sobota, 14 lutego 2015

Nauczyłam się powiedzieć żegnaj/Epilog

         Więcej tutaj: http://kochajmarziwierzjeslimozesz.blogspot.com/2015/02/nauczyam-sie-powiedziec-zegnaj.html

BLOG ISTNIAŁ DOKŁADNIE 1 ROK I 1 MIESIĄC.


Tak naprawdę opowiadanie, które tutaj opublikowałam to zaledwie połowa tego, co zamierzałam. Już go nie dokończę, ale nie chcę zostawiać was z jedną wielką niewiadomą. Jeśli kogoś cokolwiek ciekawi, to mam nadzieję, że ten epilog zaspokoi jego ciekawość. Miłego czytania i BARDZO PROSZĘ O TEN OSTATNI KOMENTARZ. Kocham was <3

EPILOG

Kiedyś - nie znali się. Dziś tłoczyli się wszyscy w jednym kościele; byli świadkami ślubu dwoja z nich. Długą nawą do ołtarza szedł mężczyzna - wysoki i czarnoskóry, nie tutejszy, Brazylijczyk. Dziewczyna, niższa, z włosami mniej więcej do pasa, wpadającymi pod kolor rudy, uczepiona jego ramienia, kulała - jeszcze nie nauczyła się do końca funkcjonować z protezą, którą założyli jej niedługo po aputacji prawej nogi będącej wynikiem jej wypadku na motocyklu.
Kiedy składali przysięgę, puste słowa, zamieniły się w prawdę, a w ich oczach widać było bezgraniczną miłość i zaufanie. Nawzajem zmienili swoje życie - on znalazł w końcu swoją miłość, teraz wiedział, że nie jest już sam tylko ze swoim aparatem, ale ma ją. Ona wiedziała, że ją kocha, pomimo jej kalectwa, pomimo jej wad i pomimo rzeczy, których ona sama w sobie nie akceptowała.
Byli razem, a wraz z nimi ich miłość, którą tego dnia chcieli przypieczętować, a która z każdym dniem rosła i rosła i zdawać by się mogło, że kiedyś urośnie do rozmiarów niemożliwych. A wtedy będzie musiała pozostać już na zawsze.

Czuła się lepiej. Powiedziała tej idealnej Violetcie za co tak bardzo ją nienawidzi. Lepiej, wykrzyczała jej to prosto w twarz, zapowiedziała, że będzie cierpieć tak, jak sama cierpiała przez całe życie. Gdyby nie interwencja Maxiego, jej chłopaka, który odciągnął ją w samą porę, mogłaby zrobić coś gorszego, czego mogłaby później żałować. Na razie nie żałowała. Ba, była nawet zadowolona. Jakby ktoś zdjął z niej ciężar, który nosiła na ramionach od dziecka.
Teraz długo już nie widziała się ze swoją siostrą. Nie miała na to ochoty. Przez nią to wszystko. Przez to, że była tak idealna, wspaniała i nieskazitelna, a jej nikt nie zauważał, a jeśli już, to tylko jako tą gorszą. Nienawiść do niczego nie prowadziła, a jednak Natalia nienawidziła Violetty z całego serca, chciała, naprawdę chciała, aby cierpiała. Mimo, że gdzieś w środku czuła jakąś tam miłość - w końcu to była jej siostra - to te negatywne uczucia i tak były dużo silniejsze.
Znalazła swoją drugą połówkę. Maximiliano ją zmienił, uczynił z niej lepszą osobę. Byli razem długo, z każdą chwilą ich miłość rosła, utwierdzając ich w przekonaniu, że to wszystko dzieje się naprwdę i że do końca życia będą razem.

Jej siostrzyczka odeszła już na zawsze i musiała się z tym pogodzić. Sara była zbyt słaba, aby poradzić sobie z gwałtem i próbowała, naprawdę próbowała, to było widać. Niestety, nie udało jej się. Ale Ludmiła miała przy sobie osobę, którą kochała, i która kochała ją. Federico był innym człowiekiem, zmienił się dla niej. Już nie palił, starał się zmienić swoje życie, zaczął szanować kobiety, odnosił się do nich jak prawdziwy mężczyzna. Ta odważna blondynka była dla niego całym światem, i na odwrót. Liczyli się tylko oni, nikt więcej. Uzupełniali się i nic więcej nie było potrzebne im do szczęścia.
Chcieli być tylko razem na zawsze, zresztą jak każda inna para. Ale oni przeszli długą drogę, by wszystko było dobrze. Bardzo się starali, i zostało to docenione. Teraz nic nie może zepsuć ich szczęścia.

