Przez chwilę swojej nieuwagi – kiedy to zatracona była w
rozmyślaniach jak bardzo ostra będzie reprymenda jej szefa – z rozpędu uderzyła
w plecy wysokiego, postawnego mężczyzny. Cofnęła się o krok, a wszystkie
dokumenty wypadły z jej rąk i rozsypały się po całym chodniku.
Ten odwrócił się z wyrazem wściekłości na twarzy.
- Ja… Ja prze… - Dziewczyna zaczęła się tłumaczyć widząc, że
nie rozmawia ze szczególnie miłym człowiekiem.
Jednak ten mruknął coś niekoniecznie pochlebnego pod nosem,
odwrócił się i ruszył w stronę przejścia dla pieszych.
Zrezygnowana spojrzała na kartki leżące na brukowanym
chodniku. Część z nich już nie była tak śnieżnobiała jak wtedy, kiedy wychodziła
z nimi z domu, a części już nie było w ogóle widać.
Kucnęła z rozpaczą i zaczęła zbierać porozsypywane dokumenty
mając nadzieję, że choć połowę z nich uda się uratować. Wiedziała już, że jej
szef na pewno nie będzie zadowolony i w najlepszym wypadku każe jej zostać w
pracy po godzinach. A w najgorszym ją zwolni. Tak, rzeczywiście, to drobnostka.
Wtedy za plecami usłyszała swoje imię. Nie musiała podnosić
głowy by domyślić się, do kogo należy ten głos. Rozpoznałaby go zawsze i
wszędzie.
Ale to głupie. Przecież byli tylko przyjaciółmi.
- Pomogę ci.
Kątem oka widziała jak klęka obok niej i pomaga w zbieraniu
papierów. Z nim poszło jej to o wiele szybciej.
Kiedy z zasięgu jej wzroku nie było widać już żadnych
dokumentów, podniosła się z kucek do pozycji pionowej.
Ale nie przewidziała, że on w tym momencie zrobi to samo.
I wtedy ich spojrzenia się spojrzały. On wpatrzył się w jej
idealne rysy twarzy, pełne usta i wystające kości policzkowe, a ona po prostu
zatonęła jego ciemnobrązowych oczach.
- Francesca!
Sześcioletnia
dziewczynka bawiąca się lalkami na różowym dywanie w swoim pokoju zdrętwiała. Podniosła gwałtownie głowę kierując spojrzenie na śnieżnobiałe drzwi, przez
które wyjść można było na korytarz.
W myślach odliczyła do
trzech, a wtedy one otworzyły się z hukiem.
W progu stanął ten,
którego tak nienawidziła. Ten, który zabrał jej całe szczęście.
Widziała, jak zbliża
się ku niej, jak stawia ciężkie kroki zmierzające w jej kierunku. Przerażona
siedziała nadal w tym samym miejscu niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jej
bladoniebieskie oczy rejestrowały każdy jego ruch, w tym wielką rękę, którą
uniósł do góry, a po chwili z zamachem opuścił na dół uderzając nią swoją
własną córkę.
Siedziała skulona w
kącie, rękami zasłaniając swoją głowę. Bała się. Bała się jego gniewu i tego,
co może nastąpić po jego pełnym przekleństw i wrzasku monologu. W swojej bujnej
wyobraźni czuła już ten ból, który rozchodził się po całym jej ciele w skutek
kolejnych uderzeń.
I nie myliła się.
Seria ciosów spadała na jej ręce, nogi i wszystko inne. Była przyzwyczajona do
tego cierpienia, jednak z każdym kolejnym staczała się coraz głębiej.
Jej koszmar trwał już
dziesięć lat czyli tyle, ile już była na tym świecie. Nie mogła obudzić się z
tego snu, co tak bardzo jej ciążyło.
Wyszedł. Zostawił ją
samą. Dziękowała Bogu, że nie musiała znosić więcej. Nie wiedziała, czy dałaby
radę.
Drżącą ręką wzięła do
ręki telefon, który leżał na stoliku. Był to stary model, który trzeba było
ładować każdego dnia. Jednak jej – dziewczynce, a może już dziewczynie, która
przeżyła zaledwie jedną dekadę – wystarczał w zupełności.
Jak najszybciej
potrafiła wystukała numer swojego najlepszego przyjaciela.
- Leon – wyszeptała,
kiedy odebrał po pierwszym sygnale. – Pomóż mi…
- Możesz już zdjąć mi
tą chustkę z oczu?
- Jeszcze chwilę,
Francesca, poczekaj.
Westchnęła ciężko.
