Otworzyła oczy. Poraziło ją jaskrawe światło lampy
zawieszonej przy suficie. Potarła ręką czoło, próbując
przypomnieć sobie gdzie jest, i w jaki sposób się tutaj znalazła.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Przekręciła
głowę na drugą stronę. Zobaczyła wysokiego mężczyznę w białym
kitlu.
Podszedł do niej. Stanął stanowczo za blisko łóżka.
Zacisnęła ręce na czymś, co zdawało się być
pościelą.
- Dzień dobry, pani... - Spojrzał w dokumenty, które
trzymał w ręce - Comello. Jak się pani czuje?
- Dobrze - odparła natychmiast, choć niezgodnie z
prawdą.
Głowa pulsowała jej od bólu, nie wiadomo czym
wywołanego.
- Nie boli panią głowa? - Czy on czyta w myślach?
- Nie - zaprzeczyła. - Proszę mi powiedzieć, gdzie
jestem, i jak się tutaj znalazłam.
Mężczyzna położył jakieś papiery na stoliku.
- Straciła pani przytomność w pracy. Przewieźliśmy
panią do szpitala,
Wszystko sobie przypomniała.
Te obrazy, które zobaczyła chwilę przed tym
wszystkim. Chłopaka - a może mężczyznę? - który stanął
przed nią.
Zapomniała. Jak mogła zapomnieć?
Nie wzięła tych cholernych tabletek, bez których nie
może normalnie funkcjonować. Łykała te psychotropy całymi
garściami, bo tylko dzięki nim nie myślała ciągle o tej
imprezie, o gwałcie.
- Proszę mnie wypisać - zażądała.
Lekarz spojrzał na nią zdziwiony.
- Słucham?
- Proszę mnie wypisać - powtórzyła. - Proszę
przygotować jakieś papiery czy co tam trzeba, ja je podpiszę i
wracam do domu.
Mężczyzna podrapał się po głowie.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł - zaoponował.
- W pani stanie...
- Nie obchodzi mnie mój stan - przerwała mu. - Chcę
się wypisać na własne żądanie, mam takie prawo.
Odchrząknął.
- Oczywiście. Poproszę pielęgniarkę by przyniosła
pani dokumenty.
Odwrócił się i wyszedł.
Odetchnęła z ulgą nie czując już jego obecności w
tym pustym pomieszczeniu.
Jeszcze tego brakowało. Miała zostać tutaj? W
szpitalu? W szpitalu, gdzie pełno innych ludzi, a zwłaszcza
mężczyzn?
Niektórych może tak podobnych do Niego.
Nigdy nie zdecydowałaby się na coś takiego.
Nie chciała, nie mogła o tym myśleć. Czy wspominanie
przeszłości jej w czymś pomoże? Ale ona nie potrafiła o tym nie
myśleć. To było tak zakorzenione w jej głowie, że nie mogła
tego wyrzucić. Poza tym, nie potrafiłaby. To było za trudne.
Była szczęśliwą nastolatką. Miała wszystko -
rodzinę, przyjaciół, znajomych. W szkole była znana i lubiana,
nie było osoby, która nie darzyłaby jej sympatią; oprócz
zarozumiałej szkolnej elity. Miała w sobie coś, co nie pozwalało
innym przejść obok niej obojętnie.
Chłopcy otaczali ją ze wszystkich stron marząc o tym,
by chociaż z nimi porozmawiała. Nie rozumiała zamieszania wokół
swojej osoby - uważała, że jest dziewczyną taką jak wszystkie
inne.
Zachowywała się jak inni ludzie w jej wieku. Pyskowała
nauczycielom, nie uczyła się, wagarowała, przeklinała, czasami
nawet piła czy paliła, ale to przecież nic takiego, prawda? Jej
rówieśnicy robili to samo, nie miała się czym przejmować.
Chodziła na dyskoteki, na imprezy, bawiła się,
szalała, nie przejmowała się świadomością, że następnego dnia
będzie miała tak ogromnego kaca, że nie będzie mogła wstać z
łóżka.
