sobota, 24 maja 2014

Rozdział dwunasty

Otworzyła oczy. Poraziło ją jaskrawe światło lampy zawieszonej przy suficie. Potarła ręką czoło, próbując przypomnieć sobie gdzie jest, i w jaki sposób się tutaj znalazła.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Przekręciła głowę na drugą stronę. Zobaczyła wysokiego mężczyznę w białym kitlu.
Podszedł do niej. Stanął stanowczo za blisko łóżka.
Zacisnęła ręce na czymś, co zdawało się być pościelą.
- Dzień dobry, pani... - Spojrzał w dokumenty, które trzymał w ręce - Comello. Jak się pani czuje?
- Dobrze - odparła natychmiast, choć niezgodnie z prawdą.
Głowa pulsowała jej od bólu, nie wiadomo czym wywołanego.
- Nie boli panią głowa? - Czy on czyta w myślach?
- Nie - zaprzeczyła. - Proszę mi powiedzieć, gdzie jestem, i jak się tutaj znalazłam.
Mężczyzna położył jakieś papiery na stoliku.
- Straciła pani przytomność w pracy. Przewieźliśmy panią do szpitala,
Wszystko sobie przypomniała.
Te obrazy, które zobaczyła chwilę przed tym wszystkim. Chłopaka - a może mężczyznę? - który stanął przed nią.
Zapomniała. Jak mogła zapomnieć?
Nie wzięła tych cholernych tabletek, bez których nie może normalnie funkcjonować. Łykała te psychotropy całymi garściami, bo tylko dzięki nim nie myślała ciągle o tej imprezie, o gwałcie.
- Proszę mnie wypisać - zażądała.
Lekarz spojrzał na nią zdziwiony.
- Słucham?
- Proszę mnie wypisać - powtórzyła. - Proszę przygotować jakieś papiery czy co tam trzeba, ja je podpiszę i wracam do domu.
Mężczyzna podrapał się po głowie.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł - zaoponował. - W pani stanie...
- Nie obchodzi mnie mój stan - przerwała mu. - Chcę się wypisać na własne żądanie, mam takie prawo.
Odchrząknął.
- Oczywiście. Poproszę pielęgniarkę by przyniosła pani dokumenty.
Odwrócił się i wyszedł.
Odetchnęła z ulgą nie czując już jego obecności w tym pustym pomieszczeniu.
Jeszcze tego brakowało. Miała zostać tutaj? W szpitalu? W szpitalu, gdzie pełno innych ludzi, a zwłaszcza mężczyzn?
Niektórych może tak podobnych do Niego.
Nigdy nie zdecydowałaby się na coś takiego.
Nie chciała, nie mogła o tym myśleć. Czy wspominanie przeszłości jej w czymś pomoże? Ale ona nie potrafiła o tym nie myśleć. To było tak zakorzenione w jej głowie, że nie mogła tego wyrzucić. Poza tym, nie potrafiłaby. To było za trudne.
Była szczęśliwą nastolatką. Miała wszystko - rodzinę, przyjaciół, znajomych. W szkole była znana i lubiana, nie było osoby, która nie darzyłaby jej sympatią; oprócz zarozumiałej szkolnej elity. Miała w sobie coś, co nie pozwalało innym przejść obok niej obojętnie.
Chłopcy otaczali ją ze wszystkich stron marząc o tym, by chociaż z nimi porozmawiała. Nie rozumiała zamieszania wokół swojej osoby - uważała, że jest dziewczyną taką jak wszystkie inne.
Zachowywała się jak inni ludzie w jej wieku. Pyskowała nauczycielom, nie uczyła się, wagarowała, przeklinała, czasami nawet piła czy paliła, ale to przecież nic takiego, prawda? Jej rówieśnicy robili to samo, nie miała się czym przejmować.
Chodziła na dyskoteki, na imprezy, bawiła się, szalała, nie przejmowała się świadomością, że następnego dnia będzie miała tak ogromnego kaca, że nie będzie mogła wstać z łóżka.
Miała gorzej niż inne dzieciaki; kiedy miała siedemnaście lat jej rodzice opuścili Włochy i wyjechali za granicę. Powiedzieli, że chcą zarobić na jej studia, o których przecież tak bardzo marzyła. Na początku nawet dzwonili, pisali, esemesowali. Rozmawiała z nimi przez internet, nie narzekała na słaby kontakt. Nie uważała za dziwne to, że zapominali o jej urodzinach, o imieninach i o innych ważnych datach z jej życia. Nie powiedzieli gdzie wyjeżdżają, nie miała pojęcia w jakim kraju mieszkają. I wszystko było dobrze do pewnego czasu. W pewnym momencie ich kontakt się urwał. Nie dawali żadnego znaku życia. Pozmieniali numery telefonów, nie odbierali, gdy dzwoniła do nich przez komunikator internetowy. Ślad po nich się urwał jakby... nigdy nie istnieli.
Nie wiedziała co ma robić, była kompletnie zagubiona. Ale miała jeszcze ciotkę, która - choć mieszkała o wiele dalej od niej - jakoś jej pomagała, wysyłała pieniądze; ona również nie wiedziała co dzieje się z jej bratem i bratową.
Francesca z czasem odpuściła, zapomniała. Nie próbowała na siłę ich odnaleźć. Skończyła szkołę, ale nie poszła na studia, nie miała pieniędzy. Do tej pory nie wie, jakim sposobem dostała pracę w tak znanej firmie w Buenos Aires.
Zaczęła żyć swoim życiem, postanowiła przestać przejmować się tą dwójką ludzi. Dalej się bawiła, dalej imprezowała, spotykała się ze znajomymi...
Miała wtedy dziewiętnaście lat. Była na osiemnastce u swojego dobrego znajomego. Było tam dużo młodych ludzi, których nie znała, ewentualnie kojarzyła z widzenia. Nie była skrępowana, bo lubiła nawiązywać nowe przyjaźnie. Była otwarta na nowe znajomości.
Z tamtej nocy... pamięta mało. Było dużo alkoholu, w powietrzu unosił się dym z papierosów, jakieś małolaty w kącie paliły zioło. Widziała swoją koleżankę obściskującą się na środku parkietu z jakimś nieznajomym gościem. Z pokoju obok dochodziły dziwne odgłosy jakiejś pary, doskonale wiedziała co tam się wyprawiało. Gospodarz imprezy próbował opanować sytuację w kuchni, gdzie to dwóch pijanych kolesi prawie pobiło się o jakąś dziewczynę.
Dobrze się bawiła, nie przejmowała się otoczeniem. Pamiętała, że całowała się z jakimś nowo poznanym chłopakiem, zachowywali się jakby byli ze sobą. Ktoś robił im zdjęcia, ktoś gwizdał głośno, kiedy okazywali sobie coraz więcej czułości.
W tej wielkiej willi, gdzie odbywała się impreza, znajdowało się naprawdę dużo osób. Było tłoczno, głośno, duszno, brudno. Wszystkie oznaki dobrej zabawy.
Przeprosiła swojego partnera od tańca i wyszła na zewnątrz, chciała się przejść, przewietrzyć trochę. Była spocona, rozgrzana, zapewne cała czerwona na twarzy. Rześkie, nocne powietrze wspaniale owiewało jej twarz, było jej tak dobrze.
Szła boso, pustymi uliczkami jednej z dzielnic San Daniele del Friuli. Wokół nie było żywej duszy, wszyscy zapewne siedzieli już w domach, może spali. Spojrzała na zegarek na swojej ręce. Wskazywał godzinę trzecią w nocy. Wiedziała, że impreza niedługo będzie się kończyć. To cud, że od dwudziestej drugiej policja ani razu nie interweniowała. Francesca musiała przyznać, że jej kolega miał bardzo dobrych sąsiadów; kazali mu tylko zostawić sobie trochę jedzenia i alkoholu z zabawy i ściszyć muzykę.
Żadne czynniki nie wskazywały na to, że ta noc może już na zawsze zmienić jej życie.
Było cicho, tylko denerwujące brzęczenie muchy koło jej ucha raniło jej słuch. Próbowała odgonić ją ręką, ale ten natrętny owad ani myślał odlecieć.
Nie wiedziała, kiedy to wszystko tak naprawdę się zaczęło.
Nie zauważyła, kiedy ktoś złapał ją od tyłu za ręce. Po chwili leżała już na poboczu, przygnieciona ciężarem jakiegoś mężczyzny. Była zupełnie zdezorientowana, nie wiedziała co ma myśleć.
Próbowała się opierać, bronić, ale przez to wszystko nie umiała wydusić z siebie nawet słowa. Była słaba, w porównaniu z Nim.
W pewnym momencie poczuła tylko ten ogromny ból, zobaczyła jego ohydną, przebrzydłą twarz nad sobą. Czuła jego śmierdzący oddech na swojej twarzy, a zżółkniałe zęby tylko dopełniały ten „piękny obrazek”.
Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował jej mózg, był jego szyderczy śmiech.
Myślała, że nie da rady, że po tym wszystkim już się nie pozbiera. Cierpiała, jej psychika nie wytrzymywała, popadła w depresję.
Jej rodzice nie wracali, ciotka przestała się nią interesować. Uznała, że jest skażona i ubrudzona. Wyrzekła się jej, przestała zaliczać do grona swojej rodziny.
Nie miała siły. Była wtedy tylko dziewiętnastoletnią dziewczyną. Musiała ponieść ze sobą ten wielki krzyż, tak ciężki, że wiele razy upadała pod jego ciężarem. Tak jak Jezus Chrystus przewracała się na swojej drodze, a ludzie idący obok szydzili z niej, opluwali ją; nikt nie chciał jej pomóc. Tylko, że ona nie spotkała dobrej Weroniki, która otarłaby jej twarz. Żaden Szymon Cyrenejczyk nie został przymuszony do niesienia z nią krzyża.
Upadała więcej razy niż Zbawiciel. On upadł trzy razy, ona przewracała się raz po razie, raniąc przy tym nie swoje ciało, ale wnętrze. Z każdym upadkiem niszczyła się jeszcze bardziej.
W połowie drogi krzyżowej zebrała się w sobie. Postanowiła, że zawalczy. I udało jej się. Teraz jest na szczycie, teraz jest kimś.
Nie straci swojej pozycji. Już nikt nigdy nie powie, że do niczego się nie nadaje.