Złapała się kurczowo jego ręki i próbowała nie przewrócić się. Jednak nic nie
było takie pewne. W końcu nic nie widziała.
- To tutaj.
Zatrzymali się.
Odwiązał jej chustkę, jednak nadal zabronił jej otworzyć oczu. Zrobili jeszcze
kilka kroków do przodu.
- Możesz spojrzeć.
Podniosła powieki. I
zamarła.
Znajdowali się na
wielkiej, zielonej łące. Wokół rosło pełno drzew, krzaków z jeżynami i innymi
owocami. Na trawie leżał czerwony, a na nim poukładane były przeróżne produkty,
takie jak jabłka, kanapki czy nawet lody.
- Wszystkiego
najlepszego w dniu trzynastych urodzin, Francesca.
Spojrzała na niego.
Jego uśmiech przemawiał do niej z taką siłą, że nie mogła oprzeć się odwzajemnieniu
go.
Zarzuciła mu ręce na
szyję i przywarła do niego całym ciałem. Objął ją ramionami i przytulił do
siebie całując ją w głowę. I pomyśleć, że dwójka tych nastolatków chodziła
dopiero do gimnazjum. Dojrzałością jednak przewyższali wszystkich dorosłych.
- Dziękuję, Leon. –
Jej głos zadrżał z emocji. – Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie.
Tej nocy znów do niej
przyszedł. A miała nadzieję, że spędzi ją spokojnie. Myliła się.
Słyszała, jak
zaskrzypiały drzwi jej pokoju. Do jej uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków
stawianych na drewnianej podłodze jej pokoju. Nie otwierała oczu. Udawała, że
śpi.
Poczuła jak ją dotyka.
Jego wielkie dłonie jeździły po całym jej posiniaczonym ciele. Z jej oczu
mimowolnie popłynęły łzy.
- Przestań, proszę… -
szepnęła.
Ale on nie zareagował.
Po raz kolejny od piętnastu lat ją wykorzystał. Nie wiedziała ile razy już to
zrobił, po czwartym przestała liczyć. Miała dość. Dość wszystkiego.
Przy życiu utrzymywał
ją tylko Leon – jej przyjaciel.
Przestał. Zszedł z jej
łóżka i wolnym krokiem skierował się do drzwi.
- Dobrej nocy,
córeczko.
Wyszedł zostawiając ją
samą. Wtuliła twarz w poduszkę i zaniosła się cichym szlochem. Nie wiedziała,
dlaczego to właśnie ją to spotkało. Przecież nigdy niczym nie zawiniła. Ale
widocznie Bóg miał jakiś cel w tym, że skazał ją na takie cierpienia. W końcu
nic nie dzieje się bez powodu.
Biegła. Biegła tak
szybko jak tylko mogła. Jej nogi odmawiały już posłuszeństwa.
Rękawem bluzy otarła
krew spływającą po jej twarzy. Czuła wielki ból w każdym, nawet najmniejszym
fragmencie swojego ciała. Chciała już dotrzeć do celu, znów być w ramionach
swojego przyjaciela, który przytuliłby ją z całej siły i dał poczucie
przynajmniej chwilowego bezpieczeństwa. To było dla niej w tym momencie
najważniejsze.
Wbiegła po kamiennych
schodkach i już stała przed drzwiami jego domu. Zadzwoniła, zapukała. Czekała
kilka sekund, aż te otworzyły się i stanął w nich Leon.
Widząc ją zamarł,
jednak po chwili chwycił ją za rękę i wciągnął do środka, jednocześnie
przyciskając do siebie. Głaskał ją po czarnych włosach i szeptał uspokajające
słowa, którymi chciał zagłuszyć jej płacz.
Nie wiedział, który
raz już przybiegła do niego o tej późnej porze, jednak w ciągu tych siedemnastu
lat zdarzyło się to naprawdę wiele razy, a jemu za każdym razem towarzyszyły te
same uczucia. Czuł wielkie współczucie do tej małej istotki, którą trzymał w
ramionach i nienawiść do tego, który jej to robił. Sam nie wiedział, dlaczego
jeszcze na to pozwalał. Może po prostu bał się zadziałać?
Odsunął ją od siebie i
założył kosmyk błąkających się po jej poranionej twarzy włosów za ucho.
Opuszkiem palców starł czerwoną krew wypływająca z jej rany na czole.
- Nie każ mi tam
wracać – poprosiła rozpaczliwym szeptem.
Chwycił ją za
posiniaczone dłonie i spojrzał w jej pełne bólu oczy.
- Nigdy.
A jednak wróciła.
