Marcie :*
Nie wiem, czy to czyta, ale to nieważne.
Kochanie, dziękuję ci, że jesteś <3
Dzięki tobie nieraz dostaje napadu niepohamowanego śmiechu, a to podobno dobre jest.
Za wiele, wiele innych rzeczy, których wymienianie zajęłoby
mi chyba połowę bloga, więc streszczę się tylko w tych kilku słowach.
Kocham cię tak po prostu <333
Obudził ją irytujący dźwięk telefonu w uszach.
Otworzyła oczy i przeklęła się w duchu, obiecując sobie, że już
nigdy nie zaśnie ze słuchawkami podłączonymi do telefonu.
Westchnęła cicho i nawet nie patrząc na wyświetlacz, nacisnęła
zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Camila? - Po drugiej stronie usłyszała głos swojego
przyjaciela. - Miałaś zadzwonić, jak wystartujecie - przypomniał
jej.
Jęknęła cicho i przyłożyła rękę do czoła. -
Przepraszam cię, zupełnie zapomniałam... Wypadło mi z głowy.
Maxi westchnął ciężko. - No tak, to w końcu ty.
Gdzie zabierają cię rodzice?
Przygryzła wargę i rozejrzała się wokół siebie.
Widziała masę ludzi siedzących na fotelach, śpiących,
rozmawiających, czytających czy po prostu podziwiających widoki za
oknem. Miała to szczęście, że siedziała sama, bo jakoś nie
uśmiechało jej się dzielić miejsca z obcym człowiekiem. Jej
rodzice usadowili się na pierwszych siedzeniach, jak to robili
zazwyczaj. Ona nie lubiła być w centrum uwagi. Cóż, denerwowały
ją nawet stewardessy, które podchodziły do niej co trzy minuty i
pytały czy „Nie życzy sobie pani może buteleczki czyściutkiej,
źródlanej wody mineralnej bez gazu”. Byłe takie słodziutkie i
milutkie, że aż niedobrze jej się robiło gdy widziała, jak
chodzą po samolocie z tym swoim wózkiem i nachylają się nad
każdym pasażerem z tym swoim sztucznym uśmiechem na ustach.
A ją i wszystkich ludzi w samolocie dzieliła jedna,
ważna rzecz - oni na pewno wiedzą, do jakiego kraju lecą; ona nie
miała zielonego pojęcia. Jej ojciec wziął jej paszport, matka
schowała przed nią bilety i nie chciała słowem się odezwać, na
jaki samolot czekają. Nie pozwoliła jej rozmawiać z obsługą,
żeby przypadkiem nie dowiedziała się, gdzie ją zabierają. Camila
była więc zdana na niewiadomą. Bo przecież nie zapyta się obcych
ludzi gdzie lecą. Nie chciała sobie nawet wyobrażać co mogliby
sobie o niej pomyśleć.
- Nie powiedzieli mi - mruknęła. - Ale... poczekaj.
Spytam się stewardessy. Chwila.
Zakryła słuchawkę ręką i zawołała jakąś kobietę
w krótkiej spódniczce stojącą na początku samolotu.
- W czym mogę pani pomóc? - Po sekundzie zjawiła się
już obok niej.
Camila uśmiechnęła się sztucznie. - Może mi pani
powiedzieć dokąd lecimy? Rodzice robią mi niespodziankę, ale ja
już nie mogę się doczekać.
Na oko trzydziestolatka zaśmiała się słodko ukazując
rządek równo ułożonych białych zębów.
- Oczywiście. Lecimy do Francji, dokładniej do Paryża.
Pomóc jeszcze w czymś?
- Nie, dziękuję.
Kobieta odeszła zostawiając ją samą.
Ponownie przygryzła wargę i kolejny raz przyłożyła
komórkę do ucha. - Paryż. Maxi, dlaczego oni zabierają mnie do
Paryża? Po co?
Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Paryż? Ale
dlaczego? Jej matka chce z nią pochodzić po sklepach, kupić jej
dwadzieścia toreb ciuchów tym samym próbując ją przekonać do
rzucenia motocrossu?
