piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział osiemnasty

Ona ma za dużo tych dedykacji, zdecydowanie za dużo.
Ale muszę, bo kurde ją kocham no <333
Weronice, bo tak mi się zachciało. Bo już od niepamiętnych czasów, 
że tak powiem, truje mi łeb o Leonettę, że chce ich spotkanie. 
No teraz ma, więc nie może narzekać ;))
Kocham cię <3333

Stukał palcami o blat drewnianego stolika. Co chwila spoglądał ze zniecierpliwieniem na zegarek. Z panienką Castillo umówił się na godzinę siódmą, tymczasem było już dwadzieścia minut po czasie, a ona nadal się nie zjawiała. Próbował się do niej dodzwonić, ale jej telefon był poza zasięgiem. Westchnął ciężko, podniósł się z krzesła i już miał wychodzić, kiedy usłyszał za sobą jej głos.
- Niech pan poczeka. - Dobiegła do niego. - Proszę poczekać. Przepraszam za spóźnienie, miałam małe problemy. Niech mi pan wybaczy, proszę zostać.
Odgarnęła włosy z twarzy i próbowała złapać oddech, który przyśpieszył po szaleńczym biegu przez pół miasta.
Cóż, na pewno zdążyłaby na czas, gdyby nie fakt, że jej siostra najwyraźniej zrezygnowała z powrotu do domu. Violetta siedziała w salonie i czekała na nią, a jej nie było i nie było. W końcu, po długim namyśle i kilku próbach dodzwonienia się do niej, wysłała jej krótkiego esemesa, schowała klucz pod wycieraczkę przed domem - bo ona oczywiście zostawiła swoje w mieszkaniu - i czym prędzej pobiegła na przystanek. Jednak los widocznie sprzysiągł się przeciwko niej, bo autobus, którym miała dojechać do kawiarni uciekł jej sprzed nosa, i to dosłownie. Biegła jak idiotka za nim przez kilka metrów, zrezygnowała jednak kiedy doszła do wniosku, że przecież i tak go nie dogoni, a jakoś nie ma ochoty wysłuchiwać głośniejszych śmiechów obcych ludzi.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Nie szkodzi, nic się nie stało - odparł. - Pomyślałem tylko, że nie zamierza pani już się ze mną spotkać. Nie odbierała pani telefonu.
- Wie pan, sprawy rodzinne, nie mogłam dodzwonić się do siostry. Poza tym, telefon ma już swoje lata, denerwuje mnie, więc zaliczył bliskie spotkanie z podłogą, ale mniejsza o to. Jeszcze raz przepraszam, że musiał pan na mnie czekać.
Odsunął jej krzesło przy stole, a ona podziękowała, uśmiechnęła się i usiadła. Usadowił się naprzeciw niej.
- Jakieś kłopoty w rodzinie? - zapytał zaciekawiony.
Machnęła ręką. - Ah, nic takiego. Z moją siostrą są same problemy, ale już się przyzwyczaiłam, niech się pan nie przejmuje. To... trudna dziewczyna. Ale nie rozmawiajmy o tym - zawiesiła na chwilę głos. - Chciałam panu jeszcze raz bardzo podziękować, że zwrócił mi pan mój dowód. Nie wiem, jak mogę się panu odwdzięczyć.
Zaśmiał się przyjacielsko i oparł się łokciami o stół.
- Odwdzięcza się pani tym, że zaprosiła mnie pani na kawę - odpowiedział. - No i proszę nie mówić do mnie na pan. Jestem Leon. - Wyciągnął do niej rękę.
Uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń. - A ja...
- Violetta, tak, wiem - przerwał jej. - Bardzo ładne imię, nawet moja córka tak stwierdziła. A proszę mi uwierzyć, ona naprawdę zna się na rzeczy.
Teraz to ona się zaśmiała. - Nie wątpię, ma pan... masz - poprawiła się szybko - cudowną córeczkę. Jak ma na imię?
- Dolores.
- To imię podobało mi się zawsze - przyznała. - Nie rozumiem dlaczego moi rodzice nazwali mnie Violetta. Już imię mojej siostry jest ładniejsze, Natalia jest takie... inne.
- Każde imię ma w sobie to coś - stwierdził Leon. - Moje na przykład też do pewnego czasu mi się nie podobało, aż doszedłem do wniosku, że są gorsze. O wiele gorsze.
Uśmiechnęła się.
Czas w towarzystwie tego mężczyzny płynął jej tak szybko... Co chwila spoglądała na zegarek, a wskazówki poruszały się jakby w przyśpieszonym tempie. Nie zwracała jednak na to uwagi - tak przyjemnie im się rozmawiało. Poruszyli niemal wszystkie tematy, znaleźli wspólny język i okazało się, że tak wiele ich łączy.
- Twoja żona nie będzie zazdrosna, że spędzasz ze mną tyle czasu? - W końcu odważyła się zadać pytanie, które od początku spotkania chodziło jej po głowie.
