środa, 9 lipca 2014

Rozdział szesnasty

Marcie :*
Nie wiem, czy to czyta, ale to nieważne.
Kochanie, dziękuję ci, że jesteś <3
Dzięki tobie nieraz dostaje napadu niepohamowanego śmiechu, a to podobno dobre jest.
Za wiele, wiele innych rzeczy, których wymienianie zajęłoby 
mi chyba połowę bloga, więc streszczę się tylko w tych kilku słowach.
Kocham cię tak po prostu <333
  
Obudził ją irytujący dźwięk telefonu w uszach. Otworzyła oczy i przeklęła się w duchu, obiecując sobie, że już nigdy nie zaśnie ze słuchawkami podłączonymi do telefonu. Westchnęła cicho i nawet nie patrząc na wyświetlacz, nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Camila? - Po drugiej stronie usłyszała głos swojego przyjaciela. - Miałaś zadzwonić, jak wystartujecie - przypomniał jej.
Jęknęła cicho i przyłożyła rękę do czoła. - Przepraszam cię, zupełnie zapomniałam... Wypadło mi z głowy.
Maxi westchnął ciężko. - No tak, to w końcu ty. Gdzie zabierają cię rodzice?
Przygryzła wargę i rozejrzała się wokół siebie. Widziała masę ludzi siedzących na fotelach, śpiących, rozmawiających, czytających czy po prostu podziwiających widoki za oknem. Miała to szczęście, że siedziała sama, bo jakoś nie uśmiechało jej się dzielić miejsca z obcym człowiekiem. Jej rodzice usadowili się na pierwszych siedzeniach, jak to robili zazwyczaj. Ona nie lubiła być w centrum uwagi. Cóż, denerwowały ją nawet stewardessy, które podchodziły do niej co trzy minuty i pytały czy „Nie życzy sobie pani może buteleczki czyściutkiej, źródlanej wody mineralnej bez gazu”. Byłe takie słodziutkie i milutkie, że aż niedobrze jej się robiło gdy widziała, jak chodzą po samolocie z tym swoim wózkiem i nachylają się nad każdym pasażerem z tym swoim sztucznym uśmiechem na ustach.
A ją i wszystkich ludzi w samolocie dzieliła jedna, ważna rzecz - oni na pewno wiedzą, do jakiego kraju lecą; ona nie miała zielonego pojęcia. Jej ojciec wziął jej paszport, matka schowała przed nią bilety i nie chciała słowem się odezwać, na jaki samolot czekają. Nie pozwoliła jej rozmawiać z obsługą, żeby przypadkiem nie dowiedziała się, gdzie ją zabierają. Camila była więc zdana na niewiadomą. Bo przecież nie zapyta się obcych ludzi gdzie lecą. Nie chciała sobie nawet wyobrażać co mogliby sobie o niej pomyśleć.
- Nie powiedzieli mi - mruknęła. - Ale... poczekaj. Spytam się stewardessy. Chwila.
Zakryła słuchawkę ręką i zawołała jakąś kobietę w krótkiej spódniczce stojącą na początku samolotu.
- W czym mogę pani pomóc? - Po sekundzie zjawiła się już obok niej.
Camila uśmiechnęła się sztucznie. - Może mi pani powiedzieć dokąd lecimy? Rodzice robią mi niespodziankę, ale ja już nie mogę się doczekać.
Na oko trzydziestolatka zaśmiała się słodko ukazując rządek równo ułożonych białych zębów.
- Oczywiście. Lecimy do Francji, dokładniej do Paryża. Pomóc jeszcze w czymś?
- Nie, dziękuję.
Kobieta odeszła zostawiając ją samą.
Ponownie przygryzła wargę i kolejny raz przyłożyła komórkę do ucha. - Paryż. Maxi, dlaczego oni zabierają mnie do Paryża? Po co?
Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Paryż? Ale dlaczego? Jej matka chce z nią pochodzić po sklepach, kupić jej dwadzieścia toreb ciuchów tym samym próbując ją przekonać do rzucenia motocrossu?
- Em... Nie wiem - przyznał. - Nie powiedzieli ci nic? Zupełnie?
Nabrała powietrza w płuca.