- Em... Nie wiem - przyznał. - Nie powiedzieli ci nic?
Zupełnie?
Nabrała powietrza w płuca.
- Po co ciągle się pytasz skoro znasz odpowiedź?
Muszę ci w kółko powtarzać jedno i to samo? Nie wiem nic, nie mam
pojęcia, rozumiesz? Nie wiem po co tam jedziemy, nie wiem kiedy
wrócimy, nic nie wiem, do cholery!
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza. - I po
co się unosisz? Teraz na mnie będziesz się wyżywać?
Westchnęła cicho. On miał rację. Przecież to nie
jego wina. On tylko chce jej pomóc, a ona tak reaguje... Przecież
Maxi chce dla niej dobrze, prawda?
- Tak, przepraszam... Jestem po prostu zdenerwowana.
- Zdążyłem zauważyć. Nic się nie stało. Jak się
czujesz?
- Bywało lepiej - jęknęła. - Ale nie jest źle.
Głowa mnie trochę boli, jakoś daję radę.
- Rozmawiałaś z rodzicami?
Oparła głowę o szybę i ponownie westchnęła. -
Jeśli rozmową można nazwać ich monolog, że niespodzianka mi się
spodoba, że będzie cudownie, że nigdy tego nie zapomnę, to tak.
Rozmawiałam.
- Camila, nie przejmuj się. - Usłyszała jego
pocieszający głos. - Wszystko się wyjaśni, tak? Zadzwoń jak
wylądujecie, dobrze? Tylko nie zapomnij. Trzymaj się, mała.
- Nie jestem mała, kurduplu...
- Jesteś młodsza. Ja jestem starszy i dojrzalszy. A
wzrost to tylko cyfry, więc się tam nie produkuj.
I rozłączył się. Rudowłosa uśmiechnęła się pod
nosem. Mieć takiego przyjaciela to skarb; nawet w najgorszych
momentach potrafił ją rozśmieszyć. On i Leon. To była taka
dwójka idiotów, która była przy niej zawsze, i która nigdy jej
nie zostawi. Była tego pewna. Bo bez nich... bez nich by nie
przeżyła.
Podniosła się ciężko z siedzenia i stanęła na
nogi. Ruszyła w kierunku swoich rodziców.
Stanęła obok swojej matki.
- Dlaczego zabieracie mnie do Paryża? - spytała prosto
z mostu.
Kobieta westchnęła i spojrzała na swojego męża. -
Mówiłam, żeby nie zostawiać jej samej. Widzisz, jak szybko się
dowiedziała?
- A miałam się nie dowiedzieć? Skąd wam wpadł do
głowy pomysł, żeby wyciągnąć mnie do Francji? Wiecie, że
nienawidzę Francji, Francuskiego i Francuzów. Oni są jacyś
dziwni. Więc po co, do cholery, lecimy do Paryża? Wieżę Eiffela
chcecie mi pokazać?
Ojciec nachylił się w jej stronę. Oparł łokcie o
kolana.
- Nie Wieżę Eiffela, ale coś innego i dużo
ciekawszego. Nie martw się, dowiesz się w swoim czasie. A teraz
wracaj na miejsce. Nie można tak chodzić po samolocie.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i
odeszła, przy okazji potrącając jedną ze stewardess. Uśmiechnęła
się tylko sztucznie i przeprosiła za ten wylany sok. Kobieta
oczywiście uwierzyła, że to tylko wypadek. Cóż, wypadkiem to nie
było. Na świecie nie ma przypadków. Camila wiedziała, że jest
wredna, nieuprzejma i nie ma serca, ale jakoś wcale jej to nie
przeszkadzało. Nie wiedziała dlaczego tak nie znosiła tych kobiet
pracujących w samolocie. Może to uraz z dzieciństwa? Pamięta
przecież jak wczoraj dzień, kiedy podczas lotu stewardessa wylała
na nią gorącą kawę. Miała wtedy osiem lat. Spędziła kilka dni
w szpitalu, a mimo to, blizny po oprzeniu nigdy nie znikły - do tej
pory, co lato, musiała zmagać się z tymi uciążliwymi śladami na
nogach. I nieraz była obiektem kpin ze strony innych ludzi - może
nie teraz, co kilka lat lat temu, kiedy to jeszcze chodziła do
szkoły.