Sama nie zastanawiała się, co powiedziałby Lorenzo, gdyby się dowiedział, że spotyka się z obcym mężczyzną, którego widziała raz w życiu na oczy.
- Nie mam żony, skąd taki pomysł? - Uśmiechnął się.
- Och.
Speszyła się i spuściła głowę na dół. Nie rozumiała jak mogła dopuścić do takiej gafy, była głupia.
- Ależ nic się nie stało - uspokoił ją. - Jeśli chodzi o to, że mam córkę, a nie mam żony, to przecież nie będę cię okłamywał. Już się przyzwyczaiłem. Nie wstydzę się, że Dolores to tak naprawdę wpadka z imprezy. Wiesz, kocham ją najbardziej na świecie i nie mam powodów, żeby zmyślać.
Uśmiechnęła się. - Właśnie widzę, że ją kochasz - rzekła. - Widzę twój wyraz twarzy, kiedy o niej mówisz. Tylko jestem trochę zdziwiona, zazwyczaj to matka opiekuje się dzieckiem, jeśli nie jest z jego ojcem.
Leon podrapał się po głowie i zaśmiał się.
Nie ma się co dziwić. Obalił stereotypy.
- Matka Dolores nie interesuje się nią, nie utrzymuje kontaktów. Ostatni raz widziała ją po jej narodzinach. W sumie to i dobrze. To nie była dobra kobieta - przerwał na moment. - A skoro mowa o związkach... masz kogoś? Chłopaka, narzeczonego?
Westchnęła cicho.
Przez moment wahała się czy mu powiedzieć. Ale w gruncie rzeczy on nie okłamał jej co do swojego stanu, więc ona także powinna być szczera. A przecież... nie miała nic do ukrycia. W końcu kochała swojego chłopaka.
- Tak, od kilku lat jestem w związku - wyznała.
To nic nie zmieniło, nadal rozmawiali jak najlepsi przyjaciele, śmiali się. Zachowywali się, jakby znali się o wiele dłużej, a tymczasem minęła zaledwie godzina.
Cóż, widocznie na tak trudno znaleźć bliską osobę w tym wielkim mieście.

Wszedł po schodkach i stanął przed drzwiami. Zapukał. Nasłuchiwał korków po drugiej stronie, w głębi domu, ale niczego takiego nie usłyszał. Zamiast tego, do jego uszu dotarły takie... dziwne odgłosy. Nie rozpoznawał ich.
Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Zastukał głośniej.
- Camila! - zawołał. - Camila, otwórz drzwi!
Usłyszał huk rozbijanego szkła. Zdenerwował się. Co działo się z jego przyjaciółką?
Zeskoczył ze schodków i podbiegł do parapetu. Wyciągnął spod doniczki srebrny klucz. Włożył go do zamka i przekręcił. Otworzył drzwi. Wbiegł do środka.
W domu znów rozległ się huk. Dochodził... miał wrażenie, że z kuchni. Zdenerwowany czym prędzej pobiegł w jej kierunku, a później... później stanął jak wryty w progu.
Pierwszy raz widział ją w takim stanie. Nie poznawał jej. Niszczyła wszystko, co tylko wpadło jej w ręce. Tłukła wszystkie talerze, wszystkie szklanki i wazony. Jakby wstąpił w nią prawdziwy szatan.
Podszedł do niej od tyłu. Chwycił ją za ramiona. Ale ona... ona nie zareagowała. Jakby w ogóle tego nie poczuła.
Nie potrafił jej utrzymać. Nigdy nie podejrzewał, że tyle siły może mieścić się w tak drobnym ciele.
- Camila, uspokój się - powiedział jej do ucha.
Nie dała znaku, że go słyszy. Sięgnęła ręką do miski stojącej na ladzie. Chwyciła ją i z całej siły cisnęła nią o ścianę. Oplótł ją ramionami w pasie, przyciskając jej ręce do tułowia. Jednak... jednak ona - ku jemu wielkiemu zdziwieniu - wyrwała się.
Odgłosy jakie z siebie wydawała, naprawdę napawały przerażeniem. Nabierała łapczywie powietrza, oddychała ciężko, krzyczała, przeklinała, płakała.
Popchnął ją na podłogę. Straciła równowagę i runęła na ziemię. Chciał ją przytrzymać, jednak ona była szybsza. Zerwała się na nogi i wybiegła z kuchni.
Nigdy się tak nie bał. Nie wiedział, co dzieje się z jego rudzielcem. Ona nigdy się tak nie zachowywała. To... to nie była ona.
Usłyszał jak wbiega po schodach. Popędził za nią, jednocześnie wyjmując z kieszeni bluzy telefon i wystukując numer swojego przyjaciela. Odebrał po pierwszym sygnale. Powiedział mu tylko, że ma natychmiast przyjeżdżać do domu Camili, i nie czekając na jego odpowiedź, rozłączył się. Nie miał czasu na pogawędki z Leonem.
