- Natalia, wyłaź z łazienki! - Walnęła
pięścią w drzwi. - Muszę wyjść, rozumiesz, czy nie?
Dziewczyna zakręciła wodę. - Nie obchodzi
mnie to, umyj się w zlewie.
Usiadła na podłodze i oparła głowę o
ścianę. Tak, była wredna. I to bardzo. Specjalnie zajęła
Violettcie łazienkę. Wiedziała, że jej siostra musi gdzieś
pilnie wyjść. Nie wiedziała gdzie - na pewno do tego całego
Lorenzo. Ale, jakby jej się zdawało, że wspominała coś o
rozmowie kwalifikacyjnej... trudno, ludzie żyją bez łazienek i
mają pracę, ona też sobie poradzi.
- Natalia! - Uderzyła jeszcze raz. - To, że
jesteś zła, wcale nie znaczy, że przez ciebie mam się spóźnić!
- Jeśli masz jakiś problem ze sobą, to już
nie moja sprawa. A jak tak bardzo się śpieszysz, to nie stój pod
tymi drzwiami, bo i tak ci nie otworzę, tracisz tylko czas.
- Zachowujesz się jak dziecko.
- Być może, ale wcale nie gorzej od ciebie.
Przypominam, czas płynie.
Zdenerwowana Violetta krzyknęła głośno i
jeszcze raz kopnęła w drzwi. Czuła łzy wściekłości i
bezradności zbierające się w jej oczach.
Kochała swoją siostrę, i to bardzo, ale nie
rozumiała jej zachowania. Przecież nigdy nie zrobiła nic, aby ją skrzywdzić, nigdy nawet o tym nie pomyślała. Ale Natalia jakby się
zaparła, nie chciała rozmawiac, nie chciała wyjaśnić, dlaczego
tak bardzo jej nienawidzi. Bo Violetta czuła tą nienawiść, która
rosła, mimo jej starań, aby wszystko naprawić.
Ostatnimi dniami Natalia stała się jeszcze
bardziej zamknięta w sobie. Zresztą, było to chyba zaraz po tym,
jak nakryła ją i Lorenzo na podłodze, w salonie. Ale przecież to
nie była jej wina, jej siostry miało nie być w domu, poza tym, czy
robiła coś zakazanego? Oczywiście, że nie, była już dorosła i
mogła robić ze swoim chłopakiem co tylko chciała. To nie była
sprawa Naty.
W pewnym momencie drzwi otworzyły się, a
brunetka wyszła ze środka. Spojrzała na nią jak na idiotkę.
- Poryczałaś się? - zapytała, niby
obojętnym tonem, choć w jej głosie dało się słyszeć
zaniepokojenie. - Nie przesadzaj. Już przestałaś się śpieszyć
na spotkanie ze swoim lovelaskiem?
Violetta spojrzała na nią gniewnie.
- Nie wychodzę z Lorenzo, dla twojej
wiadomości. I nie poryczałam się, po prostu coś wpadło mi do
oka. Zresztą, po co ja się przed tobą tłumaczę? Przesuń się,
bo zaraz naprawdę się spóźnię.
Przecisnęła się obok niej, przy okazji
trącając ją ramieniem.
Chciała dobrze. Dziś była ta długo
wyczekiwana środa, urodziny Natalii. Planowała wyjść na miasto,
od razu po pracy, żeby zdążyć przed zamknięciem sklepów, ale
oczywiście jej siostra musiała zrobić jej na złość. Szkoda
tylko, że nie miała pojęcia, że to właśnie dla niej się tak
śpieszy. Smutne, ale prawdziwe.
Stojąc przed lustrem, w pośpiechu nakładała
na twarz podkład, który powinien ukryć wory pod jej oczami.
W tym samym czasie, na przedpokoju, Natalia
również wpatrywała się w lustro. Stała w bezruchu. Przyglądała
się swoim tłustym włosom, które myła ostatnio jakieś cztery dni
temu. Nie przejmowała się swoim wyglądem, nie miała dla kogo, a
dla siebie... powiedzmy, że ją nie obchodziło to, czy ma jasne,
czy ciemne brwi, czy nie skleiły jej się rzęsy lub zmazały usta.