- Po co ciągle się pytasz skoro znasz odpowiedź? Muszę ci w kółko powtarzać jedno i to samo? Nie wiem nic, nie mam pojęcia, rozumiesz? Nie wiem po co tam jedziemy, nie wiem kiedy wrócimy, nic nie wiem, do cholery!
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza. - I po co się unosisz? Teraz na mnie będziesz się wyżywać?
Westchnęła cicho. On miał rację. Przecież to nie jego wina. On tylko chce jej pomóc, a ona tak reaguje... Przecież Maxi chce dla niej dobrze, prawda?
- Tak, przepraszam... Jestem po prostu zdenerwowana.
- Zdążyłem zauważyć. Nic się nie stało. Jak się czujesz?
- Bywało lepiej - jęknęła. - Ale nie jest źle. Głowa mnie trochę boli, jakoś daję radę.
- Rozmawiałaś z rodzicami?
Oparła głowę o szybę i ponownie westchnęła. - Jeśli rozmową można nazwać ich monolog, że niespodzianka mi się spodoba, że będzie cudownie, że nigdy tego nie zapomnę, to tak. Rozmawiałam.
- Camila, nie przejmuj się. - Usłyszała jego pocieszający głos. - Wszystko się wyjaśni, tak? Zadzwoń jak wylądujecie, dobrze? Tylko nie zapomnij. Trzymaj się, mała.
- Nie jestem mała, kurduplu...
- Jesteś młodsza. Ja jestem starszy i dojrzalszy. A wzrost to tylko cyfry, więc się tam nie produkuj.
I rozłączył się. Rudowłosa uśmiechnęła się pod nosem. Mieć takiego przyjaciela to skarb; nawet w najgorszych momentach potrafił ją rozśmieszyć. On i Leon. To była taka dwójka idiotów, która była przy niej zawsze, i która nigdy jej nie zostawi. Była tego pewna. Bo bez nich... bez nich by nie przeżyła.
Podniosła się ciężko z siedzenia i stanęła na nogi. Ruszyła w kierunku swoich rodziców.
Stanęła obok swojej matki.
- Dlaczego zabieracie mnie do Paryża? - spytała prosto z mostu.
Kobieta westchnęła i spojrzała na swojego męża. - Mówiłam, żeby nie zostawiać jej samej. Widzisz, jak szybko się dowiedziała?
- A miałam się nie dowiedzieć? Skąd wam wpadł do głowy pomysł, żeby wyciągnąć mnie do Francji? Wiecie, że nienawidzę Francji, Francuskiego i Francuzów. Oni są jacyś dziwni. Więc po co, do cholery, lecimy do Paryża? Wieżę Eiffela chcecie mi pokazać?
Ojciec nachylił się w jej stronę. Oparł łokcie o kolana.
- Nie Wieżę Eiffela, ale coś innego i dużo ciekawszego. Nie martw się, dowiesz się w swoim czasie. A teraz wracaj na miejsce. Nie można tak chodzić po samolocie.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i odeszła, przy okazji potrącając jedną ze stewardess. Uśmiechnęła się tylko sztucznie i przeprosiła za ten wylany sok. Kobieta oczywiście uwierzyła, że to tylko wypadek. Cóż, wypadkiem to nie było. Na świecie nie ma przypadków. Camila wiedziała, że jest wredna, nieuprzejma i nie ma serca, ale jakoś wcale jej to nie przeszkadzało. Nie wiedziała dlaczego tak nie znosiła tych kobiet pracujących w samolocie. Może to uraz z dzieciństwa? Pamięta przecież jak wczoraj dzień, kiedy podczas lotu stewardessa wylała na nią gorącą kawę. Miała wtedy osiem lat. Spędziła kilka dni w szpitalu, a mimo to, blizny po oprzeniu nigdy nie znikły - do tej pory, co lato, musiała zmagać się z tymi uciążliwymi śladami na nogach. I nieraz była obiektem kpin ze strony innych ludzi - może nie teraz, co kilka lat lat temu, kiedy to jeszcze chodziła do szkoły.
Usiadła zrezygnowana w wygodnym fotelu i zamknęła oczy.
Jej jedynym celem teraz było zasnąć. Zasnąć i nie myśleć o tych wszystkich podstępach swoich rodziców. Nie wiedziała, kiedy oni ją zrozumieją. Czasami miała wrażenie, że takie coś nigdy nie nadejdzie. Ale podobno nadzieja umiera ostatnia, prawda?