Przeskoczył ostatni stopień i znalazł się na piętrze. Wpadł do pierwszego pokoju z brzegu - od razu zauważył Cami. Ściągała z półek wszystkie ramki ze zdjęciami, i wszystkie tłukła, rzucając nimi o ścianę i podłogę. Podbiegł do niej. Chwycił ją za ramię i odciągnął na kilka metrów. Nagle odwróciła się i z całej siły uderzyła go kolanem w brzuch. Zgiął się w pół i puścił ją, a ona wybiegła z pomieszczenia.
Po chwili opanował ból i wyprostował się. Wybiegł z pokoju za swoją przyjaciółką.
Modlił się, żeby Leon przyjechał jak najszybciej. Nigdy jeszcze nie miał takiej sytuacji, żeby nie mógł zapanować nad Camilą, nigdy. Teraz... teraz wiedział, że sam nie da rady.
Próbował ją powstrzymać. Ale ona nadal wyrywała się i niszczyła kolejne rzeczy. Ilekroć unieruchomił jej ręce, ona jakby dostawała więcej energii. Szarpała się na wszystkie strony, wrzeszczała, a później uciekała do kolejnego pokoju.
Tym razem też mu uciekła. Jednak po chwili usłyszał jej głośniejszy krzyk i głos Leona. Wyszedł na korytarz.
- Co się z nią dzieje?
Stał przy schodach trzymając swoją przyjaciółkę w pasie i próbując ją utrzymać. Maxi podbiegł do nich.
- Sam chciałbym wiedzieć. Nie daję rady, spróbuj ją uspokoić.
Chłopak chwycił Camilę za włosy i przytrzymał jej głowę. Zaczął jej szeptać do ucha jakieś słowa, ale ona nie zwróciła na nie uwagi. Nadal próbowała się wyrwać, wrzeszczała, przeklinała, płakała.
Popchnął ją na ziemię i przycisnął do niej. Przytrzymał jej ręce po obu stronach głowy. Nie przestała się szarpać. Wierzgała nogami, jakby miała nieskończenie wiele siły.
Maximiliano chwycił ją za ramiona i poderwał do góry. Zacisnął ręce na jej skórze, przez co syknęła głośno. On się jednak tym nie przejął.
- Jeśli w tym momencie się nie uspokoisz, to - przysięgam ci - dostaniesz tak, że przez tydzień nie będziesz mogła normalnie chodzić, rozumiesz?
Ale najwyraźniej nie rozumiała, bo nie potrafiła się opanować.
Spojrzał na Leona.
- Nie ma szans - stwierdził.
Tamten pokiwał w zamyśleniu głową. Po chwili złapał Camilę za rękę i podniósł do góry. Z trudem zaciągnął ją do jednego z pokoi.
- Będziesz tutaj siedzieć, dopóki się nie uspokoisz.
Wepchnął ją do środka, zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku.
- Myślisz, że to coś da? - spytał jego przyjaciel.
Wzruszył ramionami. Nie wiedział.
On również nigdy nie spotkał się z takim zachowaniem Cami. Przecież to zawsze była spokojna dziewczyna... No, nie zawsze. Ale nigdy nie dochodziło do takich sytuacji. Nigdy nie była tak agresywna. Nie poznawał jej.

- I can almost see it, that dream I'm dreaming but, there's a voice inside my head saying, you'll never reach it... - nuciła pod nosem przeglądając papiery na swoim biurku. - Every step I'm taking, every move I make feels, lost with no direction, my faith is shaking but I, I Gotta keep trying, gotta keep my head held high.
Nie mogła dokończyć refrenu, bo drzwi jej gabinetu otworzyły się z hukiem, a do środka szybkim krokiem wparowała czarnowłosa kobieta.
- Ludmiła, moja ostatnia nadziejo. - Dopadła jej biurka. - Musisz mi pomóc, musisz, błagam cię.
Zdezorientowana blondynka wstała z krzesła i spojrzała uważnie na Francescę.
- Dobrze się czujesz? - spytała podejrzliwie. - Co się stało?
Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i oparła się dłońmi o blat. - Czuję się doskonale, czego nie można powiedzieć o szefie. Nie ma dzisiaj humoru, uwziął się na mnie. Jesteś moją ostatnią deską ratunku, rozumiesz?
Położyła jej dłoń na ramieniu. Włoszka wzdrygnęła się lekko, jednak Ludmiła udała, że tego nie zauważyła - już kolejny raz, tak na marginesie. Do tej pory nie rozgryzła dziwnego zachowania dziewczyny, choć tak bardzo próbowała. Cóż, Francesca była inna, można powiedzieć - dziwna.
- Rozumiem, rozumiem, ale o co chodzi? - spytała. - Nie denerwuj się tak.
Jej współpracownica nabrała powietrza w płuca, po czym odetchnęła głęboko.
- Wczoraj dał mi kolejne dwieście stron dokumentów do korekty, a dzisiaj przyszedł i powiedział, że chce je mieć na godzinę piątą, wiesz? Ja nie zrobiłam nawet połowy, do cholery, słyszysz? Powiedział, że mnie zwolni, jak mu tego nie oddam, Ludmiła, musisz mi pomóc!