- Cholera, Natalia! - wrzasnęła.
Wbiegła szybko do kuchni i w kilku susach doskoczyła do kuchenki. Otworzyła piekarnik i wysunęła z niego blachę z ciastem, przy okazji parząc sobie całe dłonie. Poczuła ostry ból, ale nie przejęła się nim. Odstawiła naczynie na blat i podbiegła do okna. Otworzyła je na oścież.
W progu stanęła jej siostra. Wściekłość na jej twarzy od razu zamieniła się w... przerażenie?
- Prosiłam cię tylko o to, żebyś spojrzała na ciasto, jak pójdę rozwiesić pranie - wytknęła jej Violetta. - Nie potrafisz zrobić nawet tego?
Podeszła do zlewu i odkręciła kran. Włożyła ręce pod strumień zimnej wody, czując uporczywe szczypanie. Syknęła głośno.
Poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwróciła się. Za nią stała jej siostra. Chyba pierwszy raz w życiu jej twarz była tak blisko niej. Naty była niższa kilka centymetrów. Violetta zauważyła to dopiero teraz.
Szatynka przyglądała się uważnie jej dłoniom. Po chwili odeszła od swojej siostry i skierowała się w stronę szafki. Wyjęła z niej kilka bandaży.
Dziewczyna zakręciła kran i wytrzepała ręce z wody. Nie zdążyła spojrzeć za siebie, a Natalia już znajdowała się obok niej. Chwyciła jej prawą dłoń w nadgarstku i zaczęła owijać ją białym materiałem.
Violetta nie wiedziała skąd w niej tyle troski. Spodziewała się, że jej siostra odwróci się i jak gdyby nigdy nic wyjdzie z kuchni, zostawiając ją z tym wszystkim samą. Tymczasem ona została i pomogła jej opatrzyć te oparzenia. Ba, ona zrobiła to z własnej woli!
- Hmm... Nie chciałam.
Nawet nie podniosła głowy.
No cóż, ale w końcu przeprosiła. Przepraszająca Natalia? Żałująca Natalia? Przyznająca się do błędu Natalia?
- Nic się nie stało - odpowiedziała Viola.
- Chyba to nic poważnego. - Skończyła owijać bandażem jej drugą rękę. - Ale... jak chcesz, to możesz iść z tym do lekarza. Może przepisze ci jakąś maść czy coś...
W dalszym ciągu nie przeniosła wzroku na swoją siostrę.
Odwróciła się i wzięła z szafki rękawicę kuchenną. Założyła ją i włożyła gorącą blachę do zlewu, razem ze spalonym ciastem. Odkręciła wodę.
- Dasz sobie radę sama? - spytała.
- Ogarnę to - zgodziła się. - Idź robić... co tam miałaś robić.
To była pierwsza ich rozmowa od bardzo dawna, podczas której nie pokłóciły się ze sobą ani nie nawrzeszczały na siebie.
Nie potrafiły normalnie rozmawiać. Od dziecka miały zupełnie inne charaktery, inne poglądy i zainteresowania. Dosłownie nic ich ze sobą nie łączyło. Oprócz więzów krwi, oczywiście.
To nie była ich wina, że nie mogły znaleźć wspólnego języka. Niczego nie robi się na siłę. One nie dążyły do celu po trupach, nie chciały. Nie mogły?
Nie wyglądały jak siostry. Nie były do siebie podobne pod żadnym względem. Violetta już wiele razy spotykała na ulicy dziewczyny, które bardziej nadawałyby się na potencjalną siostrę, z wyglądu. Naty miała krótkie, kręcone włosy, prawie czarne, za to włosy Violetty były jasnobrązowe i proste jak druty.
Violka miała figurę modelki; długie, szczupłe nogi, wąska talia, małe ramiona. O Natalii nie można było powiedzieć tego samego. Nie była gruba, co to to nie, ale jej postawa znacznie odbiegała od ideału, za który uważana była Violetta.
Bo ona pod każdym względem była ideałem. Śliczna, mądra, pomocna, utalentowana. Nie było osoby, która by jej nie chwaliła za jej niezwykle pogodny charakter. W szkole dostawała dobre oceny, nauczyciele ją uwielbiali, nie sprawiała kłopotów, udzielała się na lekcjach. Miała dużo przyjaciół, bo przecież każdy chciał się przyjaźnić z kimś takim jak ona.
A Naty? Od zawsze czarna owca, piąte koło u wozu. Skreślana ze wszelki spotkań czy zabaw. Od samego początku sprawiała problemy. Nie chciała integrować się ze swoimi rówieśnikami. Nigdy nie miała nikogo komu mogłaby się zwierzyć ze swoich problemów. Zawsze odsuwano ją na bok, ponieważ nikt nie chciał mieć do czynienia z „tą dziwną Natalią”. Nie rozmawiała praktycznie z nikim, unikała wszelkim kontaktów z otoczeniem. Jej rodzice nawet siłą zaprowadzili ją do psychologa. Chcieli wiedzieć, czy wszystko jest z nią w porządku, ale okazało się tylko, że to po prostu inny charakter Naty. Nigdy nie wybaczyła im tego, że chcieli uznać ją za wariatkę.
W końcu taką ją zrobili, taką ją urodzili, taką ją wychowali, więc taką ją mają. Ich problem, nie jej. Ona akceptowała siebie taką jaką jest i nie chciała nic zmieniać.
Violetta nie wiedziała co ma myśleć. Chciała, starała się. Ale tylko na początku. Nie widziała jednak żadnego zaangażowania ze strony swojej siostry, a ich kontakty zależały również od niej.
Cholera, kochała ją.
Ale nic na siłę.