Miała gorzej niż inne dzieciaki; kiedy miała
siedemnaście lat jej rodzice opuścili Włochy i wyjechali za
granicę. Powiedzieli, że chcą zarobić na jej studia, o których
przecież tak bardzo marzyła. Na początku nawet dzwonili, pisali,
esemesowali. Rozmawiała z nimi przez internet, nie narzekała na
słaby kontakt. Nie uważała za dziwne to, że zapominali o jej
urodzinach, o imieninach i o innych ważnych datach z jej życia. Nie
powiedzieli gdzie wyjeżdżają, nie miała pojęcia w jakim kraju
mieszkają. I wszystko było dobrze do pewnego czasu. W pewnym
momencie ich kontakt się urwał. Nie dawali żadnego znaku życia.
Pozmieniali numery telefonów, nie odbierali, gdy dzwoniła do nich
przez komunikator internetowy. Ślad po nich się urwał jakby...
nigdy nie istnieli.
Nie wiedziała co ma robić, była kompletnie zagubiona.
Ale miała jeszcze ciotkę, która - choć mieszkała o wiele dalej
od niej - jakoś jej pomagała, wysyłała pieniądze; ona również
nie wiedziała co dzieje się z jej bratem i bratową.
Francesca z czasem odpuściła, zapomniała. Nie
próbowała na siłę ich odnaleźć. Skończyła szkołę, ale nie
poszła na studia, nie miała pieniędzy. Do tej pory nie wie, jakim
sposobem dostała pracę w tak znanej firmie w Buenos Aires.
Zaczęła żyć swoim życiem, postanowiła przestać
przejmować się tą dwójką ludzi. Dalej się bawiła, dalej
imprezowała, spotykała się ze znajomymi...
Miała wtedy dziewiętnaście lat. Była na osiemnastce
u swojego dobrego znajomego. Było tam dużo młodych ludzi, których
nie znała, ewentualnie kojarzyła z widzenia. Nie była skrępowana,
bo lubiła nawiązywać nowe przyjaźnie. Była otwarta na nowe
znajomości.
Z tamtej nocy... pamięta mało. Było dużo alkoholu, w
powietrzu unosił się dym z papierosów, jakieś małolaty w kącie
paliły zioło. Widziała swoją koleżankę obściskującą się na
środku parkietu z jakimś nieznajomym gościem. Z pokoju obok
dochodziły dziwne odgłosy jakiejś pary, doskonale wiedziała co
tam się wyprawiało. Gospodarz imprezy próbował opanować sytuację
w kuchni, gdzie to dwóch pijanych kolesi prawie pobiło się o jakąś
dziewczynę.
Dobrze się bawiła, nie przejmowała się otoczeniem.
Pamiętała, że całowała się z jakimś nowo poznanym chłopakiem,
zachowywali się jakby byli ze sobą. Ktoś robił im zdjęcia, ktoś
gwizdał głośno, kiedy okazywali sobie coraz więcej czułości.
W tej wielkiej willi, gdzie odbywała się impreza,
znajdowało się naprawdę dużo osób. Było tłoczno, głośno,
duszno, brudno. Wszystkie oznaki dobrej zabawy.
Przeprosiła swojego partnera od tańca i wyszła na
zewnątrz, chciała się przejść, przewietrzyć trochę. Była
spocona, rozgrzana, zapewne cała czerwona na twarzy. Rześkie, nocne
powietrze wspaniale owiewało jej twarz, było jej tak dobrze.
Szła boso, pustymi uliczkami jednej z dzielnic San
Daniele del Friuli. Wokół nie było żywej duszy, wszyscy zapewne
siedzieli już w domach, może spali. Spojrzała na zegarek na swojej
ręce. Wskazywał godzinę trzecią w nocy. Wiedziała, że impreza
niedługo będzie się kończyć. To cud, że od dwudziestej drugiej
policja ani razu nie interweniowała. Francesca musiała przyznać,
że jej kolega miał bardzo dobrych sąsiadów; kazali mu tylko
zostawić sobie trochę jedzenia i alkoholu z zabawy i ściszyć
muzykę.