Jej poprzedni związek był błędem. To Leon był tym własciwym. Leon i jego mała córeczka Dolores, którą pokochała jak własną. Tworzyli teraz taką małą rodzinę. Pomimo problemów, nie poddali się. Choć nadal było ciężko, bo Violetta naprawdę chciała pogodzić się z Natalią, chciała ją przeprosić, choć tak naprawdę nie miała za co, bo nie zrobiła nic złego. Ale zbyt zależało jej na siostrze, by unieść się honorem. Ale ona nie chciała z nią rozmawiać.
Jednak mimo wszystko była szczęśliwa, bo znalazła osobę, z którą chciała spędzić resztę życia i na której jej zależało. Leon pokazał jej jak wygląda prawdziwe życie i jak czerpać z niego to co najlepsze. Kochała go, jak nikogo innego.

Nauczyła się żyć ze świadomością, że ktoś skrzywdził ją w najgorszy możliwy sposób, w jaki można skrzywdzić kobietę. Ale już nie bała się dotyku mężczyzn. Pokochała jednego całym sercem. On zmienił jej życie. Dzięki niemu żyła w miarę normalnie, mogła z mniejszym obrzydzieniem patrzeć na mężczyzn, była odważniejsza. Przy Marco czuła się bezpieczna i nawet, jeśli w nocy czasami budziła się zlana potem, bo przyśnił jej się jakiś koszmar, to wiedziała, że on jest obok i nic jej się nie stanie. Potrafił wtedy przez pół nocy przytulać ją do siebie i powtarzać jak bardzo ją kocha i jak ważna dla niego jest. Scałowywał łzy z jej twarzy i co rusz odgarniał jej włosy za uszy.
Był sensem jej życia i to tylko dla niego je zmieniła. On pokazał jej, że warto, że nie jest sama, że on jest przy niej i jej pomoże, we wszystkim. Wiedziała, że ją kochał, może jeszcze bardziej niż ona jego, jeśli było to możliwe. Ich miłość była najsilniejsza na świecie.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział dwudziesty pierwszy

Weszła do domu. Już w wiatrołapie dało się słyszeć dudniący na cały regulator telewizor. Zacisnęła zęby, nie chciała się znowu kłócić z siostrą. Ściągnęła buty i rzuciła je w kąt. Ruszyła do salonu.
Natalia siedziała w fotelu naprzeciw telewizora, opierała głowę na ręce i skakała chyba po wszystkich możliwych kanałach. Na widok swojej siostry podniosła się i już chciała wyjść z salonu, ale Violetta chwyciła ją za ramię. - Zaczekaj moment.
- Co chcesz? - mruknęła.
Nie skomentowała tego. Wyciągnęła z torebki średniego rozmiaru rzecz zapakowaną w papier prezentowy w szkocką kratę. Specjalnie poprosiła w sklepie o taki wzór, wiedziała, że jej siostra go uwielbia.
- To dla ciebie - powiedziała podając jej prezent.
Natalia zmarszczyła czoło. - Z jakiej niby okazji?
- Z okazji urodzin - odparła. - Chyba zawsze chciałaś przeczytać tą książkę.
- Coś ci się pomyliło, ja mam urodziny 20 kwietnia.
- Dzisiaj jest 20 kwietnia, Natalia - rzekła. - To dla ciebie - powtórzyła.
Dziewczyna spojrzała na nią uważnie, po czym wzięła od niej prezent. Rozpakowała go ostrożnie i wyjęła ze środka książkę o tytule „Trzy metry nad niebem”. To prawda, zawsze chciała ją przeczytac, ale jakos nigdy nie było do tego okazji. Nie spodziewała się jednak, że dostanie ją od Violetty. Nie spodziewała się również, że jej siostra będzie pamiętała o jej urodzinach.
Nie lubiła obchodzić urodzin. To był dostateczny dowód na to, że czas płynie, ona się starzeje, a nic nie zmienia się na dobre. Wszystko od kilku lat wygląda tak samo; ponura, szara rzeczywistość, którą musiała znosić już dokładnie dwadzieścia trzy lata.
- Em... tak, chciałam ją przeczytać - odpowiedziała po momencie. - I... dziękuję. Że pamiętałaś, i w ogóle.
Violetta uśmiechnęła się. - Naty, tak pomyślałam... może wyjdziemy wieczorem razem do kina, co?
Wahała się przez moment. Szczerze nie chciało jej się wychodzić z domu, wolała posiedzieć na kanapie i pooglądać jakieś łzawe telenowele. Ale... Violka się postarała, więc mimo wszystko, powinna się zgodzić.
- Dobry pomysł - odparła. - O której?
- Sprawdź co grają i wybierz coś, mi obojętnie - uśmiechnęła się.
Odwzajemniła uśmiech.
Tak naprawdę, sama nie wiedziała, dlaczego taka jest. Matka całe życie powtarzała jej, że nie zachowuje się jak dziewczynka, że dziewczynka powinna być delikatna, nie powinna tak warczeć, powinna chodzić w spódniczkach i sukienkach, a nie w spodniach, które przecież są dla chłopców. Cóż, Natalii wcale nie podobało się to „bycie dziewczynką”, poza tym... Violetta świetnie to za nia nadrabiała. Do trzynastego roku życia chyba ani razu nie widziała jej w spodniach, dopiero później zaczęła częściej je zakładać. Ech, no i zawsze była Viola, Violcia, Violunia, taka idealna, dziewczęca, tak pięknie śpiewała, ruszała się, tańczyła, grała na tym pianinie... nikt nie wiedział, że Natalia również bardzo dobrze potrafiła tą sztukę; zawsze kiedy zostawała sama w domu - a zdarzało się to dosyć często - dochodziła do pianina. Uczyła się sama, od podstaw, i podczas gdy Violettę nauczał prywatny nauczyciel, który przychodził do ich domu dwa razy w tygodniu, ona samodzielnie poznawała nuty, pauzy, i wszystko inne.
Nikt nigdy się o tym nie dowiedział.
Ale to nie było tak, że nienawidziła Violetty. Gdzieś tam w głębi serca ją kochała, była w końcu jej siostrą. Tylko po prostu nie potrafiła pokazać tej miłości, bo zagłuszały ją inne uczucia; ból i żal o to, że nie pomogła jej wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Że nic nie widziała.

