowie, to się zdenerwuje. Obiecał mu, że ten wieczór spędzi na szukaniu odpowiednich piosenek do akademii, która ma odbyć się za miesiąc. Powinien teraz siedzieć przy komputerze i wertować wszystkie strony w poszukiwaniu prostszych lub trudniejszych nut, w zależności od poziomu zaawansowania każdego dzieciaka. Wprawdzie to zajęcie było nużące, ale sam musiał przyznać, że widok radości na twarzach któregoś z uczniów, kiedy udało mu się bezbłędnie zagrać jeden akord, był bezcenny.
Jednak w tym momencie miał ochotę jedynie upić się, przespać z jakąś laską, a kolejny dzień spędzić w łóżku. Dlaczego?
To właśnie dzisiaj, 28 maja, wypadała kolejna rocznica śmierci jego ojca. Kolejna rocznica, kiedy to postanowił sobie, że nie podda się bez walki, i nie będzie bał się tej kobiety zwanej tak bardzo często matką. Kolejna rocznica, kiedy to zboczył na gorszą drogę życia, z której do tej pory nie zszedł. Bo nie potrafił.
Rozglądał się po sali, uważnie przyglądając się każdej obecnej tutaj kobiecie.
Wszystkie były takie same. Poubierane w krótkie spódniczki i bluzki odsłaniające większą część ciała, na nogach dziesięciocentymetrowe szpilki, włosy sięgające pasa, które co chwile odgarniały z twarzy, mocny makijaż i oczywiście te uwodzące ruchy. Przystawiały się do każdego mężczyzny, który wpadł im w oko i bez cienia skrępowania zaciągały ich w stronę wyjścia z klubu.
Jak można szanować kogoś takiego?
Obok niego, na wysokim barowym krześle usiadła młoda blondynka. Widać było, że była już nieźle wstawiona. Uśmiechnął się pod nosem.
- Co taka piękna dziewczyna robi sama w barze, o tej porze hmm? - spytał uwodząco.
Odwróciła się w jego stronę. Zarzuciła włosy na ramię i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Świetnie - pomyślał - pójdzie jeszcze łatwiej.
- Jak masz na imię, złotko?
Uśmiechnęła się uwodząco.
- Nie podaję imienia nieznajomym - odparła.
Położył dłoń na jej udzie i przysunął się bliżej niej.
- Ja jestem Federico - powiedział. - Widzisz? Już nie jestem nieznajomym.
Zaśmiała się słodko i odgarnęła włosy z twarzy.
Nie myślała nad tym co robi. I gdyby była trzeźwa, na pewno by się do tego nie posunęła. Ale... Musiała odreagować to, co stało się kilka godzin wcześniej.
Lekarze jej siostry powiedzieli, że jest coraz gorzej. Jej stan się pogarszał, była coraz bliżej śmierci. Nie chciała jeść, nie słuchała pielęgniarek.
Zdawała sobie sprawę, że jeśli dalej tak pójdzie, Sary już niedługo może przy niej nie być.
- Ludmiła.
Zszedł z krzesła i stanął za nią. Otoczył ją ramionami.
- Piękne imię, ślicznotko - szepnął jej do ucha. - Jednak nie powiedziałaś mi, co robisz sama o tej porze, w barze pełnym chętnych facetów?
Nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiednimi słowami.
- Próbuję zapomnieć - rzekła w końcu.
- Cóż, mogę ci w tym pomóc.
Odwróciła się w jego stronę. Uśmiechnęła się.
Wiedziała o co mu chodzi. Mimo to, chciała tego. Nigdy nie robiła tego z obcym facetem, jednak teraz sytuacja była zupełnie inna.
- Chodźmy.
Zeskoczyła z krzesła i chwyciła go za rękę, po czym pociągnęła w stronę schodów.
On wiedział, że dziewczyny wymiękają na jego widok i są w stanie zrobić wszystko, ale nie sądził, że dopnie swego tak szybko. Niemniej jednak, cieszył się.
Zapowiadała się ciekawa noc. 

 
Jest i rozdział trzynasty. Nie będę się wypowiadać na jego temat, bo to dno do potęgi ętej. Cóż, mam nadzieję, że oczu wam nie wypali jak zaczniecie to czytać ;)
No, chyba coś dla fanów Fedemiły xD Ich wątek to już kompletnie spierniczyłam, przepraszam.
A jeśli już mowa o Fedemile. Co do parta na drugim blogu... Nie wiem, kiedy się pojawi. Naprawdę, nie wiem. Utknęłam w jednym miejscu i jak na razie nie potrafię ruszyć dalej. Nie wiem jak ubrać w słowa to, co mam w głowie. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu pojawi się druga część, będę się starała ;)
I jeszcze jedno. Jak sami wiecie, koniec szkoły, poprawianie ocen = mniej czasu. Nauczyciele walą sprawdziany na każdym kroku, a trzeba to jakoś ogarnąć, nie? :D Niektórzy znają ten ból ;)
Po radzie to wszystko się trochę uspokoi i będę miała więcej czasu, więc... no xD Mam nadzieję, że nie będziecie źli, jeśli do tego czasu posty nie będą pojawiać się często.
Cóż, to chyba tyle. Zapraszam do czytania ;)
Awww gif z chłopakami taki zarąbisty <33333

17 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ 14

Kocham was <33333