Dopóki jej twarz nie pokazywała oznak zupełnego zmęczenia życiem
i problemami, które widziała tylko ona, dopóty było dobrze.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Jęknęła głośno
- nienawidziła tego. Nie miała ochoty oglądać innych ludzi. Była
odludkiem. Taka prawda. Odgarnęła włosy na jedną stronę i
powolnym krokiem ruszyła w kierunku drzwi.
- W czym mogę pomóc? - mruknęła, otwierając
je.
Za progiem stał średniego wzrostu chłopak.
Ubrany był w niebieski dres, w ręce trzymał garść ulotek.
Uśmiechał się.
- Dzień dobry - przywitał się. - Chciałem
poinformować panią o przesłuchaniach do szkoły tanecznej Tu
tambien. Zapraszamy wszystkich do osiemnastego roku życia.
Wyciągnął do niej rękę z ulotką.
- Niestety, mam więcej niż osiemnaście lat -
odparła sucho. Denerwowali ją tacy ludzie. Jakby ona nie miała nic
innego do roboty, prócz tańca. No, w sumie, to naprawdę nie miała.
Chłopak nie przestawał się uśmiechać.
- To może ma pani jakiegoś młodszego kolegę
lub zna pani kogoś, kto chciałby wziąć udział w castingu? Do
naszej szkoły można zgłaszać dzieci już od czterech lat, mamy
specjalne gru...
- Szanowny panie - przerwała mu zdenerwowana. -
Nie znam nikogo, kto chciałby marnować czas na jakieś głupie
tańce, nie interesuje mnie to, czy to jasne?
Mężczyzna spojrzał na nią uważnie. -
Oczywiście, rozumiem. Mogłaby pani jednak być trochę bardziej
uprzejma.
- Mógłby pan nie zawracać mi głowy -
odburknęła.
Zatrzymał na niej wzrok trochę dłużej i
zmrużył oczy. - Czy ja pani już gdzieś nie widziałem?
- Mieszkamy w jednym mieście, jakby nie było.
- Mówię poważnie. Czy to nie pani pytała
mnie jakieś dwa tygodnie o drogę do sklepu?
Przyjrzała mu się uważnie.
Całkiem możliwe. Z tego, co pamiętała
jednak, wtedy miał on na głowie jeszcze taką bardzo jaskrawą
czapkę. Nakrycie głowy bardzo zmienia wygląd.
- Może i tak. Co w związku z tym?
- Ależ nic. Po prostu wtedy wydawała się
pani dużo bardziej sympatyczna.
Zacisnęła zęby. - To wszystko?
- Oczywiście. Do widzenia.
- Do widzenia.
Zamknęła drzwi, nawet nie czekając, aż
odejdzie. Prychnęła ze złością.
Szczęśliwi ludzie irytowali ją, choć to
było głupie. Nie rozumiała, dlaczego oni chodzą po ulicach tego
Buenos tacy uśmiechnięci, a ona każdego dnia przeżywa duchową
katorgę. Już od dziecka. Do dziś.
Ja:
Wytłumaczysz mi, jak można o godzinie 22 siedzieć w robocie?
Debil:
Nie narzekam na swoją pracę, jakbyś nie wiedziała.
Ja:
Normalni ludzie wymyślają coś, żeby wyjść przed czasem, a ty
siedzisz tam z własnej woli trzy godziny po skończeniu zajęć.
Debil:
Nie chce mi się wracać do domu, daj już spokój.
Debil:
Camila
Debil:
Cami
Debil:
Jesteś tam?
Debil:
Camila, odezwij się, do cholery!
Ja:
No jestem, spokojnie
Debil:
Gdzie byłaś?
Ja:
Nigdzie, siedziałam tu cały czas.
Debil:
To czemu nie odpisywałaś?
Ja:
Głowa mnie boli.
Debil:
Jak co miesiąc?
Ja:
Nie żartuj sobie.
Debil:
Nie mam racji?
Ja:
Nie mam okresu, jeśli o to ci chodzi. Po prostu boli mnie głowa.
Debil:
Od czego?
Ja:
Maxi, nie zadawaj głupich pytań, nie mogę myśleć.
Debil:
Weź jakąś tabletkę.
Ja:
Nie mam żadnej, idioto, przeszukałam już wszystkie szafki.
Debil:
Za pięć minut się zbieram, podjadę do apteki czy gdzieś, kupię
i podrzucę ci.
Ja:
Jesteś moim bogiem.