Chodził nerwowo od ściany do ściany, zaciskając ręce w pięści i próbując utrzymać powieki w górze. Był środek nocy, czego można się było spodziewać. Już zadzwonił do Leona, wiedział, że byłby niesamowicie wściekły, gdyby go nie poinformował o tym co się stało. Już sobie wyobrażał, jak biegnie do domu obok, budzi sąsiadkę i błaga tą starszą panią, by popilnowała jego córki. No, ale czego się nie robi dla przyjaciółki.
Nie wiedział co dzieje się za drzwiami sali, nikt nie chciał mu nic powiedzieć. Pielęgniarki latały w tę i z powrotem, nosiły jakieś pudełka, jakieś stojaki i urządzenia, których nie znał zupełnie.
Dopiero po jakiejś pół godzinie z sali wyszedł lekarz. Podszedł do niego.
- Proszę się o nic nie martwić, opanowaliśmy sytuację - uspokoił go.
- Opanowaliście sytuację? - powtórzył. - A co się z nią stało?
- Gorączka przekroczyła czterdzieści stopni, ciśnienie również wzrosło, sytuacja nie była za ciekawa. Na szczęście wszystko poszło dobrze. Zbijamy gorączkę.
- Co się z nią dzieje? Mogę do niej wejść?
- Pacjentka dostała leki usypiające, jednak jeszcze nie zaczęły one działać. Może pan do niej wejść, jednak tylko na chwilę. Uprzedzam, i tak pana nie pozna, trochę nam majaczy. Do zobaczenia.
Później odszedł, zostawiając go samego. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Od razu zauważył Camilę leżącą na ostatnim łóżku, zaraz obok okna. Pozostałe dwa zajęte były przez kobiety mniej więcej w tym samym wieku co ona. Przy łóżku jego przyjaciółki krzątała się pielęgniarka, chyba podłączała jakieś kroplówki.
Podszedł bliżej. Kobieta kiwnęła do niego głową i wskazała na krzesło. Usiadł i spojrzał na Camilę; wyglądała strasznie. Jej twarz była blada jak nigdy wcześniej, oczy lekko otwarte, a usta rozchylone. Z czoła lał się pot.
- Czy może pani wyłączyć tę muzykę...? - spytała słabym głosem.
Pielęgniarka spojrzała na nią z czułością. - Oczywiście, już wyłączam. Niech pani odpoczywa.
Chwycił ją za rękę. Chciał, aby na niego spojrzała, jednak ona wcale nie zwracała na niego uwagi. Wpatrywała się tylko przed siebie, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa.
Nigdy się tak o nią nie bał. Zawsze była twardą dziewczyną, rzadko chorowała, a nawet jeśli, to były to zwykłe przeziębienia, katar, kaszel. Niczym nie równało się to z tą dzisiejszą sytuacją.
Po około piętnastu minutach jej głos zaczął cichnąć, oczy powoli się zamykały, jej oddech uspokajał. Chwilę później zasnęła zupełnie. Odpłynęła do krainy, gdzie każdy może być szczęśliwy.
Pocałował ją w dłoń, wstał i opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi. Ledwo przekroczył jego próg, przy nim znalazł się już Leon.
- Co się stało? Co z Camilą? - zasypał go pytaniami.
- Już w porządku - odpowiedział rozcierając oczy. - Teraz śpi. Nic jej nie będzie.
Spojrzał na niego uważnie, jakby chciał z jego twarzy odczytać, czy mówi prawdę.
- Jedziesz do domu? - zapytał po chwili.
Skinął głową. - Przyjadę rano. Ty też jedź. Będę tutaj o koło ósmej, gdyby coś. Na razie.
Później odszedł. Szybkim krokiem wyszedł ze szpitala i wsiadł do samochodu, który wcześniej zostawił otwarty.
Jeszcze jadąc modlił się, by nic się jej nie stało. Nie wybaczyłby sobie tego.
Była w końcu jego królewną.