Blondynka przygryzła wargę.
Nie do końca rozumiała, na czym miałaby ta jej pomoc polegać. Z ortografii była tak naprawdę noga, przecież Francesca sama na początku narzekała, że najwięcej problemów ma z jej dokumentami. Teraz, co prawda, było trochę lepiej, ale i tak nie doskonale.
- I co ja miałabym zrobić? - Była ostrożna, nie wiedziała czego ma się spodziewać.
- Proszę cię, poprawisz chociaż kilka stron? Ludmiła, ja naprawdę nie dam rady zrobić tego w tak krótkim czasie - jęknęła.
Westchnęła.
- Dobrze wiesz, jakie byki robię przygotowując papiery. Ty naprawdę chcesz, żebym poprawiała te błędy?
- Ale to nie ma znaczenia. - Machnęła ręką. - Chodzi o to, żeby były tylko poprawione, żeby było widać, że ktoś je w ogóle miał w ręce, rozumiesz o co mi chodzi? Jak będą jeszcze jakieś błędy, to ja je później skoryguję, ale to na piątą musi być zrobione. - W jej oczach widziała tyle nadziei, że przecież nie mogła się sprzeciwić.
- No... dobrze - zgodziła się w końcu. - Tylko Francesca, ja naprawdę nie umiem ortografii, ja...
- Boże, dziękuję ci. - Niespodziewanie dziewczyna rzuciła jej się na szyję, chyba za nim jeszcze przemyślała swój czyn. Nigdy nie okazywała tak otwarcie swoich uczuć, ale z Ludmiłą przecież rozumiała się bardzo dobrze i przy niej mogła być sobą, choć po części. Jej znajoma w dalszym ciągu nie wiedziała co stało się kilka lat temu. I jak na razie nie musiała wiedzieć. - Ludmiła, jesteś moim wybawieniem, wiesz? - Odsunęła się od niej. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, tak rzadko spotykany. - Przecież ja nie wiem, co bym zrobiła, gdyby on naprawdę mnie wywalił... - Zapewne załamałaby się psychicznie, doszła do takiego wniosku. Ta praca, choć niełatwa i zajmująca wiele czasu, była jej ucieczką od codzienności, od bolesnych wspomnień.
Dzięki niej nie cierpiała tak bardzo, choć przecież i tak musiała znosić ten ból. Godziny spędzone bezczynnie były dla niej prawdziwą męczarnią, wtedy przed jej oczami pojawiała się Jego twarz, wtedy czuła jego ohydny oddech i silne ręce dotykające całego jej ciała. Kiedy pracowała, to wszystko na jakiś czas gdzieś znikało, odchodziło. Jednak kiedy tylko podnosiła głowę znad papierów, zdawało jej się, że On stoi przed nią, że zbliża się do niej. Jeszcze jakiś czas temu uciekałaby, teraz jednak wiedziała, że to tylko jej chora wyobraźnia, że jego tak naprawdę nie ma, że jest daleko, za oceanem. Przecież nie bez powodu uciekła ze swojego kraju, w tak odległe miejsce; bała się, że któregoś dnia może spotkać go na ulicy. A wtedy by już chyba nie wytrzymała.
- Chodź do mojego gabinetu, dam ci papiery - odezwała się w końcu. - Nie masz chyba roboty, prawda?
Pokręciła przecząco głową. - Nie, akurat wszystko skończyłam, dzisiaj wyjątkowo mało. W przeciwieństwie do ciebie, jak mi się wydaje - zaśmiała się.
Francesca jęknęła. - Nie przypominaj mi nawet. A na jutro muszę oddać mu zaległe archiwum, czuję noc spędzoną nad papierami. Mogłabyś mnie jakoś pocieszyć - zarzuciła jej, udając oburzoną.
Ludmiła uśmiechnęła się. - Ja jutro mam ułożyć plan jakiegoś spotkania, a z tego co wiem, to najgorsze zadanie jakie w tej firmie może się przytrafić.
- I dobrze wiesz. - W jej głosie słychać było współczucie. - Doświadczyłam tego na własnej skórze. Raz. I już nigdy więcej. Uzbrój się na jutro w żelazne nerwy i wypij kilka kubków melisy, tak na wszelki wypadek. Dobrze ci radzę.
Więź między nimi się zacieśniała, choć Francesca miała świadomość, że kiedy Ludmiła dowie się wszystkiego - a to niewątpliwie kiedyś nastąpi, choćby nie wiem jak bardzo chciała temu zapobiec - najprawdopodobniej nic nie będzie w stanie zerwać ich kontaktów. 

