Ona ma za dużo tych dedykacji, zdecydowanie za dużo.
Ale muszę, bo kurde ją kocham no <333
Weronice, bo tak mi się zachciało. Bo już od niepamiętnych czasów,
że tak powiem, truje mi łeb o Leonettę, że chce ich spotkanie.
No teraz ma, więc nie może narzekać ;))
Kocham cię <3333
Stukał palcami o blat drewnianego stolika. Co chwila
spoglądał ze zniecierpliwieniem na zegarek. Z panienką Castillo
umówił się na godzinę siódmą, tymczasem było już dwadzieścia
minut po czasie, a ona nadal się nie zjawiała. Próbował się do
niej dodzwonić, ale jej telefon był poza zasięgiem. Westchnął
ciężko, podniósł się z krzesła i już miał wychodzić, kiedy
usłyszał za sobą jej głos.
- Niech pan poczeka. - Dobiegła do niego. - Proszę
poczekać. Przepraszam za spóźnienie, miałam małe problemy. Niech
mi pan wybaczy, proszę zostać.
Odgarnęła włosy z twarzy i próbowała złapać
oddech, który przyśpieszył po szaleńczym biegu przez pół
miasta.
Cóż, na pewno zdążyłaby na czas, gdyby nie fakt, że
jej siostra najwyraźniej zrezygnowała z powrotu do domu. Violetta
siedziała w salonie i czekała na nią, a jej nie było i nie było.
W końcu, po długim namyśle i kilku próbach dodzwonienia się do
niej, wysłała jej krótkiego esemesa, schowała klucz pod
wycieraczkę przed domem - bo ona oczywiście zostawiła swoje w
mieszkaniu - i czym prędzej pobiegła na przystanek. Jednak los
widocznie sprzysiągł się przeciwko niej, bo autobus, którym miała
dojechać do kawiarni uciekł jej sprzed nosa, i to dosłownie.
Biegła jak idiotka za nim przez kilka metrów, zrezygnowała jednak
kiedy doszła do wniosku, że przecież i tak go nie dogoni, a jakoś
nie ma ochoty wysłuchiwać głośniejszych śmiechów obcych ludzi.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Nie szkodzi, nic się nie stało - odparł. -
Pomyślałem tylko, że nie zamierza pani już się ze mną spotkać.
Nie odbierała pani telefonu.
- Wie pan, sprawy rodzinne, nie mogłam dodzwonić się
do siostry. Poza tym, telefon ma już swoje lata, denerwuje mnie,
więc zaliczył bliskie spotkanie z podłogą, ale mniejsza o to.
Jeszcze raz przepraszam, że musiał pan na mnie czekać.
Odsunął jej krzesło przy stole, a ona podziękowała,
uśmiechnęła się i usiadła. Usadowił się naprzeciw niej.
- Jakieś kłopoty w rodzinie? - zapytał zaciekawiony.
Machnęła ręką. - Ah, nic takiego. Z moją siostrą
są same problemy, ale już się przyzwyczaiłam, niech się pan nie
przejmuje. To... trudna dziewczyna. Ale nie rozmawiajmy o tym -
zawiesiła na chwilę głos. - Chciałam panu jeszcze raz bardzo
podziękować, że zwrócił mi pan mój dowód. Nie wiem, jak mogę
się panu odwdzięczyć.
Zaśmiał się przyjacielsko i oparł się łokciami o
stół.
- Odwdzięcza się pani tym, że zaprosiła mnie pani na
kawę - odpowiedział. - No i proszę nie mówić do mnie na pan.
Jestem Leon. - Wyciągnął do niej rękę.
Uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń. - A
ja...
- Violetta, tak, wiem - przerwał jej. - Bardzo ładne
imię, nawet moja córka tak stwierdziła. A proszę mi uwierzyć,
ona naprawdę zna się na rzeczy.
Teraz to ona się zaśmiała. - Nie wątpię, ma pan...
masz - poprawiła się szybko - cudowną córeczkę. Jak ma na imię?
- Dolores.
- To imię podobało mi się zawsze - przyznała. - Nie
rozumiem dlaczego moi rodzice nazwali mnie Violetta. Już imię mojej
siostry jest ładniejsze, Natalia jest takie... inne.