Niepewnie weszła po małych schodkach. Stanęła przed eleganckimi, brązowymi drzwiami i podniosła rękę, chcąc zapukać. Zawahała się jednak. Stała jak ta idiotka z ręką w górze nie wiedząc, czy to co robi jest dobrym posunięciem. Ale przecież w końcu nic nie mogła stracić, a musiała to zrobić, prawda? I na dodatek mogła jeszcze coś zyskać.
Rzuciła krótkie spojrzenie na białą karteczkę, którą trzymała w dłoni. Upewniła się, że dotarła pod odpowiedni adres i trzy razy zapukała do drzwi. Zrobiła krok do tyłu i czekała.
Po kilku sekundach drzwi się otworzyły i stanęła w nich średniego wzrostu szatynka. Zmierzyła od stóp do głów.
No cóż, musiała się odezwać.
- Dzień dobry - przywitała się.
Minęła chwila, zanim ta odpowiedziała.
- Dzień dobry. Po co pani tu przyszła? I skąd wie pani gdzie mieszkam?
Ludmiła podrapała się z zakłopotaniem po głowie. Przygryzła dolną wargę i zgniotła w ręce karteczkę z adresem.
- Szef polecił mi sprawdzić jak się pani czuje - odparła.
- Dziękuję za zainteresowanie. Jak widać, bardzo dobrze - odrzekła cierpko. - Jeszcze coś?
Jak można być tak niekulturalnym, pomyślała w duchu blondynka. Przecież ona przyszła tutaj w dobrych zamiarach, chciała tylko pomóc.
Od początku swojej nowej pracy widziała, że Comello jest jakaś inna. Nie udzielała się towarzysko, nie utrzymywała z nikim bliższych kontaktów, wręcz unikała swoich współpracowników. Mało się odzywała. Nigdy też nie widziała, jak się uśmiecha.
- Nie, to wszystko. Do widzenia.
Już miała się odwrócić i odejść, kiedy zatrzymał ją jej głos.
- Niech pani wejdzie. - Jakby... poprosiła?
Spojrzała na nią zdziwiona, ale posłusznie zrobiła krok w jej stronę. Kobieta odsunęła się z przejścia i Ludmiła weszła do środka.
Dom urządzony był w starodawnym stylu. Wszędzie królował brąz, drewno. Ściany koloru ciemnego beżu nadawały temu miejscu tajemniczego charakteru. W dużych oknach wisiały grube, ciemne zasłony. W centrum salonu znajdował się piękny, kamienny kominek. Całość prezentowała się tak przytulnie, że po prostu chciało się tylko położyć na tej wielkiej, skórzanej sofie, przykryć się jednym z tych wełnianych koców, które leżały z boku, zasnąć i już więcej się nie obudzić.
- Chce pani coś do picia? - spytała jej współpracownica.
- Nie, dziękuję - zaprzeczyła. - Ma pani tutaj bardzo ładnie.
I wtedy Ludmiła po raz pierwszy zobaczyła uśmiech na jej twarzy. Lekki i jakby niepewny, ale był.
- Dziękuję - odparła. - Niech pani usiądzie.
Posłusznie zajęła miejsce w jednym z foteli. Poprawiła włosy spadające jej na twarz.
- Przepraszam, że panią tak potraktowałam. - Usłyszała głos szatynki. - Jestem po prostu zdenerwowana, nie powinnam tak na panią naskakiwać.
Blondynka uśmiechnęła się.
- Nie szkodzi. Ale proszę nie mówić na mnie „pani”, czuję się wtedy tak staro. Jestem Ludmiła.
Wyciągnęła do niej rękę, którą ta - po chwili wahania - uścisnęła.
- Francesca - przedstawiła się.
- To nie Argentyńskie imię. Jesteś Włoszką?
Kobieta poprawiła poduszki leżące na sofie.
- Tak - przyznała. - Pochodzę z Włoch, z takiego małego miasta. Nie będę ci mówić jak się nazywa, bo na pewno go nie kojarzysz.
Ludmiła zaśmiała się.
- W sumie, to nigdy nie byłam dobra w geografii - powiedziała. - Nie wiem nawet dokładnie, gdzie leży Rzym. A, jeśli mogę spytać, dlaczego przeprowadziłaś się do Argentyny?
Przygryzła dolną wargę. Jej dobry humor, który ogarnął ją kilka minut wcześniej, natychmiast się ulotnił.
- To drażliwy temat. Lepiej go nie poruszać.
Blondynka uśmiechnęła się, jakby ze współczuciem.
- Chodzi o jakiegoś mężczyznę, prawda? Uwierz mi, nie warto się nimi przejmować.
- Tu nie chodzi o mężczyznę. Znaczy... tak, ale w innym sensie. Nieważne, to prywatna sprawa.
Ludmiła pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Jak wolisz - rzekła. - Gdybyś chciała kiedyś porozmawiać, to wie...
Przerwał jej dźwięk jej telefonu. Przeprosiła, wyciągnęła go z kieszeni i odebrała.
Cóż, widocznie siły wyższe chciały, aby wróciła teraz do pracy. W końcu szefa się nie ignoruje.
- Przepraszam cię, ale szef do mnie dzwonił. Kazał mi przyjechać do biura, muszę pozałatwiać jakieś papiery, czy coś.
Francesca uśmiechnęła się lekko.
- Jasne - zgodziła się. - Przekaż mu, że będę jutro w pracy i przyniosę zwolnienie od lekarza. Możesz mu też powiedzieć, że poprawię to archiwum, które mi dał, mam je w domu.
Pożegnała się i wyszła z tego domu.
Czuła... Obie czuły, że znalazły kogoś z kim mogą porozmawiać. No cóż, ich znajomość nie zaczęła się za dobrze, ale początki zawsze są trudne.
Czuły, że mogą znaleźć ze sobą wspólny język.