- Oczywiście, wszystkie nieszczęścia to muszą być skierowane na mnie - mruknęła grzebiąc w papierach i co chwila poprawiając błędy. - Człowiek się stara i chce dobrze, ale złośliwość sprzętów martwych oczywiście... brak słów. Niech sobie ten idiota sam poprawi te papiery. Kiedyś mu coś powiem, nie pozbiera się...
- Słyszę, ze dobrego humoru to ty dzisiaj nie masz. - Drzwi się otworzyły, a do środka weszła blondynka. - Zrobiłam ci kawę. - Postawiła przed nią kubek. - Coś nie tak?
- Wszystko jest nie tak, Ludmiła - mruknęła dziewczyna. - Ty już skończyłaś?
Usiadła na krześle obok niej. - Wszyscy już skończyli. Każą już wychodzić.
- Nie wiem jakim sposobem mam stąd wyjść, skoro to archiwum muszę - podkreśliła - na jutro skończyć i punkt ósma położyć szefowi przed nosem, a akurat wczoraj mój średniowieczny laptop się zepsuł, no a tego stacjonarnego przecież sobie do domu nie wezmę, nie? Tak więc, jak możesz, przejdź się do dyrekcji i poproś ich w moim imieniu, z całego serca... a nie, w sumie to im każ wymyślić coś, żebym tutaj została jeszcze przynajmniej ze trzy godziny, góra pięć.
- Francesca, chyba jesteś niemądra, jeśli myślisz, że kolejny raz ktoś zostanie dla ciebie po godzinach.
- No to co ja mam zrobić? - westchnęła Włoszka. - Ludmiła, muszę to skończyć, po prostu muszę, nie wiem czy to rozumiesz. Szef mnie zabije, jak jutro tego nie dostanie, nie mogę sobie tego olać. I jego nie obchodzi, czy mój laptop działa czy nie; on ma to mieć i koniec kropka, sama powinnaś o tym wiedzieć.
Blondynka przygryzła dolną wargę i zmrużyła oczy patrząc na swoją koleżankę. Chwilę trwało, zanim odpowiedziała.
- Zbieraj się, zrobisz to u mnie. - Podniosła się z krzesła.
Spojrzała na nią zdziwiona. - Że co?
- Przecież wyraźnie mówię. Składaj te wszystkie rzeczy, kartki, pendrivy czy co tam musisz wziąć i jedziemy do mnie. Zostaniesz u mnie na noc, mam duże mieszkanie. No i mam komputer.
Cauviglia patrzyła przez moment na nią bez słowa. Otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Naprawdę? - wykrztusiła w końcu. - Jezu... nie, Ludmiła... Boże, dziękuję! - Wstała i rzuciła się jej na szyję. - Jesteś moim aniołem, dziękuję! Ja nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Możesz mi oddać swoją kawę.
- Jasne, bierz! - Chwyciła kubek i podała jej go. - A jutro zrobię ci jeszcze jedną kawę. Kupię twoje ulubione ciasto! Murzynek, tak? Wiesz, zrobiłabym sama, no ale nie mam kiedy... wiem! W niedzielę przyjdziesz do mnie, i wtedy ci go upiekę. Przepis mam jeszcze z Włoch, ciotka mi dała - urwała. Podrapała się po głowie. - Chwila. - Jej zapał zgasł. - Pozbieram rzeczy.
- Będę czekać koło samochodu. - Ludmiła udała, że nie zauważyła jej gwałtownej zmiany.
Wiedziała - zresztą, chyba nie tylko ona - że Francesca jest dziwna. Ludzie w firmie za jej plecami obgadywali ją, wymyślali niestworzone rzeczy, a sama Francesca zdawała się o wszystkim wiedzieć, nigdy jednak się nie odezwała. Czasami jednak słysząc brednie na swój temat rzuciła pogardliwe spojrzenie w stronę współpracowników.
Ludmiła zauważyła jej... zupełnie inne zachowanie w stosunku do mężczyzn. Czasami, kiedy któryś z nich niespodziewanie dotknął jej ramienia lub choćby się do niej odezwał, potrafiła odejść, nie obdarzając go ani jednym spojrzeniem. To było co najmniej dziwne.
Dziewczyna chciała się dowiedzieć, co za tym wszystkim się kryje. Nikt w końcu nie zachowywał się tak bez powodu.
- Możemy jechać. - Cauviglia wsiadła do samochodu. - Mam jakiś ograniczony czas?
- Siedź ile chcesz. Ale ja pójdę spać, bo padam z nóg, szef wariował, sama wiesz.
- Wiem. Za dobrze. 