- Każde imię ma w sobie to coś - stwierdził Leon. -
Moje na przykład też do pewnego czasu mi się nie podobało, aż
doszedłem do wniosku, że są gorsze. O wiele gorsze.
Uśmiechnęła się.
Czas w towarzystwie tego mężczyzny płynął jej tak
szybko... Co chwila spoglądała na zegarek, a wskazówki poruszały
się jakby w przyśpieszonym tempie. Nie zwracała jednak na to uwagi
- tak przyjemnie im się rozmawiało. Poruszyli niemal wszystkie
tematy, znaleźli wspólny język i okazało się, że tak wiele ich
łączy.
- Twoja żona nie będzie zazdrosna, że spędzasz ze
mną tyle czasu? - W końcu odważyła się zadać pytanie, które od
początku spotkania chodziło jej po głowie.
Sama nie zastanawiała się, co powiedziałby Lorenzo,
gdyby się dowiedział, że spotyka się z obcym mężczyzną,
którego widziała raz w życiu na oczy.
- Nie mam żony, skąd taki pomysł? - Uśmiechnął
się.
- Och.
Speszyła się i spuściła głowę na dół. Nie
rozumiała jak mogła dopuścić do takiej gafy, była głupia.
- Ależ nic się nie stało - uspokoił ją. - Jeśli
chodzi o to, że mam córkę, a nie mam żony, to przecież nie będę cię okłamywał. Już się przyzwyczaiłem. Nie wstydzę się, że
Dolores to tak naprawdę wpadka z imprezy. Wiesz, kocham ją
najbardziej na świecie i nie mam powodów, żeby zmyślać.
Uśmiechnęła się. - Właśnie widzę, że ją kochasz
- rzekła. - Widzę twój wyraz twarzy, kiedy o niej mówisz. Tylko
jestem trochę zdziwiona, zazwyczaj to matka opiekuje się dzieckiem,
jeśli nie jest z jego ojcem.
Leon podrapał się po głowie i zaśmiał się.
Nie ma się co dziwić. Obalił stereotypy.
- Matka Dolores nie interesuje się nią, nie utrzymuje
kontaktów. Ostatni raz widziała ją po jej narodzinach. W sumie to
i dobrze. To nie była dobra kobieta - przerwał na moment. - A skoro
mowa o związkach... masz kogoś? Chłopaka, narzeczonego?
Westchnęła cicho.
Przez moment wahała się czy mu powiedzieć. Ale w
gruncie rzeczy on nie okłamał jej co do swojego stanu, więc ona
także powinna być szczera. A przecież... nie miała nic do
ukrycia. W końcu kochała swojego chłopaka.
- Tak, od kilku lat jestem w związku - wyznała.
To nic nie zmieniło, nadal rozmawiali jak najlepsi
przyjaciele, śmiali się. Zachowywali się, jakby znali się o wiele
dłużej, a tymczasem minęła zaledwie godzina.
Cóż, widocznie na tak trudno znaleźć bliską osobę
w tym wielkim mieście.
Wszedł po schodkach i stanął przed drzwiami. Zapukał. Nasłuchiwał
korków po drugiej stronie, w głębi domu, ale niczego takiego nie
usłyszał. Zamiast tego, do jego uszu dotarły takie... dziwne
odgłosy. Nie rozpoznawał ich.
Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Zastukał głośniej.
- Camila! - zawołał. - Camila, otwórz drzwi!
Usłyszał huk rozbijanego szkła. Zdenerwował się. Co działo się
z jego przyjaciółką?
Zeskoczył ze schodków i podbiegł do parapetu. Wyciągnął spod
doniczki srebrny klucz. Włożył go do zamka i przekręcił.
Otworzył drzwi. Wbiegł do środka.
W domu znów rozległ się huk. Dochodził... miał wrażenie, że z
kuchni. Zdenerwowany czym prędzej pobiegł w jej kierunku, a
później... później stanął jak wryty w progu.
Pierwszy raz widział ją w takim stanie. Nie poznawał jej.
Niszczyła wszystko, co tylko wpadło jej w ręce. Tłukła wszystkie
talerze, wszystkie szklanki i wazony. Jakby wstąpił w nią
prawdziwy szatan.
Podszedł do niej od tyłu. Chwycił ją za ramiona. Ale ona... ona
nie zareagowała. Jakby w ogóle tego nie poczuła.