- Jak zdecydujecie, że jednak chcecie się trochę bardziej wysilić, to dajcie znać. - Ruszył w kierunku drzwi. - A na razie róbcie co chcecie. Ale błagam was - nie tańczcie. Nie kaleczcie innym oczu.
Wyszedł z sali baletowej.
Na korytarzu wrzasnął na jakiegoś chłopaka, który źle wykonywał układ poznany na poprzedniej lekcji, rozgonił nastolatków całujących się w rogu korytarza, dowalił do kosza na śmieci i kazał to pozbierać jednemu z uczniów, po czym mrucząc w stronę kolegi po fachu, że „nie ma już siły do tych idiotów i idzie się przewietrzyć”, wyszedł ze szkoły.
Do trzeciej w nocy ślęczał nad nowym układem - bo wcześniej zapomniał, był za bardzo zaaferowany Camilą i tym całym Paryżem - a oni nawet skry entuzjazmu nie mogą z siebie wykrzesać. Tutaj już nie chodzi o to, że nagle mają zacząć skakać i machać rękami, jak to im się cudownie tańczy, i że mogą to robić bez przerwy. Maximiliano wiedział, że oni kochają taniec - zresztą, dlatego właśnie uczą się w tej szkole - ale samą miłością do niczego nie dojdą, tutaj potrzebna jest praca.
Wiedział, że nie powinien tak wychodzić z zajęć, ale jakoś nie uśmiechało mu się denerwować kolejne pół godziny. Cóż, cieszył się szacunkiem i sympatią w gronie współpracowników i dyrektora szkoły, dlatego nie bał się, że swoim zniknięciem sobie zaszkodzi. Był znany z tego, że zazwyczaj po takich wybuchach na następną lekcję wracał uśmiechnięty, pełen zapału do dalszej pracy. Nawet teraz, gdy szedł przez szkolny dziedziniec, widział swoich uczniów rzucających do siebie porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechających się z ulgą. I już wiedział, że to z nimi ma kolejną lekcję.
Usiadł na ławce i westchnął głęboko. Poprawił zieloną czapkę i założył na uszy kontrastujące z nią żółte słuchawki. Podłączył do nich telefon i włączył pierwszą lepszą piosenkę. A po chwili już przeniósł się do innego świata; do świata muzyki. Podobno tam ludzie nic nie czują - tylko słyszą. Zgadzał się z tym w stu procentach. Dla niego muzyka - a w szczególności taniec - to był sens życia. Nie wyobrażał sobie swojego życia bez niego. Dla niego nawet wymyślanie układu było przyjemnością, no, może nie wtedy, kiedy robił to na szybko, o drugiej w nocy, a później dzieciaki nie potrafiły nic zatańczyć.
- Przepraszam. - Przez cichą melodię którejś z angielskich piosenek przebił się kobiecy głos. - Przepraszam!
Ściągnął słuchawki. Przed nim stała niska, ciemnowłosa brunetka.
- O co chodzi? - spytał.
Odgarnęła włosy z twarzy. - Może pan mi pomoże? Nikt nie potrafi mi odpowiedzieć, gdzie jest jakiś nowy supermarket, który podobno otworzyli wczoraj. Jestem z innej dzielnicy, a podobno gdzieś tutaj to jest.
Stanął na nogi. Był kilka centymetrów wyższy od niej. Spojrzał na nią uważnie i podrapał się po głowie.
- Nowy supermarket? - powtórzył. - Coś o nim słyszałem... Chodzi pani o ten sklep na rogu?
- Tak, chyba tak. Na rogu, pan mówi?
Pokiwał głową. - Tak, Calle Lavalle i Calle Florida. Wie pani, gdzie to jest?
Podrapała się z zakłopotaniem po głowie. Cóż, tak naprawdę nie miała pojęcia. Nie znała Buenos Aires jakoś genialnie; praktycznie w ogóle. Rzadko wychodziła z domu, więc znała tylko kilka miejsc tego słonecznego miasta.
- Nie wie pani, prawda? - Uśmiechnął się. - Żaden problem. Zaraz pani wytłumaczę, więc...
- Ale proszę - przerwała mu. - Niech mi pan nie mówi na pani. Jestem Natalia. - Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.
Odwzajemnił uśmiech. - Maxi. Dobra. Do Calle Lavalle pójdziesz prosto, a później w prawo, i za kwiaciarnią skręcisz w lewo. Powinnaś trafić, a jakby co, to dopytaj się ludzi, na pewno ci powiedzą.
Uśmiechnęła się szerzej, z wdzięcznością.
- Bardzo ci dziękuję - odparła.
Musiała przyznać, że nie znała ludzi od tej strony - szczególnie mężczyzn. Rzadko spotykała miłe osoby. A jeśli już były naprawdę miłe, to zazwyczaj chciały coś w zamian. A takiego dobrego, uczynnego chłopaka widziała... chyba pierwszy raz. Pomógł jej, i nawet nie wyśmiał, kiedy powiedziała, że nie zna swojego miasta. Chyba, że nie umiał czytać między wierszami... Cóż, nie wyglądał na jakiegoś niedorozwiniętego.
W sumie... nie wiedziała co ma myśleć. Bo to było takie dziwne.
Choć sama nie miała pojęcia dlaczego.