Debil:
Spójrz na swoją wcześniejszą wiadomość. Nazwałaś mnie idiotą.
Ja:
Jesteś dwa w jednym, tylko ty tak umiesz.
Debil:
Jak boli cię głowa, to nie siedź na tym komputerze, bo od tego
boli bardziej, tylko połóż się i czekaj.
Ja:
Dobra, dobra.
Debil:
Dziesięć minut.
Ja:
Poczekaj!
Debil:
Na co?
Ja:
Weź jakieś lepsze te tabletki i najlepiej dwa opakowania. Jakieś
mocne przeciwbólowe.
Debil:
Źle się czujesz?
Ja:
Po prostu kup te tabletki, nie martw się, oddam ci za nie.
Debil:
Czy myślisz, że ja w tym momencie przejmuję się kasą?
Ja:
Nic nie myślę, nie mogę myśleć. Błagam, pośpiesz się.
Debil:
Już wychodzę, a ty w tym momencie wyłączaj ten komputer.
Nie
odpisała mu już. Zamknęła laptopa, nawet go
nie wyłączając. Westchnęła głośno i położyła się na sofie,
przyciskając rękę do czoła.
Głowa
pulsowała jej okropnym bólem. Czuła również, jakby jakieś
szpilki wbijały jej się w brzuch. Zaniosła się głośnym kaszlem,
co jeszcze bardziej spotęgowało ból jej głowy.
Kiedy
dziesięć minut później rozległo się pukanie do drzwi, z trudem
podniosła się z kanapy. Stanęła na nogi i wolnym krokiem ruszyła
do wiatrołapu.
-
No idę już, idę! - zawołała, kiedy walenie powtórzyło się.
Przekręciła
klucz w zamku i nacisnęła klamkę. Nie obdarzając wchodzącego do
środka Maxiego ani jednym spojrzeniem, wycofała się z powrotem do
salonu.
-
Co się dzieje? - spytał, wchodząc do pomieszczenia i mierząc ją
uważnie wzrokiem.
-
Źle się czuję - mruknęła zakrywając twarz poduszką.
Podszedł
do niej i ukucnął obok. Przyłożył jej rękę do czoła. - Ale
nie masz gorączki. Mówiłem ci, żebyś się ubierała, jak
wychodzisz o godzinie dziesiątej wieczorem z toru, ale ty oczywiście
wiesz lepiej.
-
Daj spokój.
-
Taka prawda. - Wyciągnął z kieszeni pudełko tabletek. Wyjął
jedną ze środka. - Trzymaj.
Podniosła
się na łokciu i wzięła ją od niego. Połknęła ją, i ponownie
opadła na poduszki.
-
Pójdę chyba się położyć - odezwała się po chwili. -
Zostajesz?
-
Skończę remixować podkłady na zajęcia i się zbieram. Idź do
łóżka, zamknę później dom.
Pomógł
jej wstać. Jeszcze raz sprawdził, czy na pewno nie ma gorączki.
Poszła
na górę. Weszła do swojej sypialni i dosłownie rzuciła się na
swoje łóżko. Naciągnęła kołdrę na głowę, a po chwili
zasnęła, mimo tego okropnego, a zarazem dziwnego bólu, który
ogarniał dosłownie całe jej ciało.
Na
dole, całkiem niedługo później, ciemny salon rozświetlał obraz
telewizora stojącego pod ścianą. I ekran komputera. Wpatrywał się
w niego ze znudzeniem, mając już po dziurki w nosie widoku programu
do przerabiania muzyki i jej dźwięku, który docierał do jego
uszu.
Oparł
głowę o rękę i westchnął głęboko.
Martwił
się o swoją przyjaciółkę. Martwił się o Camilę. Ta dziewczyna
w ostatnich dniach dużo przeszła... naprawdę dużo. Podziwiał ją,
że jeszcze się trzymała, ale było z nią coraz gorzej. Zarówno w
sensie psychicznym, jak i fizycznym. W środku stawała się coraz
słabsza, coraz częściej miewała chwile załamania. Z zewnątrz
również było z nią bardzo źle. Camila zawsze często chorowała,
od dziecka, ale w ostatnim czasie coraz bardziej się to nasiliło.