Docieram do was wraz z rozdziałem dwunastym. Czyż on nie jest piękny? Tak, wiem, że nie jest, ale możecie mi to powtórzyć ;) Jedna wielka beznadzieja. Jak zawsze.
Cóż, macie dość sporo Francesci, jej historia została opisana dokładniej. Jak widać po ostatnim wątku, ona i Ludmiła złapią wspólny język. Oprócz tego Violetta z Naty. Możecie się jarać idealną Violką xD
Czy tylko moje życie straciło sens? Dokładnie wczoraj o 16:53. Przepłakałam cały odcinek. Tak, wiem, jestem dziwna. Ludzie, ja płakałam nawet w kinie na Violetta Koncert, jak się Hoy Somos Mas zaczęło! Cóż, jestem bardzo uczuciowa. Ale czy tylko jak nie wytrzymałam jak oni mówili czym jest dla nich scena? Albo jak Diego wskoczył na Gregoria? A jak śpiewali Este no puede terminar to już w ogóle nie wytrzymałam. Nie, to nie może się skończyć. Oni mi czytali w myślach jak pisali tą piosenkę.
A jak nie puścili zapowiedzi następnego odcinka, to myślałam, ze rozwalę telewizor.
Ale koniec o mnie i o moich odczuciach co do końca sezonu. Będzie mi brakować nawet tego głupkowatego Andresa... ;(
I zapraszam do zakładki "Zapytaj bohatera".
No cóż. To chyba tyle.
Dziękuję za komentarze, za wyświetlenia, dziękuję za wszystko, ja chyba nie zasługuję <3333
Cóż, szantaż karalny niby, ale...
   