Zamknął drzwi samochodu.
- Tak, pewnie! Od dzisiaj palimy papierosy w samochodzie, no bo kogo obchodzi to, że wszyscy się podusimy? Nie, przecież to nieistotne! Po co się przemęczać i otwierać głupią szybę, skoro możemy zadymić całe wnętrze, prawda? No powiedz, Federico, ty też tak myślisz?
Włoch rzucił mu uważne spojrzenie, Marco zauważył w nim jednak cień rozbawienia.
Nacisnął jeden z przycisków i odsunął szybę. - Zadowolony?
Meksykanin zmarszczył czoło.
- Ale przecież ja nic nie mówiłem. Przyznałem ci tylko rację, przecież zrobiłbym tak samo jak ty. Wiesz, trzeba się hartować. Najwyżej wylądujemy na intensywnej terapii z niewydolnością płuc, ale co to dla nas!
Federico westchnął ciężko i zaśmiał się pod nosem.
- Skończyłeś już? - spytał. - Weź mi powiedz, długo myślałeś co powiedzieć?
- Nie, to tak samo z siebie. A co, fajnie mi to wyszło, nie?
Pokiwał powoli głową. - Nawet nieźle, muszę przyznać. Wiesz, bynajmniej lepiej od tego twojego brzdękolenia na gitarze. Federico jest idiotą, taką głupią, starą ciotą! Śmierdzi, czuć go z kilometra, wszyscy uciekają, bo mają pietra!
Marco wybuchnął śmiechem. - Ale to też jest dobre. Wymyślałem to na poczekaniu, wyrazy uznania mi się należą. Ty byś czegoś takiego w życiu nie ułożył, mogę się założyć.
Byli normalnie wzorem przyjaciół. Bardzo często się wyzywali, darli się na siebie i lali bez skrupułów, ale to wszystko przecież było tylko dla żartów. Umieli śmiać się z samych siebie, i na dodatek przychodziło im to z zadziwiającą łatwością.
Jeden potrafił stanąć w obronie drugiego, choć czasami sam chętnie by mu coś zrobił. Federico nadal pamiętał jak wylądował w szpitalu, kiedy Marco z całej siły przywalił mu w kość piszczelową. Miał niezły ubaw, kiedy jego przyjaciel przez kilka następnych dni usługiwał mu jak królowi, bo on sam nie mógł chodzić. Robił mu za błazna, służącego... Cóż, to były chyba jedne z najlepszych dni w jego życiu.
- Dobra, nieważne. - Machnął ręką i wyrzucił wypalonego papierosa za okno. - Słuchaj mnie lepiej, to opowiem ci o takiej jednej lasce. - Odpalił samochód i ruszył. - Byłem ostatnio w klubie. Tak wiesz, żeby się rozerwać, bo szef mnie zdenerwował. Próbowałem wyrwać kilka dziewczyn, ale jakieś takie niedostępne były. W końcu zauważyłem taką blondynkę przy barze. Podszedłem do niej, zagadałem... Zaczęła coś mówić, że chce spróbować zapomnieć, to ja na to, że mogę jej pomóc. Powiem ci, że się od razu zgodziła. - Zaśmiał się ponuro. - Ale stary, uwierz mi... w łóżku była nieziemska. A jakie kształty miała, jaka ostra... Możesz mi zazdrościć, serio.
Marco pokiwał powoli głową. - Mogę ci zazdrościć? A pamiętasz chociaż jak miała na imię?
- Już nie rób ze mnie takiej świni. Oczywiście, że pamiętam. Ludmiła. Ładnie, nie?
Prychnął z irytacją.
Cóż, to chyba było jakieś święto. Federico zapamiętał imię dziewczyny z klubu... niesamowite. I nawet wiedział jaki miała kolor włosów! Tego by się po nim nie spodziewał.
- Genialnie. Chłopie, robisz postępy. Przynajmniej coś o niej wiesz. Ostatnio nie wiedziałeś nawet jaki miała kolor bielizny.
- Weź, nie porównuj. Taką dziewczynę to sam byś zapamiętał. Normalnie, mówię ci...
- Dobra, dobra - przerwał mu. - Miałeś zajebistą noc, podnieciłeś się na maxa, doszedłeś kilka razy, rozumiem cię doskonale, ale bardzo cię proszę, patrz na drogę, bo zaraz walniesz w jakieś drzewo.
Rzucił mu tylko rozbawione spojrzenie.
I tutaj już nikt nie mógł zaprzeczyć ich przyjaźni. Zresztą, gdyby tylko spróbował, dostałby w zęby od któregoś z chłopaków.
Więc lepiej się nie zbliżać.