 
Wrzucam i rozdział osiemnasty, przepraszam za porę. Cóż, dobrnęliście tych osiemnastu komentarzy, ale niech szanowny anonimek nie myśli sobie, że ja jestem jakaś tępa ;) Na tym blogu w życiu nie było tylu komentarzy od anonimów, więc oczywiste jest to, że się zorientowałam, że to jedna i ta sama osoba. Rozdział dodaję, ale na przyszłość proszę nie robić mi takich akcji :)
No muszę wspomnieć tak wgl o Marco/Xabim. Nie wiem jakim prawem on odchodzi z serialu, ale ja go znajdę i zabiję. Kurde, on se odchodzi i nawet nie myśli, że ja umrę z braku Marcesci. Nie trawię Diecesci, nie lubię jej, ale jak już pisałam na moim asku, pal sześć, niech oni sobie będą razem na ten finał, ważne tylko, żeby moja Francesca była szczęśliwa <3
Part o Naxi pojawi się jakoś niedługo, rozdział tutaj - nie wiem kiedy. Zbliża się rok szkolny itp. itd. a poza tym, muszę się wziąć za ocenianie partów z konkursu na Juntosie, a trochę tego jest, uwierzcie mi :)
Kocham was bardzooo mocno <33333

17 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 19

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział siedemnasty

Pchnął wielkie, szklane drzwi i przekroczył próg. Nie wiedział jak ma się zachować. Był tutaj drugi raz w życiu, tym razem prywatnie. Bez żadnych dokumentów i papierów dotyczących szkoły. W sumie nie wiedział, po co w ogóle tutaj przyszedł. Nie znał kobiety, która jakiś czas temu zemdlała na jego oczach, nie znał jej imienia, nazwiska, nie wiedział, jaką funkcję tutaj sprawuje, więc nie miał pojęcia jak o nią spytać. Może wystarczy opisać ją jako kobietę, która straciła przytomność? Nie wierzył, że ta wieść nie rozniosła się po firmie, dlatego na pewno każdy będzie wiedział o co chodzi. Cóż, przynajmniej taką miał nadzieję.
- Przepraszam - zaczepił średniego wzrostu blondynkę idącą korytarzem. W rękach trzymała stos kartek. - Szukam takiej jednej kobiety... niska, czarnowłosa... nie wie pani?
Dziewczyna zmarszczyła brwi, ale po chwili uśmiechnęła się. - Wie pan, w naszej firmie pracuje dużo niskich, czarnowłosych kobiet. Może pan jakoś dokładniej?
Podrapał się po głowie, jednak odwzajemnił uśmiech.
- Hmm dokładniej? Całkiem niedawno straciła przytomność na korytarzu, akurat przy tym byłem.
- Ach tak, mówi pan o Francesce? Jest u siebie w gabinecie. Pójdzie pan prosto, to ostatnie drzwi po lewej.
Podziękował uprzejmie po czym oddalił się we wskazanym kierunku. Stanął przed dużymi, drewnianymi drzwiami. Spojrzał na tabliczkę z imieniem, nazwiskiem i pełnioną funkcją, po czym zapukał mocno. Kiedy z głębi dobiegło go głośne „proszę”, nacisnął klamkę.
Przy dużym, drewnianym biurku siedziała drobna kobieta. Wokół niej walało się pełno papierów i innych tego typu rzeczy. Wstała.
- W czym mogę pomóc? - spytała uprzejmie.
Uśmiechnął się niepewnie. - Dzień dobry, jestem Marco Tavelli. Chyba mnie pani nie kojarzy... Straciła pani przytomność zaraz po tym jak panią zaczepiłem.
Pokiwała powoli głową. - I co w związku z tym?
Jej głos był chłodny i wyprany z emocji. Cóż, nie lubiła wspominać żadnych z takich rzeczy, tym bardziej z obcymi ludźmi. Przecież to była wyłącznie jej sprawa, prawda?
On nie spodziewał się, że może być taka niemiła. Wydawała się być przyjemną dziewczyną. Ale podobno pozory mylą.
- Czułem się tylko w obowiązku spytać jak się pani czuje. W końcu to wszystko stało się na moich oczach. Chciałem się upewnić, czy nie z mojej winy - wytłumaczył. - Ale skoro wszystko jest w porządku... Przepraszam, że zabrałem pani czas i przerwałem pracę. Do widzenia.
Odwrócił się i już miał odejść, kiedy zatrzymał go jej głos.
- Niech pan poczeka. - Spojrzał na nią. - Proszę mi wybaczyć, po prostu nie lubię rozmawiać o takich sytuacjach. Wie pan, moje zdrowie pozostawia wiele do życzenia, to nie pana wina.
- Miewa pani jakieś ataki? - Upewnił się.
Potwierdziła powolnym skinieniem głowy.
- Coś koło tego. Ale już się przyzwyczaiłam, jeśli można to tak nazwać. Ja jestem Francesca. - Spodziewał się, że wyciągnie do niego rękę, pomylił się jednak. - Bardzo dziękuję za fatygę. Nic mi się nie stało. - Posłała mu delikatny, jakby wymuszony uśmiech.
Odwzajemnił go. Pożegnał się z kobietą, po czym wyszedł z gabinetu.
Przekręciła klucz w zamku i odetchnęła z ulgą. Usiadła na krześle i otarła pot z czoła.