Nie potrafił jej utrzymać. Nigdy nie podejrzewał, że tyle siły
może mieścić się w tak drobnym ciele.
- Camila, uspokój się - powiedział jej do ucha.
Nie dała znaku, że go słyszy. Sięgnęła ręką do miski stojącej na ladzie. Chwyciła ją i z
całej siły cisnęła nią o ścianę. Oplótł ją ramionami w pasie, przyciskając jej ręce do tułowia. Jednak... jednak ona - ku jemu wielkiemu zdziwieniu - wyrwała się.
Odgłosy jakie z siebie wydawała, naprawdę napawały przerażeniem.
Nabierała łapczywie powietrza, oddychała ciężko, krzyczała,
przeklinała, płakała.
Popchnął ją na podłogę. Straciła równowagę i runęła na
ziemię. Chciał ją przytrzymać, jednak ona była szybsza. Zerwała
się na nogi i wybiegła z kuchni.
Nigdy się tak nie bał. Nie wiedział, co dzieje się z jego
rudzielcem. Ona nigdy się tak nie zachowywała. To... to nie była
ona.
Usłyszał jak wbiega po schodach. Popędził za nią, jednocześnie
wyjmując z kieszeni bluzy telefon i wystukując numer swojego
przyjaciela. Odebrał po pierwszym sygnale. Powiedział mu tylko, że
ma natychmiast przyjeżdżać do domu Camili, i nie czekając na jego
odpowiedź, rozłączył się. Nie miał czasu na pogawędki z
Leonem.
Przeskoczył ostatni stopień i znalazł się na piętrze. Wpadł do
pierwszego pokoju z brzegu - od razu zauważył Cami. Ściągała z
półek wszystkie ramki ze zdjęciami, i wszystkie tłukła, rzucając
nimi o ścianę i podłogę. Podbiegł do niej. Chwycił ją za ramię i odciągnął na kilka
metrów. Nagle odwróciła się i z całej siły uderzyła go kolanem
w brzuch. Zgiął się w pół i puścił ją, a ona wybiegła z
pomieszczenia.
Po chwili opanował ból i wyprostował się. Wybiegł z pokoju za
swoją przyjaciółką.
Modlił się, żeby Leon przyjechał jak najszybciej. Nigdy jeszcze
nie miał takiej sytuacji, żeby nie mógł zapanować nad Camilą,
nigdy. Teraz... teraz wiedział, że sam nie da rady.
Próbował ją powstrzymać. Ale ona nadal wyrywała się i niszczyła kolejne rzeczy. Ilekroć
unieruchomił jej ręce, ona jakby dostawała więcej energii.
Szarpała się na wszystkie strony, wrzeszczała, a później
uciekała do kolejnego pokoju.
Tym razem też mu uciekła. Jednak po chwili usłyszał jej głośniejszy krzyk i głos Leona.
Wyszedł na korytarz.
- Co się z nią dzieje?
Stał przy schodach trzymając swoją przyjaciółkę w pasie i
próbując ją utrzymać. Maxi podbiegł do nich.
- Sam chciałbym wiedzieć. Nie daję rady, spróbuj ją uspokoić.
Chłopak chwycił Camilę za włosy i przytrzymał jej głowę.
Zaczął jej szeptać do ucha jakieś słowa, ale ona nie zwróciła
na nie uwagi. Nadal próbowała się wyrwać, wrzeszczała,
przeklinała, płakała.
Popchnął ją na ziemię i przycisnął do niej. Przytrzymał jej
ręce po obu stronach głowy. Nie przestała się szarpać. Wierzgała
nogami, jakby miała nieskończenie wiele siły.
Maximiliano chwycił ją za ramiona i poderwał do góry. Zacisnął
ręce na jej skórze, przez co syknęła głośno. On się jednak tym
nie przejął.
- Jeśli w tym momencie się nie uspokoisz, to - przysięgam ci -
dostaniesz tak, że przez tydzień nie będziesz mogła normalnie
chodzić, rozumiesz?
Ale najwyraźniej nie rozumiała, bo nie potrafiła się opanować.
Spojrzał na Leona.
- Nie ma szans - stwierdził.
Tamten pokiwał w zamyśleniu głową. Po chwili złapał Camilę za
rękę i podniósł do góry. Z trudem zaciągnął ją do jednego z
pokoi.