        
         Zapraszam do czytania, mam nadzieję, że się spodoba, kocham <3

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Dodatek pierwszy - Camila

Zanim przeczytacie ten dodatek, chcę o czymś powiedzieć ;)
Akcja rozgrywa się w przeszłości. Powiem tak. Ogólnie na blogu Camila ma 23 lata, Leon 27, a Maxi 25. W tym dodatku Camila ma 14 lat, z czego wynika, że Leon ma 18, Maxi 16. Czyli tak logicznie myśląc, Leon nie mógł chodzić z Camilą do szkoły, bo to zbyt duża różnica wieku. No, ale musiałam ich zrobić tak, żeby jednak chodzili do jednej szkoły, więc... więc tak :D Przymknijcie proszę na to oko ;))
Zapraszam do czytania :) 


         Już kiedy cała szkoła stała i gapiła się jak jej ojciec wyprowadza ją ze szkoły, czuła wstyd. Szła ze spuszczoną głową bojąc się, że ktoś zauważy łzy na jej policzkach.
Jeszcze w samochodzie próbowała się wytłumaczyć, próbowała przeprosić, ale jaj matka kazała jej się zamknąć, więc przestała.
Teraz leżała na zimniej podłodze pod oknem, z kocem naciągniętym na głowę i płakała. Była głupia, wiedziała o tym, to była tylko jej wina.
Ktoś ściągnął jej koc z głowy. Zakryła się rękami. Nie chciała z nikim rozmawiać, nikogo widzieć. Chciała zniknąć i już nie wrócić.
- Mała - To był głos jej przyjaciela. - Spójrz na mnie.
Nie był sam, było ich dwóch. Nie miała odwagi spojrzeć im w oczy. Nie wiedziała co teraz o niej myślą, mogła się jedynie domyślać. Było jej wstyd jak nigdy wcześniej.
Podźwignął ją za ramiona z podłogi i odwrócił w swoją stronę. Nie podniosła głowy. Chwycił ją za podbródek i uniósł go do góry. Tylko przez moment widział jej twarz, bo przysunęła się bliżej i przywarła do niego całym ciałem opierając głowę o jego ramię. Buchnęła głośnym płaczem. Przycisnął ją do siebie i przytulił mocno. - Spokojnie.
Moczyła łzami jego koszulkę. Szlochała całym głosem, uwalniała wszystkie emocje. Maxi posadził ją sobie na kolanach, Leon usiadł obok i odgarnął jej włosy z czoła.
- Camila - powiedział. - Nie płacz już.
Jego słowa jeszcze bardziej spotęgowały jej płacz. Zaczęła krztusić się łzami, kasłać, dusiła się. Z jej gardła wydobywał się głośny szloch. Cierpiała. Oni nie mówili nic. Maxi przytulał ją do siebie, Leon siedział obok. Po prostu byli.
Po jakichś dziesięciu minutach zaczęła się uspokajać. Jej oddech powoli się normował.
- Przepraszam - wykrztusiła. - Przepraszam, ja... przepraszam.
Nie odpowiedzieli.
- Chcesz nam coś powiedzieć?
Pociągnęła nosem i otarła łzy z twarzy.
- Ja nie chciałam - zaczęła. - Już kiedyś powiedział mi, że jeśli go kocham, to... to zrobię to... pójdę z nim do łóżka. - Poczuła, jak Maxi zaciska ręce w pięści. - Ale ja nie chciałam. Nie chciałam, mówiłam, że to za wcześnie. Powiedział, że rozumie. Ale... chciał te zdjęcia. Prosił o nie, powiedział, że one będą tylko dla niego, że nikt inny ich nie zobaczy. Obiecywał, że nikomu ich nie pokaże, że... - Głos łamał jej się coraz bardziej. - Okłamał mnie. To było tak dawno, ja zapomniałam, że on ma te zdjęcia. Wczoraj z nim zerwałam, nie pomyślałam, że on... że on może...
Ponownie zaniosła się głośnym płaczem.
- Spójrz na mnie.
Pokręciła przecząco głową. - Nie mogę.
- Dlaczego?
Przełknęła wielką gulę w gardle. - Nie umiem spojrzeć wam w oczy. Wiem co o mnie myślicie... że wysyłam chłopakom swoje nagie zdjęcia, że jestem...