Nie znosiła przebywania w towarzystwie mężczyzn. Nienawidziła wychodzić na miasto, bo tam na każdym kroku spotykała przedstawicieli płci przeciwnej. Życie jednak jest brutalne i trzeba przełamywać swoje najgorsze słabości.
I ona też musiała. Mimo, że było jej tak cholernie ciężko.

Biegła zdenerwowana przed siebie. Potykała się o własne nogi. Z brązowych oczu płynęły gorzkie łzy. Próbowała je powstrzymać, ale jej wysiłki szły na nic. Ocierała krople wierzchem dłoni i próbowała nie przewrócić się gdzieś na środku chodnika w otoczeniu innych ludzi.
- Excuse me, excuse me - zaczepiła jakiegoś mężczyznę idącego przed siebie. - Excuse me.
Nie miała ochoty łamać sobie języka na tym cholernym francuskim, zresztą i tak nie pojmowała nic z tego, co usłyszała przez te kilka dni.
Ciemnoskóry chłopak odwrócił się w jej stronę. Uśmiechnął się, spoważniał jednak kiedy zobaczył w jakim jest stanie. - What happened? - Zrobił krok w jej stronę.
Otarła łzy z policzków i pokręciła przecząco głową. - Nothing, nothnig, but... nothing. - Przerwała na moment. - Do you know where is... ehm... Boże, jak to było...
- Jesteś Argentynką? - przerwał jej.
Odetchnęła głęboko i poprawiła torbę spadającą jej z ramienia. - A ty Argentyńczykiem?
- Nie - zaprzeczył. - Ale umiem hiszpański. Co się stało?
Ponownie zaprzeczyła ruchem głowy przetarła twarz rękawem.
- Nic, naprawdę. Lotnisko, lotnisko... Wiesz może, gdzie jest lotnisko?
- Po drugiej stronie miasta - odpowiedział. - Na pewno wszystko w porządku? Pomóc ci jakoś? Może cię gdzieś podwieźć?
- Nie trzeba, poradzę sobie. Dziękuję za pomoc.
Ścisnęła w dłoni rączkę walizki, pożegnała się i szybkim krokiem ruszyła w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Bilet na samolot zamówiła już pół godziny wcześniej.
Nie chciała dłużej przebywać w tym kraju. Nie z nimi.
Nie sądziła, że będą zdolni do czegoś takiego. Chore ambicje całkiem przesłoniły im świat i teraz zachowywali się, jakby byli... chorzy psychicznie, dosłownie. Nie potrafili zrozumieć swojej córki. Niby chcieli dla niej dobrze, powtarzali, że jeszcze kiedyś im za to podziękuje, ale ona naprawdę miała tego dość.
Miała wielką ochotę zerwać wszelkie kontakty i więcej się z nimi nie zobaczyć, ale wiedziała, że wtedy zostałaby z niczym. Materialistka, ktoś by powiedział - i ona w głębi duszy się z tym zgadzała. Cóż, zależało jej na pieniądzach, bo za dobre słowo przecież chleba nie kupi. Ona nie miała za wiele czasu; studia, wykłady, motocross - to wszystko zajmowało jej całe dnie. Całkiem niedawno jeszcze dorabiała sobie wieczorami w jakichś barach i knajpach, zrezygnowała jednak, kiedy Leon i Maxi prawie spuścili łomot jednemu z klientów, bo ich zdaniem "patrzył jej się w dekolt, dotykał ją tam, gdzie zdecydowanie nie powinien i przystawiał się do niej". Kiedy powiedziała im, że nie mogą tak reagować, bo to w końcu klient baru, a ona wiedziała na co się pisze podejmując pracę tutaj, uznali, że ich przyjaciółka nie będzie pracować w otoczeniu pijanych facetów, którzy myślą tylko o jednym i mogą ją wykorzystać, po czym kazali jej rzucić pracę wcześniej obiecując jej, że pomogą jej znaleźć coś innego, a jeśli to się nie uda, sami będą jej pomagali finansowo. Camila wiedziała, że to nie była propozycja, ale rozkaz i chcąc nie chcąc musiała zrezygnować. Sama zresztą miała już dość tych śmierdzących kolesi, którzy czasami na za dużo sobie pozwalali. Musiała przyznać, że odetchnęła z ulgą kiedy ostatni raz wychodziła z pomieszczenia dla pracowników ze świadomością, że już nie będzie musiała tam wracać.
Cóż, pracy nie znalazła do tej pory. Za każdym razem odrzucała pomoc swoich przyjaciół, bo nie chciała, aby płacili za jej utrzymanie. Motocross trochę ją kosztował; co jakiś czas musiała kupować nowy kombinezon, bo przy takiej ostrej jeździe nieraz zdarzały się kolizje. Sam motocykl również sporo od niej wyciągał, bo przecież to ona musiała płacić za różne naprawy i inne tego typu rzeczy. Camila już nawet nie wspomina okresu, kiedy jeździła na starym, wypożyczonym motorze, bo jej własny uległ poważnemu wypadkowi - do tej pory nie wie z jakiego powodu jakiś młody i niedoświadczony chłopak wsiadł bez pozwolenia na jej maszynę - a ona nie miała pieniędzy aby kupić nowy. Oszczędzała wtedy na wszystkim, odmawiała sobie wielu przyjemności, aby po dwóch miesiącach kupić sobie nowy pojazd, który niczym nie równał się z tym starym gruchotem nie potrafiącym wyciągnąć przyzwoitej prędkości. Z ulgą wsiadła na najlepszy motocykl w jej "karierze" i ponownie stała się najszybszym zawodnikiem na torze. Uwielbiała to.