Żadne czynniki nie wskazywały na to, że ta noc może
już na zawsze zmienić jej życie.
Było cicho, tylko denerwujące brzęczenie muchy koło
jej ucha raniło jej słuch. Próbowała odgonić ją ręką, ale ten
natrętny owad ani myślał odlecieć.
Nie wiedziała, kiedy to wszystko tak naprawdę się
zaczęło.
Nie zauważyła, kiedy ktoś złapał ją od tyłu za
ręce. Po chwili leżała już na poboczu, przygnieciona ciężarem
jakiegoś mężczyzny. Była zupełnie zdezorientowana, nie wiedziała
co ma myśleć.
Próbowała się opierać, bronić, ale przez to
wszystko nie umiała wydusić z siebie nawet słowa. Była słaba, w
porównaniu z Nim.
W pewnym momencie poczuła tylko ten ogromny ból,
zobaczyła jego ohydną, przebrzydłą twarz nad sobą. Czuła jego
śmierdzący oddech na swojej twarzy, a zżółkniałe zęby tylko
dopełniały ten „piękny obrazek”.
Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował jej mózg, był
jego szyderczy śmiech.
Myślała, że nie da rady, że po tym wszystkim już
się nie pozbiera. Cierpiała, jej psychika nie wytrzymywała,
popadła w depresję.
Jej rodzice nie wracali, ciotka przestała się nią
interesować. Uznała, że jest skażona i ubrudzona. Wyrzekła się
jej, przestała zaliczać do grona swojej rodziny.
Nie miała siły. Była wtedy tylko dziewiętnastoletnią
dziewczyną. Musiała ponieść ze sobą ten wielki krzyż, tak
ciężki, że wiele razy upadała pod jego ciężarem. Tak jak Jezus
Chrystus przewracała się na swojej drodze, a ludzie idący obok
szydzili z niej, opluwali ją; nikt nie chciał jej pomóc. Tylko, że
ona nie spotkała dobrej Weroniki, która otarłaby jej twarz. Żaden
Szymon Cyrenejczyk nie został przymuszony do niesienia z nią
krzyża.
Upadała więcej razy niż Zbawiciel. On upadł trzy
razy, ona przewracała się raz po razie, raniąc przy tym nie swoje
ciało, ale wnętrze. Z każdym upadkiem niszczyła się jeszcze
bardziej.
W połowie drogi krzyżowej zebrała się w sobie.
Postanowiła, że zawalczy. I udało jej się. Teraz jest na
szczycie, teraz jest kimś.
Nie straci swojej pozycji. Już nikt nigdy nie powie, że
do niczego się nie nadaje.
- Cholera, Natalia! - wrzasnęła.
Wbiegła szybko do kuchni i w kilku susach doskoczyła
do kuchenki. Otworzyła piekarnik i wysunęła z niego blachę z
ciastem, przy okazji parząc sobie całe dłonie. Poczuła ostry ból,
ale nie przejęła się nim. Odstawiła naczynie na blat i podbiegła
do okna. Otworzyła je na oścież.
W progu stanęła jej siostra. Wściekłość na jej
twarzy od razu zamieniła się w... przerażenie?
- Prosiłam cię tylko o to, żebyś spojrzała na
ciasto, jak pójdę rozwiesić pranie - wytknęła jej Violetta. -
Nie potrafisz zrobić nawet tego?
Podeszła do zlewu i odkręciła kran. Włożyła ręce
pod strumień zimnej wody, czując uporczywe szczypanie. Syknęła
głośno.
Poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwróciła
się. Za nią stała jej siostra. Chyba pierwszy raz w życiu jej
twarz była tak blisko niej. Naty była niższa kilka centymetrów.
Violetta zauważyła to dopiero teraz.
Szatynka przyglądała się uważnie jej dłoniom. Po
chwili odeszła od swojej siostry i skierowała się w stronę
szafki. Wyjęła z niej kilka bandaży.
Dziewczyna zakręciła kran i wytrzepała ręce z wody.