- Będziesz tutaj siedzieć, dopóki się nie uspokoisz.
Wepchnął ją do środka, zamknął drzwi i przekręcił klucz w
zamku.
- Myślisz, że to coś da? - spytał jego przyjaciel.
Wzruszył ramionami. Nie wiedział.
On również nigdy nie spotkał się z takim zachowaniem
Cami. Przecież to zawsze była spokojna dziewczyna... No, nie
zawsze. Ale nigdy nie dochodziło do takich sytuacji. Nigdy nie była
tak agresywna. Nie poznawał jej.
- I
can almost see it, that dream I'm dreaming but, there's a voice
inside my head saying, you'll never reach it... - nuciła pod
nosem przeglądając papiery na swoim biurku. - Every step I'm
taking, every move I make feels, lost with no direction, my faith is
shaking but I, I Gotta keep trying, gotta keep my head held high.
Nie mogła dokończyć refrenu, bo drzwi jej gabinetu otworzyły się
z hukiem, a do środka szybkim krokiem wparowała czarnowłosa
kobieta.
- Ludmiła, moja ostatnia nadziejo. - Dopadła jej biurka. - Musisz
mi pomóc, musisz, błagam cię.
Zdezorientowana blondynka wstała z krzesła i spojrzała uważnie na
Francescę.
- Dobrze się czujesz? - spytała podejrzliwie. - Co się stało?
Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i oparła się dłońmi o
blat. - Czuję się doskonale, czego nie można powiedzieć o szefie.
Nie ma dzisiaj humoru, uwziął się na mnie. Jesteś moją ostatnią
deską ratunku, rozumiesz?
Położyła jej dłoń na ramieniu. Włoszka wzdrygnęła się lekko,
jednak Ludmiła udała, że tego nie zauważyła - już kolejny raz,
tak na marginesie. Do tej pory nie rozgryzła dziwnego zachowania
dziewczyny, choć tak bardzo próbowała. Cóż, Francesca była
inna, można powiedzieć - dziwna.
- Rozumiem, rozumiem, ale o co chodzi? - spytała. - Nie denerwuj się
tak.
Jej współpracownica nabrała powietrza w płuca, po czym odetchnęła
głęboko.
- Wczoraj dał mi kolejne dwieście stron dokumentów do korekty, a
dzisiaj przyszedł i powiedział, że chce je mieć na godzinę
piątą, wiesz? Ja nie zrobiłam nawet połowy, do cholery, słyszysz?
Powiedział, że mnie zwolni, jak mu tego nie oddam, Ludmiła, musisz
mi pomóc!
Blondynka przygryzła wargę.
Nie do końca rozumiała, na czym miałaby ta jej pomoc polegać. Z
ortografii była tak naprawdę noga, przecież Francesca sama na
początku narzekała, że najwięcej problemów ma z jej dokumentami.
Teraz, co prawda, było trochę lepiej, ale i tak nie doskonale.
- I co ja miałabym zrobić? - Była ostrożna, nie wiedziała czego
ma się spodziewać.
- Proszę cię, poprawisz chociaż kilka stron? Ludmiła, ja naprawdę
nie dam rady zrobić tego w tak krótkim czasie - jęknęła.
Westchnęła.
- Dobrze wiesz, jakie byki robię przygotowując papiery. Ty naprawdę
chcesz, żebym poprawiała te błędy?
- Ale to nie ma znaczenia. - Machnęła ręką. - Chodzi o to, żeby
były tylko poprawione, żeby było widać, że ktoś je w ogóle
miał w ręce, rozumiesz o co mi chodzi? Jak będą jeszcze jakieś
błędy, to ja je później skoryguję, ale to na piątą musi być
zrobione. - W jej oczach widziała tyle nadziei, że przecież nie
mogła się sprzeciwić.
- No... dobrze - zgodziła się w końcu. - Tylko Francesca, ja
naprawdę nie umiem ortografii, ja...