- Przestań - odezwał się Leon. - Jesteśmy przyjaciółmi. Nie myślimy tak. Popełniłaś błąd i niestety musisz ponieść tego konsekwencje, ale to jego wina, nie twoja. On opublikował te zdjęcia, i on teraz pożałuje. Nie był ciebie wart. Możesz mieć kogoś o wiele lepszego.
Pierwszy raz podniosła głowę i spojrzała na niego zapłakanymi oczami. - Teraz? Ja się ludziom na oczy nie pokażę. Nie wrócę do szkoły. Nie ma takiej opcji. Zapadnę się po ziemię.
- Dobrze wiesz, że i tak wrócisz.
- Nie. - Poderwała się gwałtownie na nogi. Zaczęła się trząść, jej oddech przyśpieszył. - Nie wrócę. Nie wrócę tam, słyszycie?
Leon chwycił ją za ramiona. - Jasne. Nie wrócisz. - Posadził ją na łóżku. - Uspokój się. Spokojnie.
Przyłożyła rękę do twarzy. Pociągnęła nosem. Zacisnęła palce na dłoni Leona. - To się nie dzieje naprawdę...
Zakryła twarz dłońmi. Odchrząknęła. Pociągnęła nosem.
- Tata powiedział, że... że jestem najgorszą córką na świecie. Mama powiedziała, że nigdy nie było jej tak wstyd. Zabrali mi telefon i komputer i zabronili mi wychodzić z domu. Mama mówi, że sobie zasłużyłam... że zachowałam się jak szmata i...
- Nie mów tak - przerwał jej Maxi. - Twoja matka nie wie jak to jest. Po prostu jesteś naiwna, zbyt łatwowierna. Zaufałaś temu idiocie, chociaż cię przed nim ostrzegaliśmy. Ale masz dopiero czternaście lat, każdy popełnia błędy.
- A jak ja teraz wyglądam w oczach ludzi? - Jej głos kolejny raz się złamał. - Co oni o mnie myślą?
- Ludzie zapomną.
- Ale oni nie. - Przytuliła się do niego. - Mama nawet do mnie nie przyszła, nie porozmawiała. Ja jej nie obchodzę, ona ma mnie gdzieś, liczy się tylko to, że zepsułam ich reputację... - Przerwała na moment. - Powiedzcie mi, że nie wiedzieliście tych zdjęć...
Trudno było ich nie widzieć. Poprzedniego wieczoru wszscy mieli już jej roznegliżowane zdjęcia - przynajmniej nikt nie był na tyle głupi, by wrzucić je do internetu - a z samego rana były one tematem numer jeden z szkole.
- Widzieliśmy - odezwał się Maxi.
Jęknęła głośno. Nigdy tak bardzo się nie wstydziła. Nigdy nie czuła się tak głupio. Świadomość, że cała szkoła - nawet dwójka jej najlepszych przyjaciół - widziała jej nagie zdjęcia, była przygnębiająca.
- Nie jęcz już. - Leon odsunął ją od siebie. Przetarł rękawem jej oczy. - I nie maż się. Wszystko będzie dobrze, ale nie możesz teraz leżeć tutaj i płakać. Musisz wziąć się w garść. Jesteś silną dziewczyną, nie pozwól, żebyś przez jakiegoś debila popadła w depresję. On jeszcze pożałuje, że to zrobił, policja już go zgarnęła, o nic się nie bój. - Uciszył ją gestem ręki, kiedy chciała coś powiedzieć. - I nie myśl, że uważamy cię za nie wiadomo kogo. Jesteś naszą przyjaciółką, kochamy cię, i nie zmienimy zdania o tobie przez jakieś głupie zdjęcia. Gdyby nie on, nic takiego by się nie wydarzyło.
- Jesteś wspaniałą dziewczyną - Maxi klęknął przed nią na podłodze - i nie możesz tego zmienić, ze względu na jakiegoś pacana, który wkopał teraz sam siebie. Ludzie w szkole pogadają, a później to ucichnie. Nie ty pierwsza i nie ostatnia zrobiłaś sobie takie zdjęcia. - Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej ją. - Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. A teraz przestań ryczeć, jasne?
Pokiwała powoli głową; nie chciała się z nimi kłócić. Nie dało się ich złamać. Cóż, ona w końcu była tylko dziewczyną, oni chłopakami, w dodatku starszymi, no i mieli tą cholerną rację.