Nie zdążyła spojrzeć za siebie, a Natalia już znajdowała się
obok niej. Chwyciła jej prawą dłoń w nadgarstku i zaczęła
owijać ją białym materiałem.
Violetta nie wiedziała skąd w niej tyle troski.
Spodziewała się, że jej siostra odwróci się i jak gdyby nigdy
nic wyjdzie z kuchni, zostawiając ją z tym wszystkim samą.
Tymczasem ona została i pomogła jej opatrzyć te oparzenia. Ba, ona
zrobiła to z własnej woli!
- Hmm... Nie chciałam.
Nawet nie podniosła głowy.
No cóż, ale w końcu przeprosiła. Przepraszająca
Natalia? Żałująca Natalia? Przyznająca się do błędu
Natalia?
- Nic się nie stało - odpowiedziała Viola.
- Chyba to nic poważnego. - Skończyła owijać
bandażem jej drugą rękę. - Ale... jak chcesz, to możesz iść z
tym do lekarza. Może przepisze ci jakąś maść czy coś...
W dalszym ciągu nie przeniosła wzroku na swoją
siostrę.
Odwróciła się i wzięła z szafki rękawicę
kuchenną. Założyła ją i włożyła gorącą blachę do zlewu,
razem ze spalonym ciastem. Odkręciła wodę.
- Dasz sobie radę sama? - spytała.
- Ogarnę to - zgodziła się. - Idź robić... co tam
miałaś robić.
To była pierwsza ich rozmowa od bardzo dawna, podczas
której nie pokłóciły się ze sobą ani nie nawrzeszczały na
siebie.
Nie potrafiły normalnie rozmawiać. Od dziecka miały
zupełnie inne charaktery, inne poglądy i zainteresowania. Dosłownie
nic ich ze sobą nie łączyło. Oprócz więzów krwi, oczywiście.
To nie była ich wina, że nie mogły znaleźć
wspólnego języka. Niczego nie robi się na siłę. One nie dążyły
do celu po trupach, nie chciały. Nie mogły?
Nie wyglądały jak siostry. Nie były do siebie podobne
pod żadnym względem. Violetta już wiele razy spotykała na ulicy
dziewczyny, które bardziej nadawałyby się na potencjalną siostrę,
z wyglądu. Naty miała krótkie, kręcone włosy, prawie czarne, za
to włosy Violetty były jasnobrązowe i proste jak druty.
Violka miała figurę modelki; długie, szczupłe nogi,
wąska talia, małe ramiona. O Natalii nie można było powiedzieć
tego samego. Nie była gruba, co to to nie, ale jej postawa znacznie
odbiegała od ideału, za który uważana była Violetta.
Bo ona pod każdym względem była ideałem. Śliczna,
mądra, pomocna, utalentowana. Nie było osoby, która by jej nie
chwaliła za jej niezwykle pogodny charakter. W szkole dostawała
dobre oceny, nauczyciele ją uwielbiali, nie sprawiała kłopotów,
udzielała się na lekcjach. Miała dużo przyjaciół, bo przecież
każdy chciał się przyjaźnić z kimś takim jak ona.
A Naty? Od zawsze czarna owca, piąte koło u wozu.
Skreślana ze wszelki spotkań czy zabaw. Od samego początku
sprawiała problemy. Nie chciała integrować się ze swoimi
rówieśnikami. Nigdy nie miała nikogo komu mogłaby się zwierzyć
ze swoich problemów. Zawsze odsuwano ją na bok, ponieważ nikt nie
chciał mieć do czynienia z „tą dziwną Natalią”. Nie
rozmawiała praktycznie z nikim, unikała wszelkim kontaktów z
otoczeniem. Jej rodzice nawet siłą zaprowadzili ją do psychologa.
Chcieli wiedzieć, czy wszystko jest z nią w porządku, ale okazało
się tylko, że to po prostu inny charakter Naty. Nigdy nie wybaczyła
im tego, że chcieli uznać ją za wariatkę.
W końcu taką ją zrobili, taką ją urodzili, taką ją
wychowali, więc taką ją mają. Ich problem, nie jej. Ona
akceptowała siebie taką jaką jest i nie chciała nic zmieniać.