Uwielbiała wszystko co było związane z motocrossem. Uwielbiała tą adrenalinę, krew buzującą w jej żyłach i uczucie, że teraz może wszystko. Czuła się wspaniale, kiedy przez kilka - a nawet kilkanaście - sekund szybowała na swojej maszynie w powietrzu, wykonując coraz to bardziej rozmaite akrobacje, od których Maxi i Leon dostawali palpitacji serca.
Ale co ona mogła poradzić? Kochała to i nie mogła z tego zrezygnować. Musiała mieć pieniądze. A gdyby zerwała kontakt ze swoimi rodzicami... straciłaby wszystko, bo bez środków finansowych nie dałaby rady dalej ciągnąć tego wszystkiego.
Chcąc nie chcąc musiała tolerować ich skandaliczne zachowanie, znosić wszystkie przykrości - przecież nieraz powtarzali, że jest najgorszą osobą z ich rodziny, bo interesują ją tylko motory - starać się ignorować kolejne próby przekonania jej do zostania lekarzem i inne tego typu rzeczy.
Ale teraz już miała dość. Wiedziała, że prędzej czy później do nich wróci, że zapomni. Ale w tym momencie? Nie miała ochoty ich więcej widzieć, i najbardziej cieszyłaby się, gdyby znikli z powierzchni ziemi.

Wystukała numer, który zapisany był na kartce. Przyłożyła telefon do ucha, wsłuchała się w sygnał w słuchawce. Po kilku sekundach usłyszała męski głos.
- Tak, słucham?
Odchrząknęła lekko. - Dzień dobry panu. Z tej strony Violetta Castillo.
Przez moment nie usłyszała nic oprócz ciężkiego oddechu swojego rozmówcy.
- Jakoś pani nie kojarzę - odezwał się w końcu. - Może coś więcej?
- Pana córeczka wpadła na mnie na ulicy, całkiem niedawno.
- Ah, już wiem. Violetta Castillo - powtórzył. - To pani dowód znalazłem u siebie w kieszeni, tak? Do tej pory nie wiem, jakim sposobem...
Zaśmiała się i poprawiła włosy lecące jej na twarz.
- Niech się pan nie martwi, jestem roztrzepana. Akurat trzymałam go w ręce, wie pan, policja chodzi ostatnio po Buenos Aires, wtedy mnie zatrzymali. Sam pan rozumie. - Oczami wyobraźni widziała jak kiwa twierdząco głową. - Cóż, chciałam panu podziękować. Wątpię, żebym bez dowodu jakoś sobie poradziła.
- Ma pani rację. - Teraz to on się zaśmiał.
- Chciałabym panu podziękować - rzekła. - Należy się to panu. Miałby pan może ochotę się spotkać? Przez telefon nie za bardzo wypada. Możemy wybrać się do jakiejś kawiarni, co pan na to?
Przez chwilę nie odpowiedział, jakby się zastanawiał. Po sekundzie jednak ponownie usłyszała jego głos.
- Cóż, to dobry pomysł. Kiedy ma pani czas?
- Dzisiaj wieczorem panu pasuje? Akurat nie idę do pracy - zaproponowała.
Mężczyzna zgodził się z nią, zamienili jeszcze między sobą kilka słów, po czym rozłączyli się, a w słuchawce zabrzmiał denerwujący dźwięk zakończonej rozmowy.
Rzuciła telefon na łóżko, westchnęła ciężko i podłożyła sobie poduszkę pod głowę.
Jakiś czas zbierała się w sobie, aby w końcu zadzwonić do tego mężczyzny. Cóż, była z lekka wstydliwą osobą, dlatego musiało minąć trochę czasu, aby wreszcie przełamała się w sobie. Poza tym, ten chłopak wyglądał na miłego, pomógł jej...
Problem tkwił również w jednej rzeczy. A właściwie osobie. Natalia znowu gdzieś zniknęła, oczywiście nie wzięła kluczy ani telefonu, więc Violetta musiała zostać w mieszkaniu. Nie była wredna, kochała swoją siostrę, ale ona często ją denerwowała. A miarka się przebrała, kiedy brunetka weszła do łazienki i zobaczyła całą podłogę zalaną wodą, z rzuconymi gdzieś z boku ręcznikami. No tak. Jej siostra brała prysznic.