- Boże, dziękuję ci. - Niespodziewanie dziewczyna rzuciła jej się
na szyję, chyba za nim jeszcze przemyślała swój czyn. Nigdy nie
okazywała tak otwarcie swoich uczuć, ale z Ludmiłą przecież
rozumiała się bardzo dobrze i przy niej mogła być sobą, choć po
części. Jej znajoma w dalszym ciągu nie wiedziała co stało się
kilka lat temu. I jak na razie nie musiała wiedzieć. - Ludmiła,
jesteś moim wybawieniem, wiesz? - Odsunęła się od niej. Na jej
twarzy widniał szeroki uśmiech, tak rzadko spotykany. - Przecież
ja nie wiem, co bym zrobiła, gdyby on naprawdę mnie wywalił... -
Zapewne załamałaby się psychicznie, doszła do takiego wniosku. Ta
praca, choć niełatwa i zajmująca wiele czasu, była jej ucieczką
od codzienności, od bolesnych wspomnień.
Dzięki niej nie cierpiała tak bardzo, choć przecież i tak musiała
znosić ten ból. Godziny spędzone bezczynnie były dla niej
prawdziwą męczarnią, wtedy przed jej oczami pojawiała się Jego
twarz, wtedy czuła jego ohydny oddech i silne ręce dotykające
całego jej ciała. Kiedy pracowała, to wszystko na jakiś czas
gdzieś znikało, odchodziło. Jednak kiedy tylko podnosiła głowę
znad papierów, zdawało jej się, że On stoi przed nią, że zbliża
się do niej. Jeszcze jakiś czas temu uciekałaby, teraz jednak
wiedziała, że to tylko jej chora wyobraźnia, że jego tak naprawdę
nie ma, że jest daleko, za oceanem. Przecież nie bez powodu uciekła
ze swojego kraju, w tak odległe miejsce; bała się, że któregoś
dnia może spotkać go na ulicy. A wtedy by już chyba nie
wytrzymała.
- Chodź do mojego gabinetu, dam ci papiery - odezwała się w końcu.
- Nie masz chyba roboty, prawda?
Pokręciła przecząco głową. - Nie, akurat wszystko skończyłam,
dzisiaj wyjątkowo mało. W przeciwieństwie do ciebie, jak mi się
wydaje - zaśmiała się.
Francesca jęknęła. - Nie przypominaj mi nawet. A na jutro muszę
oddać mu zaległe archiwum, czuję noc spędzoną nad papierami.
Mogłabyś mnie jakoś pocieszyć - zarzuciła jej, udając oburzoną.
Ludmiła uśmiechnęła się. - Ja jutro mam ułożyć plan jakiegoś
spotkania, a z tego co wiem, to najgorsze zadanie jakie w tej firmie
może się przytrafić.
- I dobrze wiesz. - W jej głosie słychać było współczucie. -
Doświadczyłam tego na własnej skórze. Raz. I już nigdy więcej.
Uzbrój się na jutro w żelazne nerwy i wypij kilka kubków melisy,
tak na wszelki wypadek. Dobrze ci radzę.
Więź między nimi się zacieśniała, choć Francesca miała
świadomość, że kiedy Ludmiła dowie się wszystkiego - a to
niewątpliwie kiedyś nastąpi, choćby nie wiem jak bardzo chciała
temu zapobiec - najprawdopodobniej nic nie będzie w stanie zerwać
ich kontaktów.
Wrzucam i rozdział osiemnasty, przepraszam za porę. Cóż,
dobrnęliście tych osiemnastu komentarzy, ale niech szanowny
anonimek nie myśli sobie, że ja jestem jakaś tępa ;) Na tym blogu
w życiu nie było tylu komentarzy od anonimów, więc oczywiste jest
to, że się zorientowałam, że to jedna i ta sama osoba. Rozdział
dodaję, ale na przyszłość proszę nie robić mi takich akcji :)
No muszę wspomnieć tak wgl o Marco/Xabim. Nie wiem jakim prawem
on odchodzi z serialu, ale ja go znajdę i zabiję. Kurde, on se
odchodzi i nawet nie myśli, że ja umrę z braku Marcesci. Nie
trawię Diecesci, nie lubię jej, ale jak już pisałam na moim asku,
pal sześć, niech oni sobie będą razem na ten finał, ważne
tylko, żeby moja Francesca była szczęśliwa <3
Part o Naxi pojawi się jakoś niedługo, rozdział tutaj - nie
wiem kiedy. Zbliża się rok szkolny itp. itd. a poza tym, muszę się
wziąć za ocenianie partów z konkursu na Juntosie, a trochę tego
jest, uwierzcie mi :)
Kocham was bardzooo mocno <33333
17 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 19