Powoli zbliżała
się do dużych, białych drzwi. Serce tłukło się w jej piersi.
Zawsze tak było, kiedy miała wejść do tego budynku. Ta niezmienna
reakcja miała swoje miejsce już od czterech lat, każdego dnia. Nie
mogła być inna, bo Ludmiła ciągle odczuwała to samo, gdy miała
odwiedzić swoją siostrę. To wszystko przez poczucie winy. To ono
doprowadzało ją do takiego stanu. W głębi duszy wiedziała, że
to wszystko stało się przez nią, że to z jej powodu Sara znajduje
się w tym miejscu, to z jej powodu cierpi. Ale nie mogła już
cofnąć czasu. Co się stało, to się nie odstanie. Nie miała
wyboru – musiała żyć z tym okropnym poczuciem winy już do
końca.
Atmosfera panująca
w zakładzie psychiatrycznym nie była przyjemna. Po korytarzach
chodzili pacjenci. Niektórzy zdawali się być obecni tutaj tylko
ciałem, nie duchem. Gdzieś w oddali słychać było krzyki
awanturującego się mężczyzny. To było tutaj normalnością, a że
tak często spędzała czas w tym miejscu, to już się przyzwyczaiła
do trudnych, ciężkich czy dziwnych sytuacji.
- Dzień dobry. –
Za swoimi plecami usłyszała głos. – Pani do Sary, tak?
Odwróciła się.
Przed sobą zobaczyła wysoką, ciemnowłosą kobietę w białym
fartuchu. Uśmiechała się do niej.
- Tak –
potwierdziła. – Jest u siebie?
- Oczywiście. –
Skinęła głową. – Może pani do niej iść.
Oddaliła się od
pielęgniarki w stronę pokoju swojej siostry. Stanęła przed
białymi drzwiami, za którymi jak zawsze panowała cisza. Delikatnie
nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi.
Jej
bladoniebieskie oczy dostrzegły drobną dziewczynę skuloną na
jednoosobowym łóżku. Kremowa pościel w kompletnym nieładzie
zasłaniała jej kolana. Ona sama z pustym wzrokiem wbitym w białą
ścianę, zupełnie nie dawała znać, że wie o obecności Ludmiły.
Blondynka podeszła
do niej i ukucnęła przy brzegu łóżka, tuż przed swoją siostrą.
Tak bardzo chciała, aby ty na nią spojrzała, aby na jej twarzy
wykwitł ten uśmiech sprzed czterech lat. Marzyła, aby znów
usłyszeć jej śmiech odbijający się echem o ściany całego domu,
aby jeszcze raz pokłócić się z nią o jakąś błahostkę.
Wiedziała jednak, że być może nigdy nie będzie to możliwe, że
nigdy nie wrócą tamte czasy.
- Sara –
odezwała się cicho, kładąc rękę na jej dłoni.
Cisza. Nawet nie
drgnęła. Od czterech lat, nigdy nie poruszała się, kiedy jej
siostra była obok. Kiedy jej nie było – również nie.
Sama nie
wiedziała, czego może się spodziewać po zgwałconej dziewczynie.
Miała tylko szesnaście lat, gdy to się stało. Była jeszcze
młoda, była taka młoda… I wszystko legło w gruzach jednej nocy.
Upadła na samo dno przepaści i nie miała już siły się podnieść.
Próbowała, Ludmiła wiedziała, że próbowała, ale to było ponad
jej siły. Przestała walczyć. Poległa. Wróciła na tarczy.
- Przepraszam –
szepnęła kobieta. – Przepraszam za wszystko.
Te same słowa od
czterech lat. Powtarzała je codziennie, lecz nigdy nie będzie mogła
tego naprawić. Wiedziała, ze to tylko nieistotne zdanie.
Wstała z podłogi
i ostatni raz spojrzała na swoją siostrę. Oczy zapiekły ją.
Odwróciła się.
Wyszła z pokoju
ze świadomością, że jutro znów tu wróci. Że jutro znów będzie
przepraszać.
„Niekończąca
się opowieść, którą słyszysz na faktach,
trzeba zabić
skurwysyna to najlepsza jest terapia.
To kilka sekund
życia co zmieniają teraz wszystko,
czas leci coraz
szybciej wspomnienia i tak przyjdą.
Spotkała ją
krzywda, której nie da się naprawić,
Do końca swego
życia nie zapomni jego twarzy”
~ Laska –
Smutna historia ~
Po mieszkaniu znów
rozległ się denerwujący dźwięk dzwonka do telefonu.
Zaklął pod
nosem, po czym wziął komórkę do ręki i z niechęcią nacisnął
zieloną słuchawkę.
- Czego? –
warknął do słuchawki.
- Chciałem ci
tylko przypomnieć, że dostałeś tą ostatnią szansę od szefa i
masz się dzisiaj zjawić w pracy – Usłyszał głos swojego
przyjaciela.
Westchnął
głęboko.