17 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 16
 
Wasza idiotka Alexandra <333333

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział jedenasty

Rozdział ze specjalną dedykacją dla Little Liar. Za jej cudowne, długie komentarze, za to, że czyta to coś co tutaj co jakiś czas publikuję oraz za to, że sama prowadzi wspaniałą historię pełną uczuć i poświęceń. Czytając kolejne rozdziały twojej opowieści zapominam o Bożym świecie i odrywam się do tej ponurej rzeczywistości, za co ci bardzo, ale to bardzo dziękuję <3333

          Przekroczył próg szpitala. Pewnym krokiem skierował się do rejestracji. Kiedy dowiedział się tego, czego chciał, ruszył szybko przed siebie.
Chwilę później zauważył swojego przyjaciela rozwalonego w wygodnej pozycji na różowym, plastikowym krzesełku. W rękach trzymał swoją czapkę. Podszedł do niego.
- Nie za wygodnie ci? - spytał.
- Zrobiłbyś to samo, gdybyś siedział tutaj trzecią godzinę - odparł chłopak.
Usadowił się obok niego.
- Czemu tak długo?
Westchnął.
- Musieliśmy czekać, bo przywieźli jakieś dzieci z wypadku. Później lekarz gdzieś poszedł. Dosłownie pięć minut temu wzięli ją do gabinetu.
Podrapał się po głowie.
- Zostanę z nią i odwiozę ją do domu - rzekł. - I poważnie sobie z nią porozmawiam. Nicolas powiedział mi to i owo.
Maximiliano podniósł się z krzesła. Rzucił mu kluczyki od samochodu.
- Chciałbym się dowiedzieć o co chodzi, ale teraz nie mam czasu - powiedział. - Lecę do szkoły, mam zajęcia za dziesięć minut. Zdzwonimy się.
I nim ten zdążył mu odpowiedzieć, już ruszył w kierunku skąd sam Leon przyszedł.
Oparł głowę na ręce i wbił wzrok w ścianę.
Takie czekanie było nużące, nawet jeśli czekało się na swoją przyjaciółkę. Miał jednak szczęście - po dwudziestu minutach drzwi obok otworzyły się, a ze środka wyszła Camila z pielęgniarką.
- Tak jak pani powiedziałam - rzekła kobieta. - Proszę nie nadwyrężać nogi.
Ruda mruknęła coś pod nosem. Widać było, że jest zdenerwowana.
Podniósł się z krzesła i podszedł do nich.
Dziewczyna spojrzała na niego, po czym skierowała swój wzrok w podłogę.
- Dzień dobry - przywitał się z pielęgniarką. - Jestem znajomym. To coś poważnego?
Uśmiechnęła się lekko.
- Nie, nie - zaprzeczyła. - Zdezynfekowaliśmy i zaszyliśmy ranę, wszystko jest w porządku. Jednak jak już mówiłam, pana koleżanka nie może nadwyrężać nogi. I polecam trochę więcej ostrożności podczas jazdy.
- To nie była moja wina. - Camila podniosła głowę.
On znał prawdę i wiedział, że dziewczyna się myli. Ale przecież nie będzie jej tego wszystkiego tłumaczył tutaj, w szpitalu.
- Dziękujemy - rzekł. - Mogę ją już zabrać?
- Tak, oczywiście. Do widzenia.
Ruszyła korytarzem w prawo, a po chwili zupełnie zniknęła z punktu widzenia.
Leon odwrócił się w stronę Cami.
- Odwiozę cię do domu. - Wyciągnął do niej rękę.
Spojrzała na nią, a później na niego.
- Umiem chodzić. - Prawie że warknęła.
Podniósł brwi do góry.
- Jak twoja noga? - spytał.
- Jeszcze mi jej nie odcięli - przypomniała mu. - Ani na wózku nie jeżdżę. Kuli ani balkonika też nie potrzebuję, sama dam sobie świetnie radę.
Westchnął i założył ręce na piersi.
- W porządku - zgodził się. - Idziemy.
Ruszył do przodu, a ona zaraz obok niego. Szedł wolniej, aby dostosować swoje tępo do niej. Utykała lekko, zaciskała zęby, ale starała się nie dać nic po sobie poznać. Ale Leon - tak samo jak Maxi - znał ją na wylot i widział jak się męczy.
Ale cóż - była uparta i nawet jeśli zaproponowałby jej ponowną pomoc, na pewno by odmówiła, a nawet nawrzeszczała na niego przy tych wszystkich ludziach.
Wyszli ze szpitala.
Zeszli po schodach. Chwycił ją za łokieć, kiedy prawie się przewróciła. Nie podziękowała mu, ale też nie wydarła się na niego. Coś niebywałego.
- Masakra... - mruknęła kiedy wsiadła do samochodu.
- Co jest tak wielką masakrą? - Przekręcił kluczyk w stacyjce i samochód ruszył.
- Wszystko - odparła. - Spójrz na mój kombinezon. Do niczego się nie nadaje. Nie mam kasy na nowy!
Zamknęła oczy i oparła głowę o szybę. Wbiła wzrok w szybko przemieszczający się obraz za oknem.
- Na razie nie będzie ci potrzebny.
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
- Co masz na myśli? - zmrużyła podejrzliwie powieki.
- To, że przez najbliższy czas masz zakaz dotykania motoru.
Zaśmiała się z irytacją.
- Bo co? Bo ty tak mówisz?
- Bo mówię tak ja, Maxi, Nicolas i reszta ludzi z toru.
- Przecież to jest nie moja wina, że hamulce były zepsute.
Zwolnił trochę tak, aby móc na nią spojrzeć.
- Nie, to nie hamulce były zepsute - odparł. - To ty pomyliłaś hamulec z gazem.
Zamrugała szybko. Prychnęła.
- A ty skąd to niby wiesz?
- Rozmawiałem z mechanikami. Sprawdzili to.
- No to się musieli pomylić. Nie jeżdżę od wczoraj, żeby się tak pomylić. Dziesięć lat to trochę dużo, nie uważasz?
Westchnął.
- Camila, nikt nie próbuje wmówić ci nieprawdy - rzekł. - Ale tak było, nie zaprzeczaj.
- Jak mam do cholery nie zaprzeczać? - Podniosła głos. - Chyba wiem lepiej jak wygląda jazda na motorze, tak? W życiu nie popełniłabym takiego błędu, za kogo ty mnie masz?!