 
Jest i rozdział, masakrycznie spóźniony, ale to szczegół. Nie no, przepraszam was, ale byłam na wyjeździe i nie miałam czasu spokojnie czegoś napisać, a jak już miałam czas, to byłam zmęczona po całym dniu i marzyłam tylko o łóżku <333 Mam nadzieję, że wam się ten rozdział spodoba, nie chciało mi się go dzisiaj pisać, ale wtedy musielibyście czekać jeszcze dłużej, a na to nie chciałam was skazywać xD
Marcia, przepraszam cię ogólnie, że ci dedykuję takie coś ;( Ale Naxi pisałam z myślą o tobie, wprawdzie nic tam się takiego nie dzieje, bo w ogóle mi się wszystko popierdzieliło :P Ich spotkanie miało być inne, ale zapomniałam o jednym istotnym szczególe i wymyślałam coś innego :D
Rozdział kolejny powinien pojawić się w przyszłym tygodniu. A ja tymczasem zapraszam was na mojego drugiego bloga, gdzie w piątek pojawi się part o Naxi, no i na którym trwa konkurs na OP :)

18 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 17

AWWW CZY KTOŚ MI WYTŁUMACZY CO SIĘ STAŁO Z TWARZĄ LODO NA TYM ZDJĘCIU? -.-
JAK FIGURA WOSKOWA, NO BŁAGAM WAS ;C


Kocham was <3333