Pchnęła ręką
wielkie szklane drzwi i weszła do środka. Wokół panował gwar.
Zabiegani ludzie latali w tę i z powrotem zupełnie nie zwracając
uwagi na innych. Westchnęła głęboko i zrobiła krok do przodu
przeciskając się przez tłum.
- Comello! –
Usłyszała wołanie.
Nabrała powietrza
w płuca i odwróciła się za siebie.
- Dzień dobry
szefie – powiedziała, gdy wysoki, tęgi mężczyzna stanął przed
nią.
Pojrzał jej
groźne spojrzenie.
Nigdy nie go nie
lubiła. Uważał się za lepszego, bo miał swoją firmę. Tak
naprawdę w jej prowadzeniu wyręczała go jego żona, bo on sam był
za głupi na to, aby wziąć sprawy w swoje ręce.
- Pół godziny
spóźnienia, Comello.
- Jakiego
spóźnienia? – zdziwiła się. – Sam kazał mi pan dzisiaj
przyjść później.
- Niemożliwe –
mruknął.
Wyjął z kieszeni
marynarki swój czerwony notes, z którym nigdy się nie rozstawał.
Zapisywał tam wszystko. Można by pomyśleć, że pomimo tak młodego
wieku miał sklerozę gorszą dziewięćdziesięcioletni staruszek.
- Biegiem do
biura, robota sama się nie zrobi.
Odszedł podnosząc
głowę dumnie do góry. Dziewczyna zaśmiała się w duchu z jego
zachowania, w końcu jaki normalny człowiek chodzi dumny jak paw?
Nie znała ich wielu. Nie znała praktycznie nikogo.
Pracowała w
dobrze prosperującej firmie w Buenos Aires, a jej zajęciem było
sprawdzanie błędów ortograficznych i interpunkcyjnych w różnych
dokumentach. Jako, że jej współpracownikami byli według niej sami
idioci, korekty miała codziennie bardzo dużo. Po całym dniu pracy
zazwyczaj marzyła tylko o tym, aby wrócić do domu i położyć się
na łóżku nie przejmując się niczym innym. Ta robota przynajmniej
nie pozwalała jej myśleć o tym, co stało się kilka lat temu.
Szybkim krokiem
udała się w stronę schodów. Stukając szpilkami weszła na górę
i ruszyła długim korytarzem do swojego gabinetu przeznaczonego
wyłącznie dla niej. To tam spędzała kilka, czasami kilkanaście
godzin w ciągu doby oddając się tylko swojej żmudnej, zajmującej
pracy.
Weszła do środka
i od razu skierowała się do expressu. Zaparzyła sobie mocną,
gorącą kawę i usiadła przy biurku. Wzięła do ręki pierwsze z
brzegu papiery i rzuciła na nie okiem. Od razu zauważyła masę
błędów, które przecież nie mogły istnieć.
Zrobiła łyka
kawy i zabrała się do poprawiania tekstu.
Ktoś zapukał do
drzwi.
- Proszę! –
krzyknęła.
Do środka weszła
wysoka blondynka. Nie znała jej, widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Nie wiem, czy
dobrze trafiłam… - zaczęła. – Pani Francesca Comello?
- Tak, o co
chodzi? – spytała bez entuzjazmu.
- Szef kazał
przekazać jakieś dokumenty do korekty. – Wskazała na papiery,
które trzymała w ręce. – Powiedział, że chce je otrzymać
jeszcze dzisiaj.
Wstała i podeszła
do niej. Wzięła od niej kartki i przejrzała je.
- Oddaj mu to i
powiedz mu, że jest zdrowo porąbany – zwróciła jej rzeczy,
które przyniosła.
Kobieta spojrzała
na nią zdziwiona.
- Tak mu powiedz –
powtórzyła. – I przypomnij mu, że wczoraj dał mi sto
pięćdziesiąt stron jakiegoś archiwum do poprawy na dzisiaj. A ja
nie zrobiłam nawet połowy.
Blondynka
niepewnie pokiwała głową.
- To wszystko?
- Tak, oczywiście
– potwierdziła. – Do widzenia.
Wycofała się i
wyszła zamykając za sobą drzwi.
Zdenerwowana
Francesca wróciła na swoje miejsce. Co ten facet sobie wyobraża?
Przecież ona nie jest robotem, nie może zrobić tylu rzeczy na raz.
Jej się nie programuje, ona nie robi tego, co chcą inni. Może
pracować, ale bez przesady. Nikt tak nie potrafi.
Ona też nie.
Westchnął i
skierował się do pokoju swojej córki. Dochodziła już godzina
jedenasta, a ona wciąż spała. Co z tego, że była sobota? Nie
można przecież wylegiwać się do tej pory, trzeba wykorzystać
dzień w pełni, nie zmarnować go.