Violetta nie wiedziała co ma myśleć. Chciała,
starała się. Ale tylko na początku. Nie widziała jednak
żadnego zaangażowania ze strony swojej siostry, a ich kontakty
zależały również od niej.
Cholera, kochała ją.
Ale nic na siłę.
Niepewnie weszła po małych schodkach. Stanęła przed
eleganckimi, brązowymi drzwiami i podniosła rękę, chcąc zapukać.
Zawahała się jednak. Stała jak ta idiotka z ręką w górze nie
wiedząc, czy to co robi jest dobrym posunięciem. Ale przecież w
końcu nic nie mogła stracić, a musiała to zrobić, prawda? I na
dodatek mogła jeszcze coś zyskać.
Rzuciła krótkie spojrzenie na białą karteczkę,
którą trzymała w dłoni. Upewniła się, że dotarła pod
odpowiedni adres i trzy razy zapukała do drzwi. Zrobiła krok do
tyłu i czekała.
Po kilku sekundach drzwi się otworzyły i stanęła w
nich średniego wzrostu szatynka. Zmierzyła od stóp do głów.
No cóż, musiała się odezwać.
- Dzień dobry - przywitała się.
Minęła chwila, zanim ta odpowiedziała.
- Dzień dobry. Po co pani tu przyszła? I skąd wie
pani gdzie mieszkam?
Ludmiła podrapała się z zakłopotaniem po głowie.
Przygryzła dolną wargę i zgniotła w ręce karteczkę z adresem.
- Szef polecił mi sprawdzić jak się pani czuje -
odparła.
- Dziękuję za zainteresowanie. Jak widać, bardzo
dobrze - odrzekła cierpko. - Jeszcze coś?
Jak można być tak niekulturalnym, pomyślała
w duchu blondynka. Przecież ona przyszła tutaj w dobrych zamiarach,
chciała tylko pomóc.
Od początku swojej nowej pracy widziała, że Comello
jest jakaś inna. Nie udzielała się towarzysko, nie utrzymywała z
nikim bliższych kontaktów, wręcz unikała swoich współpracowników.
Mało się odzywała. Nigdy też nie widziała, jak się uśmiecha.
- Nie, to wszystko. Do widzenia.
Już miała się odwrócić i odejść, kiedy zatrzymał
ją jej głos.
- Niech pani wejdzie. -
Jakby... poprosiła?
Spojrzała na nią zdziwiona, ale posłusznie zrobiła
krok w jej stronę. Kobieta odsunęła się z przejścia i Ludmiła
weszła do środka.
Dom urządzony był w starodawnym stylu. Wszędzie
królował brąz, drewno. Ściany koloru ciemnego beżu nadawały
temu miejscu tajemniczego charakteru. W dużych oknach wisiały
grube, ciemne zasłony. W centrum salonu znajdował się piękny,
kamienny kominek. Całość prezentowała się tak przytulnie, że po
prostu chciało się tylko położyć na tej wielkiej, skórzanej
sofie, przykryć się jednym z tych wełnianych koców, które leżały
z boku, zasnąć i już więcej się nie obudzić.
- Chce pani coś do picia? - spytała jej
współpracownica.
- Nie, dziękuję - zaprzeczyła. - Ma pani tutaj bardzo
ładnie.
I wtedy Ludmiła po raz pierwszy zobaczyła uśmiech na
jej twarzy. Lekki i jakby niepewny, ale był.
- Dziękuję - odparła. - Niech pani usiądzie.
Posłusznie zajęła miejsce w jednym z foteli.
Poprawiła włosy spadające jej na twarz.
- Przepraszam, że panią tak potraktowałam. -
Usłyszała głos szatynki. - Jestem po prostu zdenerwowana, nie
powinnam tak na panią naskakiwać.
Blondynka uśmiechnęła się.
- Nie szkodzi. Ale proszę nie mówić na mnie „pani”,
czuję się wtedy tak staro. Jestem Ludmiła.