- Przecież wiem –
mruknął. – Dzwonisz szósty raz, człowieku.
- Bo chcę uniknąć
kolejnych litanii, które będę składał u szefa, żeby łaskawie
znów przyjął cię do roboty. Nie będę świecić za ciebie
oczami.
- Zapamiętałem
to z pierwszym razem. Czy ty masz mnie za jakiegoś idiotę?
- Moje słowa
nigdy nie oddadzą tego, jak wielkim głąbem jesteś.
- Bardzo śmieszne.
Widzimy się o czwartej, cześć.
Rozłączył się.
Uwielbiał tego
chłopaka. Był jego najlepszym przyjacielem od wielu lat, jeszcze w
tych czasach, kiedy ze swoimi rodzicami tworzył rodzinę,
niekonieczne szczęśliwą. Ale Marco nigdy nie zostawił go w
potrzebie. To jemu mógł się wygadać, poużalać, a nawet
wypłakać. Przy nim nie wstydził się okazywać swoich słabości.
Mógł powiedzieć mu wszystko i mieć pewność, że nikt więcej
się o tym nie dowie.
Pochodzili z dwóch
różnych krajów. Zbliżyła ich przeprowadzka do Argentyny. Kiedy
Federico w wieku trzynastu lat przyjechał do niej z Włoch, Marco
już rok wcześniej opuścił rodzinny Meksyk.
Poznali się w
szkole. Nauczycielka hiszpańskiego kazała im za karę zostać po
lekcjach i uporządkować szafki w klasie. Nie przeszkadzało im to,
ponieważ to za rozmawianie na zajęciach musieli to robić.
Spędzenie więcej czasu razem było dla nich świetnym pomysłem.
Federico pamiętał,
jak tego dnia zalał wodą ich ostatnie sprawdziany. Oczywiście nie
specjalnie. Pech chciał, że w tym samym momencie do klasy weszła
ich nauczycielka.
Dzięki
pomysłowości Marco, wszystko uszło im płazem. On zawsze miał
nienaganne wymówki, tak było i tym razem.
Odtąd stali się
nierozłączni. Wszędzie chodzili razem. „Fede i Marco” – tak
o nich mówiono. Zawsze razem, nigdy oddzielnie.
Aż do teraz.
Meksykanin widział, doskonale widział zachowanie swojego
przyjaciela, ale ni mógł nic zrobić. Nigdy nie odważyłby się
zerwać z nim kontaktu dlatego, że jest taki a nie inny. On jako
jeden z nielicznych widział co przeżył Federico i dlatego przy nim
był.
Potępiał jego
postępowanie, bo on sam miał wielki szacunek do kobiet. Ale
rozumiał go. Wiedział jak jest mu ciężko, że on jeszcze o tym
nie zapomniał i prawdopodobnie nigdy nie zapomni. Chciałby móc
wymazać mu z pamięci wszystkie te złe wspomnienia, ale wiedział,
że to niemożliwe.
I za to właśnie
Federico go kochał. Nigdy nie sądził, że będzie mógł zaufać
komuś tak, jak kiedyś ufał swojemu ojcu. Ale kiedy spotkał Marco,
wszystko się zmieniło.
Teraz wiedział,
że nic nie może zepsuć ich przyjaźni. Jest po prostu za silna.
Marco robił dla
niego wszystko – jak idiota za każdym razem błagał swojego
szefa, żeby znów przyjął Federa do pracy. Jak debil przekonywał
go, że chłopak się poprawi, że będzie już regularnie
przychodził do roboty.
Włoch westchnął.
Tak się dla niego
stara, a on to po prostu olewa?
Wolnym krokiem
podszedł do szafki i wyjął z niej wszystkie papiery z nutami jakie
miał. Musiał przecież wybrać coś na zajęcia – uczenie
dzieciaków gry na keyboardzie nie jest łatwe.
Ale musiał to
zrobić. Może nie tyle dla siebie, co dla swojego przyjaciela.
Marco robił tyle…
Federico mógł zrobić choć te jedną, głupią rzecz.
- Ileż mogę cię
wołać? – krzyknął z całych sił. – Gardło mi zaraz
wysiądzie, zwolnij trochę!
Kilkanaście ludzi
odwróciło głowy w jego stronę, ale on się tym nie przejął.
Nogi odpadały mu już od biegania, cóż tu dużo mówić – nie
był długodystansowcem.
Leon zatrzymał
się na moment i odwrócił w jego stronę. Na jego twarzy malowało
się zdziwienie.
Maxi podbiegł do
niego. Mężczyzna wyjął słuchawki z uszu.
- Wołałeś mnie?
– spytał.
Westchnął ze
zrezygnowaniem.