Podszedł do
białych drzwi i nacisnął klamkę. Wszedł do środka, a jego oczom
zaraz ukazała się mała dziewczynka śpiąca smacznie w swoim
jednoosobowym łóżku. Wyglądała tak słodko, kiedy była na
wycieczce w krainie Morfeusza, że mężczyzna nie miał serca jej
budzić. Wszystko jednak ma swoje granice.
- Słońce. –
Potrząsnął nią lekko. – Wstawaj, córeczko, już pora.
Mała otworzyła
natychmiast swoje czarne jak dwa węgle oczy i spojrzała na swojego
ojca.
- Już? –
zapytała.
- Już –
potwierdził. – Wstań i ubierz się, dobrze? Zrobimy śniadanie, a
później pójdziemy na plac zabaw, tak?
- A na lody? – W
jej oczach pojawiła się nadzieja.
Uśmiechnął się.
- Jak będziesz
grzeczna. A teraz ja idę na dół, a tu zejdź za chwilę do mnie.
Pokiwała głową,
a on wstał z podłogi i wyszedł na korytarz.
Był samotnym
ojcem. Dla niektórych jego rówieśników było to nie do pomyślenia
– był taki młody, a już musiał bawić jakiegoś bachora. Nie
wychodził na żadne imprezy, ale to wszystko wynagradzał mu uśmiech
córki, którą przecież tak kochał. Przez tą wpadkę musiał
całkowicie zmienić swoje życie, ale wcale tego nie żałował.
Przecież gdyby żałował, to już by go tu nie było. Ale był i
chciał być dla swojej córki, która była całym jego światem.
Nie wyobrażał sobie życia bez niej.
Rola mężczyzny
samotnie wychowującego dziecko nie była prosta. Nikt nie mówił,
że będzie. On był świeżo po studiach, kiedy urodziła się
Dolores. Poczęta została na imprezie z okazji zakończenia szkoły,
a że jej matka nie wyrażała jakiejkolwiek chęci na opiekę nad
córką, on musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Godził pracę i
codzienne wychowywanie dziecka, starał się dać jej wszystko co
najlepsze, i choć czasami wydawało mu się, że to wszystko go
przerasta, nie chciał się poddać bo wiedział, że wtedy Dolores
zostałaby mu odebrana, a on na pewno nie wytrzymałby i już
następnego dnia ze sobą skończył. W końcu życie bez córki nie
było dla niego życiem.
Do kuchni wbiegła
jak zawsze radosna Dolores. Usiadła przy stole czekając, aż jej
tata poda jej śniadanie.
- Czy moja
księżniczka jest głodna? – spytał uśmiechając się.
- Jak wilk! –
zawołała mała.
Zaśmiał się i
postawił przed nią talerz z kanapkami, który opustoszał zaledwie
po pięciu minutach. Następnie pomógł jej się umyć, a chwilę
później wychodzili już przez drzwi wyjściowe na podwórze.
Dolores pobiegła
szybko w stronę placu, a on szedł wolnym krokiem nie spuszczając z
niej oczu. Nie chciał, by cokolwiek jej się stało, nie mógłby
sobie tego wybaczyć. Nie cierpiał nawet, kiedy po prostu
przewróciła się i nabiła sobie guza. Wolał ją uśmiechniętą i
radosną, a nie smutną i płaczącą z powodu upadku.
Rzadko pytała o
swoją matkę. Jednak on wiedział, że mimo wszystko powinna być
świadoma całej sytuacji pomimo swojego młodego wieku. W końcu jej
koleżanki miały obojga rodziców, a ona tylko jego. Starał się
wynagradzać jej brak matki, jednak wiedział, że nie będzie to do
końca możliwe.
Matki nie zastąpi
nic.
Przyśpieszyła.
Czuła tą adrenalinę buzującą w jej wnętrzu, tą radość, która
rozpierała ją od środka. To było coś co kochała, nie mogłaby z
tym skończyć. Nie teraz.
Przeklinała się
w myślach, że nie związała włosów, które teraz przez podmuch
wiatru przeszkadzały w jeździe. Mimo, że miała na głowie kask,
doskonale widziała jak długie kosmyki powiewają wokół jej głowy.
Zwolniła i weszła
w zakręt. Później znów dodała gazu jednocześnie wymijając
jadącego obok niej chłopaka. Posłała mu tylko spojrzenie pełne
satysfakcji. Co z tego, że jest dziewczyną? W Argentynie jest
równouprawnienie, a ona nie zamierzała zaprzestać czegoś, co
dawało jej tyle radości. Przy okazji pokazywała przeciwnej płci,
że kobiety też mogą robić niebezpieczne rzeczy. Nie muszą ciągle
sterczeć przy garach i zajmować się dziećmi. Jej pasja była
dowodem na to, że nawet one mają pasje takie jak mężczyźni,
które chcą rozwijać, i marzenia, które pragną realizować.
I mimo, że tak
oddawała się swojemu hobby, to w środku czuła jaką pustkę.