Wyciągnęła do niej rękę, którą ta - po chwili
wahania - uścisnęła.
- Francesca - przedstawiła się.
- To nie Argentyńskie imię. Jesteś Włoszką?
Kobieta poprawiła poduszki leżące na sofie.
- Tak - przyznała. - Pochodzę z Włoch, z takiego
małego miasta. Nie będę ci mówić jak się nazywa, bo na pewno go
nie kojarzysz.
Ludmiła zaśmiała się.
- W sumie, to nigdy nie byłam dobra w geografii -
powiedziała. - Nie wiem nawet dokładnie, gdzie leży Rzym. A, jeśli
mogę spytać, dlaczego przeprowadziłaś się do Argentyny?
Przygryzła dolną wargę. Jej dobry humor, który
ogarnął ją kilka minut wcześniej, natychmiast się ulotnił.
- To drażliwy temat. Lepiej go nie poruszać.
Blondynka uśmiechnęła się, jakby ze współczuciem.
- Chodzi o jakiegoś mężczyznę, prawda? Uwierz mi,
nie warto się nimi przejmować.
- Tu nie chodzi o mężczyznę. Znaczy... tak, ale w
innym sensie. Nieważne, to prywatna sprawa.
Ludmiła pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Jak wolisz - rzekła. - Gdybyś chciała kiedyś
porozmawiać, to wie...
Przerwał jej dźwięk jej telefonu. Przeprosiła,
wyciągnęła go z kieszeni i odebrała.
Cóż, widocznie siły wyższe chciały, aby wróciła
teraz do pracy. W końcu szefa się nie ignoruje.
- Przepraszam cię, ale szef do mnie dzwonił. Kazał mi
przyjechać do biura, muszę pozałatwiać jakieś papiery, czy coś.
Francesca uśmiechnęła się lekko.
- Jasne - zgodziła się. - Przekaż mu, że będę
jutro w pracy i przyniosę zwolnienie od lekarza. Możesz mu też
powiedzieć, że poprawię to archiwum, które mi dał, mam je w
domu.
Pożegnała się i wyszła z tego domu.
Czuła... Obie czuły, że znalazły kogoś z kim mogą
porozmawiać. No cóż, ich znajomość nie zaczęła się za dobrze,
ale początki zawsze są trudne.
Czuły, że mogą znaleźć ze sobą wspólny język.
Docieram
do was wraz z rozdziałem dwunastym. Czyż on nie jest piękny? Tak,
wiem, że nie jest, ale możecie mi to powtórzyć ;) Jedna wielka
beznadzieja. Jak zawsze.
Cóż, macie
dość sporo Francesci, jej historia została opisana dokładniej.
Jak widać po ostatnim wątku, ona i Ludmiła złapią wspólny
język. Oprócz tego Violetta z Naty. Możecie się jarać idealną
Violką xD
Czy tylko moje
życie straciło sens? Dokładnie wczoraj o 16:53. Przepłakałam
cały odcinek. Tak, wiem, jestem dziwna. Ludzie, ja płakałam nawet
w kinie na Violetta Koncert, jak się Hoy Somos Mas zaczęło! Cóż,
jestem bardzo uczuciowa. Ale czy tylko jak nie wytrzymałam jak oni
mówili czym jest dla nich scena? Albo jak Diego wskoczył na
Gregoria? A jak śpiewali Este no puede terminar to już w ogóle nie
wytrzymałam. Nie, to nie może się skończyć. Oni mi czytali w
myślach jak pisali tą piosenkę.
A jak nie puścili zapowiedzi następnego odcinka, to myślałam,
ze rozwalę telewizor.
Ale koniec o mnie i o moich odczuciach co do końca sezonu. Będzie
mi brakować nawet tego głupkowatego Andresa... ;(
I zapraszam do zakładki "Zapytaj bohatera".
No cóż. To chyba tyle.
Dziękuję za komentarze, za wyświetlenia, dziękuję za
wszystko, ja chyba nie zasługuję <3333
Cóż, szantaż karalny niby, ale...
17 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 16
Wasza idiotka Alexandra <333333