Zjechał na pobocze i zatrzymał samochód. Odwrócił się w stronę Camili.
- Nie mówię, że nie umiesz jeździć, ani nic w tym stylu - wyjaśnił. - Tłumaczę ci tylko, że...
- To mi nie tłumacz! - Przerwała mu. - Ile ja mam lat? Jestem dorosła, wiem co robię!
Złapał ją za ramiona i potrząsnął lekko.
- Dziewczyno, przemęczasz się! - On również powoli przestawał hamować swoje emocje. - Chcesz się wykończyć? Nie słuchasz moich próśb, próśb Maxiego, to kto może ci przemówić do rozumu?
Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na niego spod byka.
- Możecie zostawić mnie w spokoju i nie prawić mi kazań? - warknęła. - Zostawiłbyś co kochasz?
- Nikt nie każe ci tego zostawiać!
- Zostawiłbyś Dolores, gdybym powiedziała, że się przemęczasz? - ciągnęła. - Zostawiłbyś coś co jest dla ciebie najważniejsze?
Nie odpowiedział. Zamilkł. Puścił jej ramiona dopiero po chwili i odezwał się.
- Nie porównuj Dolores do motocrossu. - Odwrócił się i znów odpalił samochód. - To zupełnie co innego.
Wjechali z powrotem na drogę.
Jechali w ciszy. Żadne nie odważyło się odezwać.
Camila wiedziała, że przesadziła. Przecież Leon tylko się o nią martwił, chciał dla niej dobrze, zresztą tak jak Nicolas i Maxi, a ona co? Wiedziała, że jego córka jest dla niego całym światem, że jego życie bez Dolores straciłoby sens. Zrobiłby dla niej wszystko, podał gwiazdkę z nieba, uniżył księżyc, wszystko.
Nie powinna się tak zachować i sama doskonale o tym wiedziała.
Ale jej też było ciężko. Ona też byłaby zupełnie inna gdyby nie motocross. Tak naprawdę, to była jedyna rzecz, którą naprawdę kochała.
Nawet nie zauważyła, kiedy samochód się zatrzymał. Podniosła głowę, a przez szybę zobaczyła już swój dom.
- Poczekaj. - Widząc, że Leon chce wysiąść, chwyciła go za rękę. Spojrzał na nią wyczekująco. - Przepraszam.
Spuściła wzrok.
Było jej wstyd, że tak się zachowała. Potępiała się za swój porywczy charakter. Dlaczego nie mogła być spokojną, ułożoną dziewczynką słuchających rodziców?
Ale nie wiedziała, że jej przyjaciele kochają jej właśnie za to jaka jest w środku.
- Za co przepraszasz?
Choć doskonale to wiedział, to chciał to usłyszeć z jej ust.
- Nie powinnam. - Wbiła wzrok w swoje nogi. - Ale... po prostu ostatnio znowu się wszystko chrzani. Mama wydzwania dzień w dzień, ojciec tak samo. Ciągle namawiają mnie na te studia medyczne. A mało tego dzisiaj wykładowca powiedział mi, że jak tak dalej pójdzie, to nie zaliczę roku. I jeszcze to dzisiaj. Nie mam już siły, na dodatek rodzice mają przyjechać jutro, niby w odwiedziny, tak mi powiedzieli, ale jak byli w zeszłym tygodniu, to przysięgam ci, że nie było to miłe spotkanie rodzinne.
Westchnęła ciężko.
Leon zmarszczył czoło.
- Byli w zeszłym tygodniu? Dlaczego nic nam nie powiedziałaś?
- Nie chciałam was męczyć - odparła. - Ciągle mi pomagacie, nie chcę, żebyście pomyśleli, że wymagam za dużo. Tylko powiedz mi, do cholery, dlaczego to wszystko właśnie mnie spotyka?
I już nie wytrzymała. Rozpłakała się jak dziecko, kolejny raz w tak krótkim czasie. Kolejny raz jej łzy wywołali rodzice, ludzie, którzy ją wychowali i których tak bardzo kochała. Jednak miłość miłością, a ona nie ma w sobie tyle siły, aby to wszystko przetrwać.
Delikatnie odwrócił ją w swoją stronę i dosłownie zmusił, aby na niego spojrzała.
- Niczym nas nie męczysz - rzekł. - Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, chcemy ci pomagać i będziemy to robić.
- Obarczam was swoimi problemami, ja...
- Nie - przerwał jej. - Nawet tak nie myśl. Camila, Maxi i Leon, pamiętasz? Pamiętasz naszą przysięgę, którą złożyliśmy gdy byliśmy takimi małymi smarkaczami? A może pamiętasz jak pomagałaś mi się zajmować Dolores, gdy nie umiałem jej nawet pieluchy zmienić? Jak mleka nie umiałem jej ugotować? - Uśmiechnęła się lekko pod nosem przypominając sobie to wszystko. - A ty, Cami... ty jesteś silna. Dasz sobie radę, tylko po prostu za dużo bierzesz na siebie. Musisz trochę zwolnić i rozejrzeć się, czy aby nic nie nadjeżdża z żadnej strony. Przyłóż się, skończ ten rok, a później możesz zrobić sobie przerwę, nikt cię nie zmusza do studiowania. Co do twoich rodziców... wszystko prędzej czy później jakoś się ułoży, zrozumieją cię. A na razie masz nas i będziemy przy tobie zawsze.
- Nie, Leon - zaprzeczyła. - Oni nigdy nie zrozumieją, oni są... oni są...
Nie mogła się wysłowić. Zanim jednak znalazła odpowiednie słowo, chłopak chwycił ją za ramiona i przytulił do siebie.
- Będzie dobrze - szepnął do jej ucha.
Trwali tak jeszcze chwilę, po czym odsunął ją od siebie.
- Muszę jechać po Dolores - wyjaśnił. - Odbiorę ją od znajomej i przyjedziemy do ciebie. Maxi przyjedzie po zajęciach. Idź do domu i odpocznij trochę. Dasz radę sama?
Uśmiechnęła się.
- Tak, pewnie. - Otworzyła drzwi samochodu. - Do zobaczenia.
Wysiadła na zewnątrz.
Patrzył przez chwilę jak kulejąc idzie w stronę drzwi. Jej rude włosy leżały poplątane na jej plecach, i przy każdym kroku powiewały na prawo i lewo.
Po chwili odpalił pojazd i odjechał.
Kiedy usłyszała dźwięk silnika, uśmiechnęła się.
Tacy przyjaciele to skarb.