- Co najmniej
pięćdziesiąt razy odkąd wyszedłeś ze sklepu. Nie zapominajmy
też o tym, że prawie wpadłbym pod samochód, kiedy goniłem cię
przez pasy, ale ty oczywiście mnie nie usłyszałeś. No i jeszcze
dostałem torebką od pewnej starszej pani, na którą wpadłem przez
przypadek i rozsypałem jej zakupy. Trochę zajęło mi ich
pozbieranie, a później jeszcze zaczepiły mnie dzieciaki ze szkoły
w związku z nowym układem. Coś pominąłem? A tak, zaliczyłem
glebę, bo nie zauważyłem tego bezdomnego psa rozwalonego na środku
chodnika.
Leon podrapał się
po głowie. Próbował ukryć uśmiech.
- Wystarczyło
mnie dogonić.
- Dogoniłbym cię,
gdyby los nie sprzysiągł się przeciwko mnie i pozwolił mi jak
cywilizowanemu człowiekowi przejść spokojnie przez kilka ulic
Buenos Aires. Z czego się śmiejesz, człowieku? To wcale nie jest
zabawne.
W rzeczywistości
wcale nie był na niego zły. Ale pożartować chyba zawsze można,
prawda? Obaj zawsze mieli bardzo duże poczucie humoru.
- Nie, no co ty –
rzekł Leon uśmiechając się. – Pomijając to, że wyglądasz jak
idiota, to przecież nic takiego się nie stało, nie?
- Weź mnie
chłopie nie osłabiaj – prychnął jego przyjaciel. – I tak
wyglądam lepiej od ciebie.
Ze swoją
nierozłączną czapką na głowie rzeczywiście był bardzo
przystojny. Miał swój styl, inny od reszty chłopaków, mężczyzn.
Nie lubił chodzić elegancko ubranym, wolał swoje sportowe dresy i
bluzy. Poza tym, w jego zawodzie najważniejsza była wygoda.
Leon zaś
ubóstwiał swoje koszule w kratkę i ciemne jeansy. Był samotnym
ojcem, miał córkę na utrzymaniu i musiał wyglądać poważnie.
Wiedział, że w takim stroju zyska więcej w oczach ludzi, z którymi
kontakt ma Dolores, a właśnie na tym mu zależało – żeby
dziewczynka nigdy nie wstydziła się swojego ojca. W końcu ma tylko
jego.
- Camili z tobą
nie ma?
- Nie, poszła na
uczelnię. Dzisiaj ma nocne zajęcia, mam po nią podjechać rano. I
oczywiście od razu zawieść ją na tor. Nie rozumiem, jak można po
dziesięciu godzinach wkuwania jeździć na motorze, bez żadnego
odpoczynku. Przecież ona się kiedyś wykończy.
Mężczyzna
uśmiechnął się.
- Ona? –
powiedział. – Gdyby miała się wykończyć, to zrobiłaby to już
dawno temu. Prędzej zaliczy wtopę na torze, niż się podda.
- Nawet tak nie
myśl, Leoncio. – Maxi podniósł palec w ostrzegawczym geście. –
Jeszcze wykrakasz, i co?
Jego przyjaciel
położył mu rękę na ramieniu.
- Camila jeździ
dziesięć lat, a jakoś jeszcze nigdy nie miała żadnego poważnego
wypadku – rzekł. – A to, że ja powiem jakąś głupotę, to nic
nie zmieni.
- Ale i tak nie
mów. Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Okey, już będę
cicho – zaśmiał się. – Szukałeś mnie po coś konkretnego?
Maximiliano
otworzył dłoń i uderzył się nią z całej siły w czoło.
- Musisz mi pomóc.
– Chwycił go za ramię i pociągnął za sobą. – Nie ogarnę
sam tego układu, idziesz ze mną.
Leon ledwo
utrzymał równowagę, kiedy jego przyjaciel biegł przed siebie nie
zważając na ludzi wokół.
- Maxi, muszę
odebrać Dolores, obiecałem…
- Twoja sąsiadka
ją lubi, odbierzesz ją za godzinę. – Chłopak machnął ręką.
– Przeżyjesz.
Westchnął
głęboko.
- Za jakie
grzechy…
Nie dostał jednak
odpowiedzi, ponieważ kilka sekund później leżał płasko na
środku chodnika.
- Wstawaj pokrako,
nie ma czasu!
Podniósł się
powoli na nogi. Nie zważając na rozbawione spojrzenia przechodniów
ruszył za swoim przyjacielem, który był już kilkanaście minut
dalej.
On również nie
był długodystansowcem.
Więc pojawia się rozdział dziewiąty
:) Jak wam się podoba? Ja osobiście uważam, że na całej linii
spierniczyłam wątek Federico -.- Ale nie gadajmy o tym :D
Pod ostatnim rozdziałem było taaaaak
dużo komentarzy! Wiecie jak się cieszyłam? Nie wiecie! Jesteście
wspaniali, dziękuję <33333
A teraz poproszę o... 19 komentarzy
:) Teraz to już na bank dacie radę :D
To co? Życzę wam przyjemnego
czytania, i wgl :D
Kocham was <33333