Usiadła zrezygnowana w wygodnym fotelu i zamknęła
oczy.
Jej jedynym celem teraz było zasnąć. Zasnąć i nie
myśleć o tych wszystkich podstępach swoich rodziców. Nie
wiedziała, kiedy oni ją zrozumieją. Czasami miała wrażenie, że
takie coś nigdy nie nadejdzie. Ale podobno nadzieja umiera ostatnia,
prawda?
- Jak zdecydujecie, że jednak chcecie się trochę
bardziej wysilić, to dajcie znać. - Ruszył w kierunku drzwi. - A
na razie róbcie co chcecie. Ale błagam was - nie tańczcie. Nie
kaleczcie innym oczu.
Wyszedł z sali baletowej.
Na korytarzu wrzasnął na jakiegoś chłopaka, który
źle wykonywał układ poznany na poprzedniej lekcji, rozgonił
nastolatków całujących się w rogu korytarza, dowalił do kosza na
śmieci i kazał to pozbierać jednemu z uczniów, po czym mrucząc w
stronę kolegi po fachu, że „nie ma już siły do tych idiotów i
idzie się przewietrzyć”, wyszedł ze szkoły.
Do trzeciej w nocy ślęczał nad nowym układem - bo
wcześniej zapomniał, był za bardzo zaaferowany Camilą i tym całym
Paryżem - a oni nawet skry entuzjazmu nie mogą z siebie wykrzesać.
Tutaj już nie chodzi o to, że nagle mają zacząć skakać i machać
rękami, jak to im się cudownie tańczy, i że mogą to robić bez
przerwy. Maximiliano wiedział, że oni kochają taniec - zresztą,
dlatego właśnie uczą się w tej szkole - ale samą miłością do
niczego nie dojdą, tutaj potrzebna jest praca.
Wiedział, że nie powinien tak wychodzić z zajęć,
ale jakoś nie uśmiechało mu się denerwować kolejne pół
godziny. Cóż, cieszył się szacunkiem i sympatią w gronie
współpracowników i dyrektora szkoły, dlatego nie bał się, że
swoim zniknięciem sobie zaszkodzi. Był znany z tego, że zazwyczaj
po takich wybuchach na następną lekcję wracał uśmiechnięty,
pełen zapału do dalszej pracy. Nawet teraz, gdy szedł przez
szkolny dziedziniec, widział swoich uczniów rzucających do siebie
porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechających się z ulgą. I już
wiedział, że to z nimi ma kolejną lekcję.
Usiadł na ławce i westchnął głęboko. Poprawił
zieloną czapkę i założył na uszy kontrastujące z nią żółte
słuchawki. Podłączył do nich telefon i włączył pierwszą
lepszą piosenkę. A po chwili już przeniósł się do innego
świata; do świata muzyki. Podobno tam ludzie nic nie czują - tylko
słyszą. Zgadzał się z tym w stu procentach. Dla niego muzyka - a
w szczególności taniec - to był sens życia. Nie wyobrażał sobie
swojego życia bez niego. Dla niego nawet wymyślanie układu było
przyjemnością, no, może nie wtedy, kiedy robił to na szybko, o
drugiej w nocy, a później dzieciaki nie potrafiły nic zatańczyć.
- Przepraszam. - Przez cichą melodię którejś z
angielskich piosenek przebił się kobiecy głos. - Przepraszam!
Ściągnął słuchawki. Przed nim stała niska,
ciemnowłosa brunetka.
- O co chodzi? - spytał.
Odgarnęła włosy z twarzy. - Może pan mi pomoże?
Nikt nie potrafi mi odpowiedzieć, gdzie jest jakiś nowy
supermarket, który podobno otworzyli wczoraj. Jestem z innej
dzielnicy, a podobno gdzieś tutaj to jest.
Stanął na nogi. Był kilka centymetrów wyższy od
niej. Spojrzał na nią uważnie i podrapał się po głowie.