- Gdzie, pani była, do cholery?
Wysoka blondynka gwałtownie się odwróciła.
- Ja...
- Pani zmiana zaczęła się godzinę temu - przerwała jej. - Co pani sobie wyobraża?
Kobieta podrapała się po głowie.
Nie chciała się spóźnić, ale to nie zależało od niej. Musiała odwiedzić swoją siostrę, po prostu musiała. Wiedziała, że się spóźni, że dostanie reprymendę od szefa, ale prawdę mówiąc, w tym momencie jej to nie obchodziło. Dla niej Sara była najważniejsza.
- Szef pytał o panią, musiałam mu nakłamać, że pojechała pani zawieźć papiery do firmy partnerskiej - ciągnęła. - Miała mi pani przynieść dokumenty do korekty, o czym nie wiedziałam. Szef naskoczył na mnie. Były mu potrzebne na godzinę piętnastą. Wyobraża sobie pani w jakim pośpiechu poprawiałam cały tekst? Jeśli będą w nim jakieś błędy, to tylko i wyłącznie przez panią!
Ludmiła podrapała się z zakłopotaniem po głowie.
- Przepraszam, coś mi wypadło - wytłumaczyła. - Sprawy rodzinne, naprawdę, musiałam pojechać do siostry.
Ciemnowłosa Włoszka zrobiła krok do przodu.
- Czy pani siostrę zbawiłoby tych kilka godzin? Musiała pani koniecznie przed pracą ją odwiedzać?
Blondynka podrapała się z zakłopotaniem po głowie.
- Moja siostra jest w szpitalu psychiatrycznym - wyznała po chwili.
Nie obchodziło ją, co Francesca może sobie pomyśleć. Nie mogła wstydzić się własnej siostry. Poza tym, nie mogła ukrywać prawdy. Ludzie, między którymi pracowała, musieli być świadomi jej sytuacji.
Widziała jak jej współpracownica lekko się speszyła.
- Proszę więcej nie stawiać mnie w takiej sytuacji - powiedziała w końcu głosem, wypranym z emocji. - Szef czeka na panią w swoim gabinecie. Proszę mu powiedzieć, że zawiozła pani dokumenty do innej firmy. I na przyszłość proszę odwiedzać siostrę w innych godzinach. Przepraszam.
Odwróciła się i odeszła, nie czekając na odpowiedź kobiety.
Była gotowa na nią nawrzeszczeć, donieść na nią swojemu przełożonemu, ale gdy dowiedziała się, że Ludmiła odwiedza swoją chorą psychicznie siostrę, Francesce zrobiło się jej żal. Nie wiedziała co takiego stało się tej kobiecie, że teraz znajdowała się w takim miejscu. Wiedziała jednak, że to musiało być coś strasznego. Nikt nie ląduje w wariatkowie z byle powodu.
W końcu ją samą spotkała krzywda, której nie da się naprawić. Ona też mogła znaleźć się w psychiatryku. Zaczęła jednak walczyć, i teraz jest na szczycie. Nikt nie wie, co się wtedy stało. I nikt się nie dowie. Nie pozwoli na to. To zawsze będzie jej, i tylko jej sprawa.
Zatrzymała się.
Zaczęło kręcić jej się w głowie. Z niewiadomych powodów zrobiło jej się duszno.
- Przepraszam - Za sobą usłyszała męski głos. - Szukam kierownika, wie pani gdzie go mogę znaleźć?
Odwróciła się gwałtownie.
Przed nią stał wysoki, ciemnooki brunet z włosami w artystycznym nieładzie.
Obraz przed nią zaczął się rozmazywać. Nogi ugięły się pod jej ciężarem, a ona sama osunęła się po ścianie na podłogę.
Przez jej głowę przewinęły się wszystkie zdarzenia z dnia 13 lipca. Widziała siebie szykującą się na imprezę, siebie tańczącą z młodym chłopakiem na imprezie.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, była jakaś ohydna, pomarszczona twarz pochylająca się nad nią i jego ręce zrywające z niej ubranie.
I ten ból, który czuła każdej nocy. Już od pięciu lat. Do dziś.