Straciła cierpliwość, chwyciła swoją komórkę i nawet nie myśląc nad tym, co robi, wybrała numer mężczyzny, który zwrócił jej dowód. Nie zastanawiała się kiedy złożyła mu propozycję spotkania. Była zdenerwowana na Natalię, a skutkiem tego było to, że za kilka godzin miała się spotkać z nieznajomym mężczyzną.
Z siostrą dogadywała się coraz gorzej. Nie potrafiły znaleźć wspólnego języka, a te chwile, które spędzały razem, i które były naprawdę... przyjemne, zdarzały się naprawdę rzadko; prawie wcale. Violetta musiała przyznać, że tak cholernie mocno kochała swoją siostrę, mimo wszystko... w końcu to była jej jedyna rodzina, znały się od dziecka i nigdy nie rozstawały się na dłuższy czas. Nie wiedziała, dlaczego ta dziewczyna jest dla niej tak oschła, ale obiecała sobie, że kiedyś znajdzie odpowiedź na to pytanie.
Przypadkowe spotkanie z chłopakiem wpłynęło na nią jakoś tak... dziwnie. Jego córka była wspaniałą dziewczynką, trochę wstydliwą, tak samo jak ona. Nie wydawało jej się, żeby odziedziczyła to po ojcu. Leon - takie miał na imię, według jej siostry - nie wyglądał na nieśmiałego chłopaka, co to, to nie.
Ale ona nie mogła wmawiać sobie rzeczy niemożliwych, bo przecież miała chłopaka, była z Lorenzo już od dawna. Tego mężczyznę o włoskich korzeniach kochała, bardzo go kochała i przecież nie mogła tak po prostu go zostawić, nie po tym, co razem przeżyli. Zresztą... jakie "zostawić"? Zachowywała się jak jakaś nienormalna - spotkała jakiegoś chłopaka na ulicy, a w jej głowie już rodzą się nie wiadomo jakie scenariusze, to przecież niemądre.
Odwróciła się na drugi bok, nie przewidziała jednak, że łóżko nie jest takie szerokie jak jej się wydaje, bo spadła z hukiem na podłogę. Jęknęła cicho i rozmasowała obolałe ramię. Skierowała wzrok pod drewnianą ramę swojego posłania. Od razu dostrzegła tam kilka rzeczy, których szukała już od jakiegoś czasu, ale spełzło to na niczym. Sięgnęła ręką do czegoś odbijającego światło wpadające pod łóżko od drugiej strony, a po chwili trzymała w ręce duże zdjęcie w rozmiarze A4.
Fotografia przedstawiała ją i Natalię. Mogły mieć mniej więcej po... siedem, dziesięć lat? Siedziały na drewnianej ławce i obejmowały się; wyglądały naprawdę jak siostry. Na twarzy Violetty widniał szeroki, szczery uśmiech. Czarnowłosa dziewczynka również się uśmiechała, ale już nie tak bardzo jak ta obok niej. Nie pokazała swoich białych ząbków - kąciki jej ust unosiły się lekko ku górze, ale z oczu wyraźnie można było odczytać ból i cierpienie, jak czuła każdego dnia. Nawet wtedy, gdy była dzieckiem.
Podniosła się z podłogi i szybkim krokiem wyszła z pokoju trzaskając drzwiami, bowiem w tym momencie dotarło do niej, że przecież nie bez powodu jej siostra zachowuje się tak, jak się zachowuje. Przecież to równie dobrze mogła być jej wina. Bo nie znała nikogo innego, kto mógłby tak zmienić jej ukochaną Natalkę. 


 
To chyba jakiś rekord, dłużej na rodział nie mogliście czekać. Ale jak już tłumaczyłam, nie mam za wiele czasu i przy komputerze siedzę rzadko, bo wakacje, rodzina, trochę roboty, zawsze jest coś przeciw mnie. Mam tylko nadzieję, że nie będziecie na mnie źli i przeczytacie to z chęcią ;)
Moi kochani, nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział (niemniej, mały szantażyk będzie, ale to pod notką) ani druga część parta na drugim blogu. Jednak właśnie na tym z One Partami może w niedługim czasie pojawić się pewna miniaturka, która od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, muszę ten pomysł tylko spisać w Wordzie :D Ale na to też brakuje mi czasu, mam nadzieję, że znajdę go choć trochę.
Wiecie co? Zapomniałam, ale 14 lipca minęło pół roku bloga. Dziękuję wam za wszystko, ale statystyki wypiszę 14 sierpnia, tak jakby na siedem miesięcy bloga, żeby nie było :P
Ah, no i muszę wspomnieć o Gira mi cancion. Ta nowa płyta jest cudowna, kto się ze mną zgadza? A ja oczywiście kocham Aprendi a decir adios, no bo to śpiewa Lodo/Fran <333 Ale ogólnie wszystkie piosenki są wspaniałe, a ten album to najlepszy taki z Violetty ;))
Jeszcze raz przepraszam za opóźnienie, zapraszam do komentowania.

A zaległości na waszych blogach nadrobię w najbliższym czasie, jak tylko znajdę wolny wieczór czy coś w tym stylu ;))

Kocham was <333

18 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 18