Tak samo jak teraz - uporczywy, cholernie mocny ból głowy rozpierał
jej czaszkę, a ona nie mogła zrobić nic prócz zażycia jakichś
beznadziejnych tabletek przeciwbólowych. Specjalnie dla niej wziął
sobie wolne w pracy na kolejny dzień; chciał być przy niej. Cóż,
była jego małą księżniczką i chciał dla niej jak najlepiej, a
przecież nie mógł zostawić jej samej w takim stanie.
Jego
głębokie rozmyślania przerwał krzyk. Krzyk tak głośny i
przerażający, że na moment serce mu stanęło, po momencie jednak
odzyskał władzę na sobą, zerwał się z kanapy i pognał po
schodach na górę.
Wpadł
do jej pokoju. Leżała na łóżku; spała. Musiało śnić się coś
naprawdę koszmarnego, skoro wrzeszczała przez sen. Rzucała się w
pościeli, włosy poplątały jej się, jej twarz była blada jak
nigdy wcześniej.
Podbiegł
do niej i usiadł na skraju jej posłania. Chwycił ją za ramiona i
podniósł ją do góry. Próbował ją obudzić, chciał, aby
przestała krzyczeć. Klepał ją lekko po policzkach, wiedząc, że
to zawsze pomagało - tym razem jednak pozostawało bez odzewu.
Przyłożył rękę do jej czoła, cofnął ją jednak natychmiast;
jakby się poparzył. Była rozpalona, jak jeszcze nigdy. Otarł jej
pot z twarzy, jednocześnie chwytając leżący obok łóżka
elektroniczny termometr teraz to jego przykładając do jej czoła.
Zdrętwiał,
kiedy zobaczył trzy cyfry na wyświetlaczu. 39,9.
Podniosła gwałtownie powieki, zachłysnęła się powietrzem.
Próbował ją uspokoić, mówił do niej, ale ona nie reagowała,
jakby w ogóle nie było z nią kontaktu. Jej ciemnobrązowe oczy
teraz nie wyrażały kompletnie nic, widział tylko pustkę.
Nie zastanawiał się długo. Chwycił ją na ręce i jak najszybciej
zbiegł na dół, złapał do ręki kluczyki od samochodu, telefon i
wybiegł z domu.
Położył ją na tylnym siedzeniu samochodu modląc się, by nic
się jej nie stało. Przekonywał siebie, że nie takie gorączki
ludzie mieli, i przecież nadal żyją. Ale Camila była
najważniejsza, teraz chodziło o nią.
Droga do szpitala dłużyła się niemiłosiernie i w pewnym momencie
zaczął żałować, że nie zadzwonił po karetkę - na pewno
przyjechaliby szybciej.
Kiedy w końcu zatrzymał się na parkingu przed budynkiem szpitala,
serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Wysiadł z samochodu,
trzasnął drzwiczkami i otworzył te od strony Camili. Wyciągnął
ją ze środka.
Oczy miała przymknięte, usta lekko otwarte, a z czoła spływał
jej pot. Ubrana była tylko w krótkie spodenki i jaskrawozieloną,
dużą koszulkę sięgającą jej do połowy ud, a w rękach do
łokci. Powietrze było chłodne, Maxi w pierwszym momencie
wystraszył się, że może się przeziębić, po chwili jednak biegł
już jak szalony w stronę wejścia do szpitala.
O tej porze był on praktycznie pusty. Wbiegł
na izbę przyjęć. Recepcjonistka stojąca za ladą spojrzała od
razu na niego, po chwili stała już obok. Ktoś zawołał lekarza,
zjawił się po chwili. Pielęgniarki przywiozły łóżko, kazali mu
ją na nim położyć. Zrobił to, choć tak naprawdę wolał jej nie
wypuszczać ze swoich ramion, ale wiedział, że oni jej pomogą, że
nie będzie tak bardzo cierpieć.
- Samolot do Argentyny startuje jutro o
dziesiątej rano, na odprawie musisz być dwie godziny wcześniej.
Jeśli nie masz dojazdu na lotnisko, to, na obrzeżach Paryża, to
powiedz, załatwię ci coś.
- W porządku, poradzę sobie - odparł.
- Wyślę ci e - mailem adres hotelu, w którym
się zatrzymasz, to praktycznie centrum Buenos Aires, niedaleko
całkiem niezłej agencji fotograficznej, będziesz mógł ich trochę
podpatrzeć. Rezerwacja pokoju jest na mnie, dostaniesz jej numer.