Była chłodna a jej ręce poczerwieniały z żalu
Ona wciąż tu jest choć już nie zrealizuje planów
To krwawa rzeka wspomnień spływająca po jej dłoniach
To nie tak miało być taka nie miała być jej dola
~ South Blunt System - Była chłodna ~

Przekroczył próg szkoły. Od razu uderzyły go te wszystkie wrzaski, które słychać było dookoła. Mimo wszystko lubił je, wiedział wtedy, że nie jest sam, że obok niego są też inni ludzie.
Stanął jak ten palant na środku korytarza zastanawiając się co ma teraz robić. Jego przyjaciel nie powiedział mu gdzie ma iść, o której dokładnie zaczynają się jego zajęcia. Nie wiedział nic.
Zrezygnowany wyjął swój telefon z kieszeni i wybrał numer Marco.
- Halo? - Po chwili w słuchawce usłyszał jego głos.
- Co ja mam robić? - spytał natychmiast. - Czuję się jak idiota.
- Nie tylko się tak czujesz - mruknął chłopak. - Wiesz, że jesteś w szkole? A w szkołach istnieje takie pomieszczenie jak pokój nauczycielski?
Podrapał się po głowie.
- No wiem - przyznał. - Mam tam iść?
- Możesz przyjechać na hulajnodze, jak wolisz. Pamiętasz gdzie to jest?
Zastanowił się przez chwilę.
- Pierwsze drzwi po lewo?
- Po lewo to masz schowek na szczotki. Tam w sumie też byś się nieźle sprawdził. Pierwsze drzwi po prawo. Trafisz sam, czy mam po ciebie wyjść?
- Aż takim deklem to jeszcze nie jestem - zauważył. - Zaraz tam będę.
Rozłączył się i schował telefon.
Westchnął i pewnym krokiem ruszył przed siebie. Szybko zauważył drzwi z napisem „Pokój nauczycielski”. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Uderzył w niego intensywny zapach kawy. Usłyszał muzykę jego ulubionego zespołu „The beatles” rozbrzmiewającą z wysokiej wieży stojącej na biurku. Po całym pokoju walały się papiery, brudne kubki po kawie czy herbacie. Gdzieś w kącie leżała zakurzona gitara bez strun, na podłodze leżał rozbity stroik. Przykładny pokój nauczycielski, nie ma co.
W środku nie było nikogo prócz, jednego, młodego mężczyzny siedzącego na niebieskim krześle przy stole tego samego koloru. Na kolanach trzymał gitarę akustyczną i pociągał pojedyncze struny, co dawało denerwujący efekt w połączeniu z dudniącą na cały regulator muzyką.
Podszedł do wieży i wyłączył piosenkę. W tym samym momencie Marco podniósł wzrok znad pudła rezonansowego i spojrzał na swojego przyjaciela.
- O, już jesteś - odezwał się. - Trafiłeś?
- Nie, jeszcze się błąkam po szkole - odparł z ironią i usiadł obok niego.
Chłopak pokiwał w zamyśleniu głową i mruknął coś pod nosem.
Federico spojrzał na niego uważnie i zmarszczył czoło.
- Co jest? - spytał.
Ponownie oderwał wzrok od instrumentu na swoich kolanach.
- Co ma być?
- Nie zgrywaj się, widzę. Jesteś jakiś przygaszony.
Marco poprawił się na krześle. Odłożył gitarę na stół; kolejna rzecz wspomagająca tworzenie się bajzlu w tym godnym przykładu pomieszczeniu.
Wziął do ręki kubek z kawą.
- Zrób sobie coś do picia jak chcesz, w szafce masz wszystko.
- Weź mnie człowieku nie zlewaj - warknął Włoch. - Przecież widzę, że coś jest na rzeczy.
- Fede, dajże spokój - westchnął. - Mam gorszy dzień, poza tym zapomniałem nut dla dzieciaków.
- Tak, i przez to, że zapomniałeś nut masz minę jakbyś na ścięcie szedł. O co chodzi?
Upił łyka napoju i odstawił go z powrotem na stół.
- Szkoła ma problemy - odezwał się w końcu. - Brakuje pieniędzy na nowe instrumenty, na tablice interaktywne, na remont sceny. Szef wysłał mnie wczoraj do jakiejś firmy. Miałem zanieść jakieś papiery, będziemy starać się o dofinansowanie. Wszedłem do tego budynku, chciałem znaleźć kierownika. Zaczepiłem jakąś kobietę, spytałem o niego. Odwróciła się, spojrzała na mnie i... zemdlała. Tak po prostu.
Federico wybuchnął śmiechem. Jego przyjaciel ściągnął brwi.
- Co cię tak bawi? - spytał.
Chwilę zajęło mu opanowanie się. Wytarł łzy śmiechu, które miał w oczach.
- Dziewczyny mdleją na twój widok, a ciebie to martwi?
- To wcale nie jest śmieszne! - Podniósł głos. - Ona nie zemdlała na mój widok, coś się jej stało, rozumiesz? Co ty byś zrobił, gdyby jakaś kobieta straciła przy tobie przytomność? Człowieku, ja nie wiedziałem co mam robić!
Oparł głowę na ręce i zamknął oczy.
Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć.
Przypomniał sobie wczorajszy dzień. Przypomniał sobie twarz tej przypadkowej kobiety i widok jej osuwającej się na ziemię. Stał zdrętwiały w miejscu i nawet nie postarał się jej złapać. Dopiero po chwili odzyskał trzeźwość myślenia i zadział. Zawołał pomoc.
Pierwsza podbiegła do niego jakaś blondwłosa kobieta. Nachyliła się na moment nad szatynką, a później poderwała się i pobiegła prosto korytarzem.
Wróciła po chwili z jakimś mężczyzną. Zadzwonili na pogotowie. On klęczał przy kobiecie, zupełnie zdezorientowany. Nie wiedział co ma robić.
Dopiero kiedy karetka odjechała razem z nią, otrząsnął się i przypomniał sobie po co tam przyjechał. Z wielkim trudem wytłumaczył kierownikowi firmy o co chodzi.
Kiedy opuszczał budynek w jego głowie kłębiło się tylko jedno pytanie - czy nic jej nie jest. Nie znał jej, i tak naprawdę nie obchodziła go, jednak to wszystko stało się na jego oczach, nie mógł tego zignorować.
- Marco - Do rzeczywistości przywrócił go głos Federico. - Marco!
Spojrzał na niego nieprzytomnie ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy.
- Nie łam się chłopie, nic jej nie będzie - rzekł. - Poza tym, nawet jej nie znasz.
Pokiwał powoli głową, zgadzając się z jego słowami.
Chłopak podniósł się z krzesła.
- Dzięki, że mi przypomniałeś - rzekł. - Zapomniałem nut z domu. Zaraz wrócę. Zaparz mi kawy.
- Baran... - mruknął pod nosem.
Jednak tego Fede już raczej nie usłyszał. Wyszedł z pomieszczenia trzaskając głośno drzwiami.
Marco podniósł się z westchnieniem z krzesła i podszedł do ekspresu.
Przed oczami stanęła mu twarz jego zmarłej siostry. Ten uśmiech, te włosy rozwiane przez wiatr... Tęsknił za nią. Nikt nie wiedział, jak bardzo by chciał znów ją przytulić.
Znów z nią zaśpiewać. 


Oto rozdział jedenasty. Myślałam, że w tym tygodniu się nie wyrobię, ale dałam radę i jest ;) W miarę długi, jak na mnie. Jak wam się podoba? Proszę o szczerze komentarze ;)
Kocham gifa pod rozdziałem <3333 Lodo i Rugg tacy zajebiści :D
Okey, jest uparta Camila, trochę Fran, Ludmiły, Fede i Marco, no i Leona, Maxi też się załapał xD Także każdego - no może nie każdego - po trochu ;)
Ostatnio pobiliście samych siebie :D Rekord komentarzy na tym blogu pod rozdziałem dziesiątym :D Mówiłam, że dacie radę :D
Little, mam nadzieję, że ci się spodoba, należy ci się :*
Kolejny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu, już zapraszam :D I zapraszam na mojego drugiego bloga na OP o Marcesce ;)

19 KOMENTARZY - ROZDZIAŁ 12