Dzień za dniem przemija;i przemija czas a z tym czasem ja i moje marzenia:
tak bardzo chciałabym być tam gdzie ten czas nie ucieka
ale to tylko marzenia, moje marzenia:
a więc idę z tym czasem a dookoła pustka a w tej pustce ja i moje marzenia.”

Choćby nie wiadomo jak bardzo się starała, nie mogła o tym zapomnieć. Świadomość, że w szkole ma teraz opinię puszczalskiej, choć wcale taka nie była, dołowała ją. Nie mogła o tym myśleć, to było silniejsze od niej.
Już prawie połknęła te kilka tabletek, które zdecydowała się zażyć. Niedługo straciłaby przytomność, a na końcu zupełnie zasnęła. Na jej nieszczęście do łazienki wparowała jej matka. W ostatniej chwili chwyciła ją za włosy i pociągnęła nią.
- Wypluj to. - Podsunęła jej rękę pod usta. Potrząsnęła nią. - Camila, wypluj to!
Nie mając wyboru, posłuchała jej. Ledwie zwróciła tabletki, jej matka puściła ją. Zaraz jednak poczuła bardzo mocne uderzenie, a jego siła odrzuciła ją do tyłu.
- Nie rób z siebie ofiary, moja droga, bo sama sobie na to zasłużyłaś. - Usłyszała zimny jak lód głos mamy. - Wychodzimy z ojcem, doprowadź się do porządku.
Później wyszła z łazienki, zostawiając ją samą.
Wybuchnęła płaczem.
Jej matka nie była dobrym człowiekiem. Nie interesowała się nią. Nie przyszła do niej, nie porozmawiała z nią, nie przytuliła jej. Potrafiła tylko na nią nawrzeszczeć, zarzucić jej, że zniszczyła całą reputację na jaką z ojcem sobie zapracowali. Po części może i miała rację. Ale przecież Camila była tylko człowiekiem, jak każdy popełniała błędy. Jej rodzice powinni ją zrozumieć. Chociaż trochę.
Dźwignęła się na nogi. Nadal się chwiejąc, doszła do telefonu stacjonarnego. Wybrała numer. Po chwili w słuchawce usłyszała głos Leona.
- Leon, przyjedź, proszę cię - załkała cicho.
- Camila? Wszystko w porządku? - W jego głosie słychać było niepokój.
- Ja już nie dam rady, Leon, błagam, przyjedź...
- Będę za pięć minut. Nie odkładaj słuchawki. Masz cały czas coś mówić, słyszysz?
Słyszała, ale go nie posłuchała. Nie odpowiedziała mu już, mimo że cały czas ją o to prosił. Płakała jednak na tyle głośno by wiedział, że nic jej nie jest. Nic, prócz tego wszystkiego.
Po chwili usłyszała sygnał zakończonego połączenia. Słuchawka wypadła jej z ręki a ona osunęła się po ścianie na dół, w tym samym czasie drzwi frontowe otworzyły się.
- Camila. - Chłopak kucnął obok niej. Podniósł jej głowę. Spojrzał jej w oczy. - Cami, co się dzieje?
Chwyciła go za ramię i zacisnęła na nim swoje palce. - Ona mnie nienawidzi - powiedziała. - Nie kocha mnie. Nie liczę się dla niej.
- Nie mów tak. - Ujął jej twarz w dłonie. - Kocha cię, kocha cię najbardziej na świecie, jesteś jej córką. Musisz dać jej czas.
Załkała. - Ona... uderzyła mnie. Powiedziała, że sobie zasłużyłam. Leon, dlaczego...
- Jej też jest ciężko - przerwał jej. Przyciągnął ją do siebie ramieniem. - Ty nie jesteś niczemu winna, rozumiesz mnie? - Dotknął dłonią jej policzka, który nadal lekko pulsował z bólu. - Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. Nie zostawimy cię samej, jasne? Zawsze będziemy. A teraz - Wstał na nogi, chwycił ją za rękę i pociągnął do góry - masz mi obiecać, że się nie dasz. Nie będziesz chciała zrobić nic głupiego. Nie weźmiesz żadnych tabletek, ani prochów, tak? A w poniedziałek pójdziesz do szkoły.
Otarła oczy rękawem bluzy i pokiwała powoli głową. Pociągnęła nosem. - Zostaniesz?
Wiedziała, że ma najlepszych przyjaciół na świecie, i nigdy nie zamieniłaby ich na nic innego. Nie była sama - była z nimi. Byli od zawsze. I będą do końca. Na wieki.