Czegoś jej brakowało. Nie miała drugiej połówki, nie miała na
nią czasu. Jej zainteresowania były dla niej ważniejsze. Oprócz
jazdy kończyła przecież studia, chciała mieć czym pochwalić się
w rodzinie. Oni nigdy w nią nie wierzyli. Sądzili, że w jej głowie
był tylko ten głupi motocross i nic więcej. Ona musiała im
pokazać, że się mylą. Jej zamiarem było udowodnienie im, że nie
jest tylko nieporadną dziewczyną. Kochała motory całym sercem,
jednak miała w sobie siłę, żeby zawalczyć i przekonać swoja
rodzinę, że znaczy coś więcej.
Oni chcieli, żeby
jak jej ojciec uczyła się medycyny, a w przyszłości stała się
znanym lekarzem i sprawiła, żeby nazwisko jej rodziny było znane w
całej Argentynie. Chcieli osiągnąć dzięki nie sławę, bo w
końcu kto nie będzie doceniał ludzi, którzy wychowali najbardziej
znanego lekarza? Ale ona wcale nie chciała iść w tym kierunku.
Nigdy nie przeszło jej przez myśl, że mogłaby studiować
medycynę, że mogłaby leczyć ludzi. A gdyby tak kiedyś się
pomyliła i przez jej nieuwagę pacjent by zmarł? Do końca życia
miałaby wyrzuty sumienia, nie mogłaby z tym żyć. Poza tym, nigdy
nie lubiła przychodni lekarskich, ani szpitali, zawsze napawały ją
one lękiem i wywoływały niekontrolowany napad paniki, którego tak
nie cierpiała. Ilekroć zobaczyła strzykawkę, serce zaczynało jej
szybciej bić, a na widok krwi po prostu traciła przytomność. Taki
ktoś jak ona nie może być lekarzem, nie może ratować życia
innych ludzi samemu bojąc się wszelkiego rodzaju leczenia.
Mimo to jednak,
trenowała motocross. A każdy wie, z czym to się wiąże. Ból, pot
i łzy. Mordercze treningi przygotowujące do różnych zawodów
czasami zajmowały całe dnie. Ona jako dziewczyna nie miała taryfy
ulgowej. Jej trener traktował ją tak samo jak męską część
grupy, a jej to odpowiadała. Nie chciała być księżniczką. Była
jedyną kobietą na torze. Po części jej to odpowiadało, a po
części nie. Czasami nie miała się po prostu do kogo odezwać,
choć utrzymywała dość dobry kontakt chłopakami.
Wiele razy
zaliczyła upadek na motorze. Wiele razy widziała te okropne rany na
swoich rękach i nogach. Ludzie z toru wiedzieli jak się zachować,
gdy sobie coś zrobi. Byli świadomi, że gdyby tylko spojrzała na
krew płynącą z miejsc, które sobie uszkodziła, niewątpliwie
zemdlałaby w jednym momencie.
Kilka razy doznała
kontuzji. Skręcona czy złamana noga lub ręka nie były dla nikogo
w tym miejscu niczym dziwnym. Wszyscy doskonale wiedzieli, że sami
zdecydowali się na ten pełen niebezpieczeństw sport. Nie mogli
nikogo o nic winić. Ona miała zazwyczaj takie szczęście, że
praktycznie zawsze wychodziła z wypadku bez szwanku. Jedynymi
oznakami, że takie coś rzeczywiście miało miejsce, było kilka,
może kilkanaście siniaków.
Ona była silna.
Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. W końcu, czy
dwudziestokilkuletnią dziewczynę, która tak walczy o swoje, można
nazwać słabą?
No i jest drugi rozdział. Mam nadzieję, że się wam podoba :)
Wyjaśnił się pierwszy wątek z pierwszego rozdziału. Tą dziewczyną jest Francesca, a nie Naty, jak niektórzy twierdzili :D Czy ktoś pomyślał, że to właśnie Fran?
No i tam jeszcze w pierwszym wątku o niej pojawiła się jakaś wysoka blondynka... Kto to może być? xD
Jest drugi wątek - ojciec samotnie wychowujący córkę. Tutaj również nie podałam imienia, ale jak ktoś zajrzał do bohaterów, to po cytatach można się domyślić kto jest tym ojcem :D
Trzeci wątek, to na pewno nie Lara! Jej nie ma w moim opowiadaniu :) Wytężcie swoje umysły i spróbujcie zgadnąć, kim jest ta dziewczyna :D Na pewno wam się uda :D
To chyba tyle :P
Gracias za tyle komentarzy pod pierwszym rozdziałem, jesteście wspaniali <3333
Jak macie ochotę, to wpadajcie na mojego drugiego bloga na OP o Fedemili KLIK.
Trzeci rozdział pojawi się niedługo. Tam już wyjaśni się trochę wątek dziewczyny z motocrossu, oraz pojawi się kolejny :)
Mam nadzieję, że przeczytacie :D
Kocham was <33333