- Nowy supermarket? - powtórzył. - Coś o nim
słyszałem... Chodzi pani o ten sklep na rogu?
- Tak, chyba tak. Na rogu, pan mówi?
Pokiwał głową. - Tak, Calle Lavalle i Calle Florida.
Wie pani, gdzie to jest?
Podrapała się z zakłopotaniem po głowie. Cóż, tak
naprawdę nie miała pojęcia. Nie znała Buenos Aires jakoś
genialnie; praktycznie w ogóle. Rzadko wychodziła z domu, więc
znała tylko kilka miejsc tego słonecznego miasta.
- Nie wie pani, prawda? - Uśmiechnął się. - Żaden
problem. Zaraz pani wytłumaczę, więc...
- Ale proszę - przerwała mu. - Niech mi pan nie mówi
na pani. Jestem Natalia. - Uśmiechnęła się i wyciągnęła do
niego rękę.
Odwzajemnił uśmiech. - Maxi. Dobra. Do Calle Lavalle
pójdziesz prosto, a później w prawo, i za kwiaciarnią skręcisz w
lewo. Powinnaś trafić, a jakby co, to dopytaj się ludzi, na pewno
ci powiedzą.
Uśmiechnęła się szerzej, z wdzięcznością.
- Bardzo ci dziękuję - odparła.
Musiała przyznać, że nie znała ludzi od tej strony -
szczególnie mężczyzn. Rzadko spotykała miłe osoby. A jeśli już
były naprawdę miłe, to zazwyczaj chciały coś w zamian. A takiego
dobrego, uczynnego chłopaka widziała... chyba pierwszy raz. Pomógł
jej, i nawet nie wyśmiał, kiedy powiedziała, że nie zna swojego
miasta. Chyba, że nie umiał czytać między wierszami... Cóż, nie
wyglądał na jakiegoś niedorozwiniętego.
W sumie... nie wiedziała co ma myśleć. Bo to było
takie dziwne.
Choć sama nie miała pojęcia dlaczego.
Zamknął drzwi samochodu.
- Tak, pewnie! Od dzisiaj palimy papierosy w
samochodzie, no bo kogo obchodzi to, że wszyscy się podusimy? Nie,
przecież to nieistotne! Po co się przemęczać i otwierać głupią
szybę, skoro możemy zadymić całe wnętrze, prawda? No powiedz,
Federico, ty też tak myślisz?
Włoch rzucił mu uważne spojrzenie, Marco zauważył w
nim jednak cień rozbawienia.
Nacisnął jeden z przycisków i odsunął szybę. -
Zadowolony?
Meksykanin zmarszczył czoło.
- Ale przecież ja nic nie mówiłem. Przyznałem ci
tylko rację, przecież zrobiłbym tak samo jak ty. Wiesz, trzeba się
hartować. Najwyżej wylądujemy na intensywnej terapii z
niewydolnością płuc, ale co to dla nas!
Federico westchnął ciężko i zaśmiał się pod
nosem.
- Skończyłeś już? - spytał. - Weź mi powiedz,
długo myślałeś co powiedzieć?
- Nie, to tak samo z siebie. A co, fajnie mi to wyszło,
nie?
Pokiwał powoli głową. - Nawet nieźle, muszę
przyznać. Wiesz, bynajmniej lepiej od tego twojego brzdękolenia na
gitarze. Federico jest idiotą, taką głupią, starą ciotą!
Śmierdzi, czuć go z kilometra, wszyscy uciekają, bo mają pietra!
Marco wybuchnął śmiechem. - Ale to też jest dobre.
Wymyślałem to na poczekaniu, wyrazy uznania mi się należą. Ty
byś czegoś takiego w życiu nie ułożył, mogę się założyć.
Byli normalnie wzorem przyjaciół. Bardzo często się
wyzywali, darli się na siebie i lali bez skrupułów, ale to
wszystko przecież było tylko dla żartów. Umieli śmiać się z
samych siebie, i na dodatek przychodziło im to z zadziwiającą
łatwością.