Wróciła po to, aby rok później wyślizgnąć się śmierci z rąk. Można powiedzieć,
że tą śmiercią był jej własny ojciec. A Aniołem Stróżem, Wybawicielem, był Leon.
- Co się z nim stało?
– spytała.
Siedziała na
szpitalnym korytarzu w towarzystwie swojego najlepszego – i jedynego –
przyjaciela.
Spojrzał na nią z
troską.
- Dostał to, na co
zasłużył – odparł dotykając jej bladego policzka. – Nie myśl o tym. To już
przeszłość.
Zapatrzyła się w jego
oczach. Widziała w nich tak wiele współczucia i miłości. Miłości, którą darzyli
się od osiemnastu lat. Byli w końcu przyjaciółmi.
Ale przyjaźń a miłość
– tak wielka różnica? Owszem, dla niej tak.
- I już nie wróci? – W
jej głosie słychać było strach.
Pokręcił przecząco
głową.
- Nie wróci –
zaprzeczył.
W jej spojrzeniu nadal
czaił się niepokój.
- Nie znajdzie mnie? –
Histeria w jej głosie narastała z każdą chwilą.
Objął ją ramieniem i
przytulił mocno do siebie.
- Nie znajdzie –
rzekł. – Nie pozwolę na to.
Wtuliła twarz w jego
ciepły tors i zaczęła wdychać jego zapach. Był on jedyny w swoim rodzaju, nigdy
takiego nie spotkał, nie czuła.
Powoli odsunęła się od
niego. Ich spojrzenia spotkały się.
Chwycił ją za trzęsącą
się rękę.
Czuli to samo.
Zaczęli się do siebie
zbliżać. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry, które oni pokonali w
kilkanaście sekund. Nawet nie wiedzieli, kiedy ich usta spotkały.
Dotykał jej poranione
wargi swoimi. Nie odstraszyły go nawet te przecięcia na nich, które były w
końcu tak dobrze wyczuwalne.
A ona? Ona nie
zastanawiała się nad tym co robi. Wtedy żyła chwilą. Chwilą, która była
najlepszą w jej życiu.
Oderwali się od
siebie.
Widziała jego
zdezorientowanie, za to on doskonale czuł jej speszenie.
- Przecież jesteśmy
tylko przyjaciółmi – wyszeptała starając się powstrzymać drżenie swojego
słabego głosu.
Ścisnął mocniej jej
dłoń.
- Tak – potwierdził. –
Tylko przyjaciółmi.
Oderwała wzrok od jego twarzy. On swoje spojrzenie skierował
na kartki, które trzymał w rękach.
- To… to twoje. – Wyciągnął je w jej stronę.
Wzięła je od niego.
- Dziękuję.
Ale on nie wiedział, że dziękuje mu za wszystko co zrobił
dla niej przez tyle lat. A ona po prostu nie była świadoma, że jej słowa
odnoszą się właśnie do tego.
Oboje byli zdziwieni tym, co przed chwilą zobaczyli nawzajem
w sobie. On zobaczył w niej dojrzałą kobietę, która mimo tak trudnego życia
brnie dalej, przed siebie, a nie nastoletnią dziewczynę, która tak bardzo
cierpi.
Ona dostrzegła w nim mężczyznę, który tak bardzo jej pomógł,
mężczyznę, który był przy niej od małego, który uratował ją od śmierci.
- Muszę już iść – rzekła wreszcie.
Podrapał się po głowie.
- Tak… ja też.
Powoli odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, w
kierunku swojej pracy.
Znów to czuła… To, co wtedy, kiedy przybiegła do niego w
nocy. To, co czuła w szpitalu podczas rozmowy z nim.
Ale to nieistotne. Byli przecież tylko przyjaciółmi.
No więc tak.
Mówiłam, że rozdział będzie jutro, ale raczej się z nim nie wyrobię, więc publikuję tutaj mojego parta, który wysłałam na konkurs do Sophie xD
Miała być Marcesca, ale musiałam zmienić jedną postać, żeby nadawała się ona do którejśtam kategorii xD No i jest Leoncesca :P
Wiem, dziwny on jest :D Wpadłam na pomysł i napisałam go w godzinę/półtorej :D Mądra ja :P
Mój komputer, a dokładniej przeglądarka, uległ schrzanieniu. Teraz przebywam sobie na komputerze mojej jakże wielkodusznej siostry, dzięki ci Panie.
No dobra, koniec mojego ględzenia, zapraszam do czytania xD
A kolejny rozdział w przyszłym tygodniu prawdopodobnie :*