- Moja mama chce z tobą rozmawiać - przygryzła wargę i podała mu jego własną komórkę.
Przyłożył ją do ucha. - Pani Torres? - Przez chwilę milczał, słuchając kobiety po drugiej stronie. - Oczywiście. Tak, cały czas będziemy jej pilnować. Niech się pani o nic nie boi. Jasne, pod same drzwi. Punkt osiemnasta. Do zobaczenia.
Schował telefon do kieszeni. - No dziękuj swojemu wybawcy.
Uśmiechnęła się. - Dziękuję. Ale mamy tylko godzinę, więc się pośpieszmy.

Wpatrywała się jak zaczarowana w kilka motocyklów sunących jeden za drugim po torze. Jej usta były lekko otwarte, a oczy wodziły wkoło.
- Zawsze chciałam tutaj przyjść.
Usłyszała gwizd, a mężczyzna w czerwonym stroju podniósł do góry czarną tablicę. Motocykle zwolniły i zjechały z toru.
- Wpuszczają tam dziewczyny? - spytała.
- Przecież dobrze widzisz stąd - odparł stojący obok niej Maxi.
- Ale ja nie chcę patrzeć. Ja chcę jeździć.
Spojrzał na nią jak na idiotkę. - Camila, dobrze ty się czujesz?
Odwróciła się do niego. - Ja? Tak, dlaczego pytasz?
- Chyba jesteś głupia, jeśli sądzisz, że twoi rodzice pozwolą ci wsiąść na tą maszynę.
- A kto powiedział, że będę ich pytać o zdanie?
Minęła chwila, podczas której milczał. W końcu otrząsnął się.
- Idziemy stąd, bo jeszcze coś strzeli ci do głowy. Za dziesięć minut masz być w domu.

Ty znasz to uczucie kiedy siadasz na maszynę,
serce mocniej bije, wiem dla kogo żyję
na początku każdy zaczynał od zera,
i wspinał się w górę, silniki docierał,
nie ważne czy słońce, czy pada deszcz,
zakładasz kask i lecisz gdzie chcesz”
~ Lwg - Kwś ~

I stało się to dla niej ucieczką. Odskocznią od problemów. Przychodziła tam codziennie. Przez jakiś czas tylko obserwowała. Później zapytała, czy może podejść bliżej. Pozwolili jej.
Dwa miesiące później pierwszy raz wsiadła na motor.
Miała wtedy czternaście lat.
Kierował siedemnastoletni syn właściciela toru. Trzymała się go mocno i jechali, a ona czuła, że żyje.
Miesiąc później kierowała już sama.
Podpisała specjalny formularz. Miała podpis rodziców. Fałszywy, bo oni nie mogli się o tym dowiedzieć. Dokładnie to ukrywała. Przydzielono ją do drużyny początkującej. Była jedyną dziewczyną na torze.
I tak się to ciągnęło. Pokochała to. Uwielbiała czuć tą adrenalinę. Ale wiedziała, że robi źle, bo kłamała.
I mimo wszystko, któregoś dnia pomyślała, że dobrze się stało, że jej były chłopak opublikował tamte zdjęcia. Najadła się wstydu jak nigdy wcześniej - to prawda. Ale gdyby nie to, to nigdy by tutaj nie trafiła. Nigdy nie wsiadłaby na motor, nigdy nie odkryłaby swojej pasji.
Rodzice dowiedzieli się dopiero kiedy skończyła osiemnaście lat. Przedstawiła ich przed faktem dokonanym. Nie mogli nic zrobić, była już pełnoletnia.
Od tej pory jej życie obróciło się do góry nogami.
W końcu była szczęśliwa. 

 
Jest i dodatek z Camilą - no, tak sobie wymyśliłam. Kolejny będzie z Francescą, ale to za jakiś czas. Na razie zapraszam do czytania. Rozdział 21 już niedługo ;)