Jutro masz dzień wolny, później weekend, a od poniedziałku możesz
zaczynać. Wszelkie niezbędne informacje również wyślę ci
mailem. Wszystko jasne?
- Jak słońce.
Kilka minut później mężczyzna skończył
nawijać o tym, jak bardzo jest mu wdzięczny, jak dumny jest z tego,
że tak doskonale daje sobie radę. Doskonale wiedział, że mówi
tak tylko, bo tak pasuje. W końcu Broduey odwalał właśnie dosyć
ciężką robotę.
Rzucił telefon na łóżko, a sam położył
się na nim. Wziął do ręki plik zdjęć.
Zaczął je przeglądać.
Były to fotografie młodej Francuzki, która
na początku wydawała się być dobrą kandydatką na potencjalną
modelkę. Spotkał ją w sklepie, gdzie pracowała jako ekspedientka.
Zaproponował ją małą sesję. Jednak nie był zadowolony z efektu.
Ta kobieta po prostu się do tego nie nadawała. Grzecznie jej to
wytłumaczył, co ona przyjęła zadziwiająco spokojnie. Nie była
sztuczna, wręcz przeciwnie - w miarę naturalna. Ale on nie szukał
jej. Szukał kogoś innego. Kogoś wyjątkowego, o innej urodzie,
delikatnej, a jednocześnie... stanowczej. Stanowcza uroda. Wariował.
Ale właśnie o to chodziło. Dziewczyna - lub może mężczyzna, czy
jakieś zwierzę, kto wie - miała mieć w sobie to coś, czego
brakowało właśnie tej Francuze o wdzięcznym imieniu Caroline.
Mimowolnie, przed oczami stanął mu obraz
dziewczyny, która wpadła do niego w ciągu jednego z ostatnich dni
pobytu we Francji. Przypominał sobie jej zapłakane oczy, i
zastanawiał się, co sprawiło, że te łzy jednak musiały się w
nich pojawić. Nienawidził patrzyć na płaczące kobiety. Czuł się
wtedy winny, że nie może nic zrobić. Czuł w sercu coś dziwnego.
Ciężko było widzieć cierpienie płci pięknej. W końcu one
zasłużyły na wszystko co najlepsze.
Argentyna. Był tam już kilka razy, ale
niedługo. Spędzał tam tydzień, czasami dwa. Piękny kraj. Mimo,
że w Buenos Aires nie był nigdy. Teraz jednak miał to szczęście,
że jechał właśnie do stolicy Argentyny.
I dopiero po momencie dotarło do niego, że
dziewczyna, którą spotkał tamtego dnia na ulicy, była Argentynką.
Mówiła po hiszpańsku. Chociaż... mogła być Hiszpanką i mówić
z latynoskim akcentem. Ale mogła równie dobrze pochodzić właśnie
z Argentyny.
Miał głupią nadzieję, że gdzieś ją tam
spotka. Ale... przecież Argentyna była wielka, ona nie musiała
wcale mieszkać w Buenos Aires, a nawet jeśli tak, to... przecież
ono też jest wielkie. A jeśli była Argentynką, ale wcale tam nie
mieszkała? Może zamieszkiwała na stałe Włochy, Grecję, czy
jeszcze jakiś inny kraj?
Zganił się w myślach za to, że myśli o
kobiecie, której imienia nawet nie zna. I zapewne nie pozna, bo
nigdy jej nie spotka.
Nie zdawał sobie chyba jednak sprawy, jak
świat jest mały.
Wiem,
że długo nie było rozdziału. Prawie dwa miesiące. Ale wiecie,
miałam moment, że chciałam zrezygnować z tego bloga. Między
innymi przez hejty, które pojawiły się pod poprzednim rozdziałem.
No, ale zostawmy ten temat w spokoju.
Mam
nadzieję, że wam się spodoba, pisany dzisiaj, na szybko, bo
chciałam wstawić. Jakąś godzinę temu na drugim blogu pojawił
się part o Bromili, na który serdecznie zapraszam :) I zapraszam
też do komentowania. Zarówno tutaj, jak i tam.
Tym
razem nie daję limitu komentarzy. Ale proszę was, postarajcie się.
Pokażcie, że mam dla kogo pisać. Bardzo was o to proszę.
Kocham
was <3