Jeden potrafił stanąć w obronie drugiego, choć
czasami sam chętnie by mu coś zrobił. Federico nadal pamiętał
jak wylądował w szpitalu, kiedy Marco z całej siły przywalił mu
w kość piszczelową. Miał niezły ubaw, kiedy jego przyjaciel
przez kilka następnych dni usługiwał mu jak królowi, bo on sam
nie mógł chodzić. Robił mu za błazna, służącego... Cóż, to
były chyba jedne z najlepszych dni w jego życiu.
- Dobra, nieważne. - Machnął ręką i wyrzucił
wypalonego papierosa za okno. - Słuchaj mnie lepiej, to opowiem ci o
takiej jednej lasce. - Odpalił samochód i ruszył. - Byłem
ostatnio w klubie. Tak wiesz, żeby się rozerwać, bo szef mnie
zdenerwował. Próbowałem wyrwać kilka dziewczyn, ale jakieś takie
niedostępne były. W końcu zauważyłem taką blondynkę przy
barze. Podszedłem do niej, zagadałem... Zaczęła coś mówić, że
chce spróbować zapomnieć, to ja na to, że mogę jej pomóc.
Powiem ci, że się od razu zgodziła. - Zaśmiał się ponuro. - Ale
stary, uwierz mi... w łóżku była nieziemska. A jakie kształty
miała, jaka ostra... Możesz mi zazdrościć, serio.
Marco pokiwał powoli głową. - Mogę ci zazdrościć?
A pamiętasz chociaż jak miała na imię?
- Już nie rób ze mnie takiej świni. Oczywiście, że
pamiętam. Ludmiła. Ładnie, nie?
Prychnął z irytacją.
Cóż, to chyba było jakieś święto. Federico
zapamiętał imię dziewczyny z klubu... niesamowite. I nawet
wiedział jaki miała kolor włosów! Tego by się po nim nie
spodziewał.
- Genialnie. Chłopie, robisz postępy. Przynajmniej coś
o niej wiesz. Ostatnio nie wiedziałeś nawet jaki miała kolor
bielizny.
- Weź, nie porównuj. Taką dziewczynę to sam byś
zapamiętał. Normalnie, mówię ci...
- Dobra, dobra - przerwał mu. - Miałeś zajebistą
noc, podnieciłeś się na maxa, doszedłeś kilka razy, rozumiem cię
doskonale, ale bardzo cię proszę, patrz na drogę, bo zaraz
walniesz w jakieś drzewo.
Rzucił mu tylko rozbawione spojrzenie.
I tutaj już nikt nie mógł zaprzeczyć ich przyjaźni.
Zresztą, gdyby tylko spróbował, dostałby w zęby od któregoś z
chłopaków.
Więc lepiej się nie zbliżać.
Jest i rozdział, masakrycznie spóźniony, ale to
szczegół. Nie no, przepraszam was, ale byłam na wyjeździe i nie
miałam czasu spokojnie czegoś napisać, a jak już miałam czas, to
byłam zmęczona po całym dniu i marzyłam tylko o łóżku <333
Mam nadzieję, że wam się ten rozdział spodoba, nie chciało mi
się go dzisiaj pisać, ale wtedy musielibyście czekać jeszcze
dłużej, a na to nie chciałam was skazywać xD
Marcia, przepraszam cię ogólnie, że ci dedykuję
takie coś ;( Ale Naxi pisałam z myślą o tobie, wprawdzie nic tam
się takiego nie dzieje, bo w ogóle mi się wszystko popierdzieliło
:P Ich spotkanie miało być inne, ale zapomniałam o jednym istotnym
szczególe i wymyślałam coś innego :D
Rozdział kolejny powinien pojawić się w przyszłym
tygodniu. A ja tymczasem zapraszam was na mojego drugiego bloga,
gdzie w piątek pojawi się part o Naxi, no i na którym trwa konkurs
na OP :)
18 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 17
AWWW CZY KTOŚ MI WYTŁUMACZY CO SIĘ STAŁO Z TWARZĄ LODO NA TYM ZDJĘCIU? -.-
JAK FIGURA WOSKOWA, NO BŁAGAM WAS ;C
Kocham was <3333